Mam w miarę przemyślaną fabułę tomu IV (i ostatniego) "Kresowej opowieści". Na jej dopracowanie daję sobie czas do końca tego roku, a w przyszłym chciałbym pisać. Później już tylko coś dla wnuków. Dojrzały wreszcie do słuchania "Lata i jesieni z wnukami", gdzie występujące dzieci mają ich imiona, a akcja toczy się na wsi, w której mieszkają chłopcy. Słuchają z zapartym tchem i pytają, kiedy dziadek napisze ciąg dalszy. Miłe to.
Najbardziej podoba się im to opowiadanie:
===
Dzień piąty
Jedzie pociąg z daleka
Ten dzień od rana był pechowy. Najpierw Wiki zrobiła dziurę w ogrodzeniu i uciekła, więc Dziadek, Babcia i dzieci, jeszcze przed śniadaniem, udali się na poszukiwania. Przeszli przez całą wioskę, ale psa nie znaleźli. Nikt ze spotkanych ludzi też Wiki nie widział. Ponieważ nie było jej ani w niedużym lasku za torami, ani na łące, zrezygnowani i głodni postanowili wrócić do domu. Zdziwili się, kiedy zobaczyli psa z kijem w zębach czekającego na nich przy furtce. Dziadek od razu zabrał się za łatanie dziury w ogrodzeniu. Zmókł przy tym, bo kończył pracę, gdy zaczynał padać deszcz, który zamienił się w burzę z piorunami. Błyskało i grzmiało tak mocno, że dzieci trochę się bały, a Wiki schowała się w budzie i nie myślała o kolejnej ucieczce. Burza sprawiła, że musieli zostać w domu, chociaż na dzisiaj zaplanowali wyjazd do Dużego Miasta, do ZOO.
Po godzinie przestało błyskać i grzmieć, ale nadal padał deszcz i nie było można wyjść na dwór.
– Pobawimy się w pociąg – zdecydowała nagle Ala. – Ja będę maszynistą – usiadła na pierwszym krześle – a wy pasażerami. Doczepiajcie wagony – powiedziała i zaczęła śpiewać.
Jedzie pociąg z daleka
Na nikogo nie czeka
Konduktorze łaskawy
Zabierz nas do Warszawy
- Ala, to nie tak było – zaprotestował Wojtuś siadając na drugim krześle. – Konduktor miał zabrać byle nie do Warszawy.
Wojtuś i Ala nie mogli dojść do porozumienia, dokąd konduktor miał zabrać pasażerów, a tymczasem Emilka i Radek dostawili kolejne krzesła i na nich usiedli. Dla Kubusia krzesła zabrakło. Rozglądał się po salonie, poszedł nawet do przedpokoju, ale nic z poszukiwań nie wyszło. Stał więc smutny za pociągiem złożonym z czterech krzeseł.
Babcia krzątała się w kuchni i co chwila spoglądała przez okno, czy jeszcze pada. Dziadek siedział przy stole przed włączonym komputerem i coś wystukiwał na klawiaturze. Po chwili przerwał pisanie, wstał i pochylił się nad teczką z dokumentami leżącą za komputerem. Kiedy Kubuś zobaczył puste krzesło wziął je i dostawił do pociągu. Nagle rozległ się ogromny łomot, a klocki, z których chłopcy zbudowali rano warowny zamek, rozsypały się po całym salonie. Przestraszony kot wskoczył na szafę i z góry obserwował, co się stało.
- Jezus, Maria – zawołała Babcia dobiegając do leżącego bez ruchu Dziadka. – Nie żyje, na pewno nie żyje! Babcia zaczęła najpierw potrząsać Dziadkiem, a później wachlować gazetą i klepać go po twarzy. – Telefon! Podaj mi Alu telefon – zawołała. – Trzeba wezwać pogotowie.
Dziadek tymczasem najpierw zobaczył ciemność, później księżyc i gwiazdy, a jeszcze później to wszystko zaczęło wirować coraz szybciej i szybciej. Było nawet przyjemnie, wydawało mu się, że jest w niebie, tylko nie mógł zrozumieć, dlaczego jakiś Anioł nim trzęsie, macha skrzydłami dając ożywczy powiew i jeszcze bije po twarzy.
- Aniele Boży, Stróżu mój – wyszeptał – nie bij mnie.
– Tak, bawił się z dziećmi w pociąg – Dziadek usłyszał nagle słowa Anioła, którego głos był bardzo podobny do głosu Babci. - No taki pociąg, co jedzie do Warszawy. Tak, tak, do Warszawy - tłumaczył komuś Anioł. - Teraz jest nieprzytomny i bredzi o jakimś aniele. Przyjeżdżajcie natychmiast. Dzieci wysiadły z pociągu i przestraszone stały obok kominka. Kubuś płakał. Czuł się winny, bo to on zabrał krzesło Dziadkowi.
– Kto ma natychmiast przyjechać? – odezwał się nagle Dziadek i otworzył oczy.
– Dziadek wyzdrowiał, Babciu! Dziadek wyzdrowiał – dzieci krzyczały z radości. Podskakiwały, śmiały się i tańczyły, a Kubuś przestał płakać.
– Pogotowie ma przyjechać – Babcia kręciła głową. – Ale nam strachu napędziłeś.
Pogotowie przyjechało tak szybko, że Babcia, chociaż chciała, to nie zdążyła je odwołać. Dwóch panów w pomarańczowych kombinezonach z napisem RATOWNIK i z dużymi walizkami stanęło przy furtce. Po drugiej stronie była Wiki, która warcząc ani myślała wpuścić ich do środka.
Babcia wyszła przed dom.
– Wiki do budy – krzyknęła, ale pies nie zamierzał ustąpić. Stał z najeżoną na grzbiecie sierścią i ciągle warczał. Babcia przeprosiła ratowników i pobiegła do domu. Wróciła po chwili z kiełbasą, którą podsunęła psu pod nos, ale to też nic nie dało. Dopiero kot sąsiadów, którego Wiki serdecznie nie lubiła, pomógł rozwiązać problem. Goniąc mysz przeskoczył przez siatkę, a taki był zamyślony, że nie zauważył psa, któremu przebiegł przed samym nosem. No i zaczęła się gonitwa. Mysz uciekała przed kotem, a kot przed Wiki. W ogromnym pędzie cała trójka wpadła do garażu, a Babcia natychmiast zamknęła drzwi.
– Niech się dzieje, co chce – zrezygnowana machnęła ręką i zaprowadziła ratowników do salonu.
Dziadek siedział na krześle i trzymał się za głowę.
– Co pana boli – zapytał ratownik świecąc Dziadkowi latarką najpierw w lewe, a później w prawe oko. - Reaguje prawidłowo – powiedział do kolegi, który coś zapisywał w grubym zeszycie.
– Głowa – wyjęczał Dziadek. – Boli mnie głowa.
Ratownicy zbadali Dziadka dokładnie. Postukali młoteczkiem w Dziadkowe kolano, podłączyli go do jakiejś aparatury z mnóstwem kabelków i najpierw kazali oddychać, a później nie oddychać. Na koniec stwierdzili, że nic Dziadkowi się nie stało i że jest zdrów, jak ryba.
– Niech pan pokaże jeszcze tę głowę – poprosił ratownik. – Gdzie pana boli?
– O tutaj – Dziadek dotknął palcem czubka głowy.
Ratownik odgarnął włosy i roześmiał się.
– Ma pan guza, jak śliwka. Jak duża śliwka – poprawił się. – Czy ma pani lód – zwrócił się do Babci.
– Mam – Babcia wyjęła z zamrażalnika oszroniony plastikowy pojemnik. – Proszę włożyć kilka kostek do foliowego woreczka, przyłożyć go do guza, a głowę obwiązać bandażem elastycznym. A panu, tak na przyszłość – powiedział już z przedpokoju - zalecam bardziej spokojne zabawy. – Jedzie pociąg z daleka … – zanucili obaj ratownicy i wyszli z domu.
Kolejny dzień, pełen niespodziewanych zdarzeń, właśnie się kończył. Tym razem dzieci nie trzeba było namawiać ani do mycia, ani do spania i cała piątka leżała już w łóżeczkach i na materacach, z przejęciem patrząc na zabandażowaną głowę Dziadka. Wyglądało to śmiesznie, ale nikt nie miał odwagi Dziadkowi o tym powiedzieć. On sam natomiast, mimo rozbitej głowy, powiedział dzieciom ten wierszyk.
Stoją na stacji Ala z Emilką
Stoją, bo pociąg uciekł przed chwilką
Emilka tupie ze złości nóżką
A Ala widzi, jak polną dróżką
Biegną na stację lisek z sarenką
Dzik, królik z wilkiem. Biegną tak prędko,
Że wszystkie kwiaty i w koło drzewa
Gną się do ziemi, choć wiatru nie ma
Gdzie tak biegniecie? – Ala ich pyta
Patrząc na liska, sarnę i dzika
Po co ten pośpiech? – pyta Emilka
Pyta królika i pyta wilka
Na pociąg wszyscy my zdążyć chcemy
Wilk odpowiada – i pojedziemy
Do miasta całą zwierzęcą zgrają
Bo dzisiaj w mieście film o nas grają
O lisku, sarnie film i o dziku
O wilku żabce i o króliku
Pociąg odjechał – rzekła Emilka
Czym zasmuciła tak bardzo wilka
Że wyjął chustkę i wytarł oczy
Może po auto żabka nam skoczy?
Powiedział królik patrząc na żabkę
Bo film obejrzeć mam wielką chrapkę
Żabka skoczyła i chwilkę trwało
Nim małe autko tu przyjechało
Wsiadły do niego dzik i sarenka
Wilk i króliczek – wsiadły tak prędko,
Że miejsc zabrakło dla Emi, Ali
Liska i żabki, no i zostali
Stoją na stacji, ale po chwili
Pociąg przyjechał i, moi mili
Ala i lisek i siostra Ali
Wsiedli do niego i odjechali
W mieście spotkali dzika z sarenką
Wilka z króliczkiem i razem, prędko
Do kina wszyscy ruszyli biegiem
By film zobaczyć. Jaki? Ja nie wiem
Taka przygoda Alę spotkała
Emilka także udział w niej brała
===
Najstarsza wnusia (6,5 roku) ładnie rysuje i lubi to robić, więc jej zlecę "stronę graficzną" tego i kolejnych opowiadań. Może to, co teraz napiszę, kiedyś usłyszą moje prawnuki?
A Wiki już nie ma. Miała tylko 10 lat, ale przestała chodzić. RTG pokazało, że już chodzić nie będzie. Męczyła się i nie było wyjścia. Chłopcy bardzo to przeżyli, ale wytłumaczono im, że teraz jest w niebie, że bawi się z innymi pieskami i z babcią Genią - mamą Wandy, która (mama) odeszła na początku tego roku. Uwierzyli i było im lżej.
Edward