RAK PROSTATY POMOC - Forum

Pełna wersja: Wątek Edwarda - przeszczep wątroby.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Dziadek stara się nie marudzić!
Dla pełnego obrazu dodam, że w środę przyjechało do nas 2+2, a odjechało 2+1. Przez trzy dni mieliśmy 5,5 latka wychowywanego bezstresowo, co w zestawieniu ze zdecydowanymi wychowawczymi zasadami dziadka musiało przynieść konfliktowe sytuacje. Maluch musiał ustąpić, nie ja, jak często robią to jego rodzice. No i dialogi babci i wnuczka prowadzone w przedsionku, a zasłyszane przeze mnie z przyczepy.
...
- Idzie burza, pewnie wicher porwie Wojtusia, bo najlżejszy - to babcia.
- A może porwie dziadka? - to Wojtuś.
...
- Po śniadaniu jedziemy na zakupy - to babcia.
- Ale bez dziadka - to Wojtuś.
- Ale ja nie mam prawa jazdy - babcia
- To szkoda! - Wojtuś
Ahoj!
Edward
(14.08.2017, 10:14:03)Edward napisał(a): [ -> ]Przez trzy dni mieliśmy 5,5 latka wychowywanego bezstresowo

Wiesz, Edku, kiedyś dzieci chowało się jak najbardziej "stresowo", a jednak nasza kochana mama czasem mawiała:
- Herod to był mądry król...
I ja czasem przyznaję jej rację. Big Grin
Po prosty Milusińscy już tacy są, taka ich natura.

Moje wnusie - lat 5 i 7  - któregoś dnia zauważyły na drzwiach naszego bloku nekrolog.
A co to, a czemu.
Wiedziały, że istnieje śmierć, ale nie wiedziały, że ma ona konkretny wymiar, że dotyczy sąsiada, którego znały,
który je lubił i dawał im cukierki.
Więc szok.
A potem nagła konkluzja i o wiele większy szok:
- BABCIU, TY TEŻ UMRZESZ???!!!
- Też.
- BUUUUUUUUU!
Ale po chwili starsza, z właściwą sobie skłonnością doszukiwania się dobrych stron każdej sytuacji pocieszyła młodszą siostrę;
- No to wtedy przynajmniej nie będziemy musiały ćwiczyć na fortepianie!
I to jest to! W każdej sytuacji warto, a nawet należy, doszukiwać się pozytywów! Niech opinia Twojej wnusi będzie myślą przewodnią dla nas wszystkich w walce z chorobami, które coraz częściej nas gnębią! 
Grypa, wysoka temperatura, żyć się nie chce i łóżko? - no to przynajmniej nie będę musiał wynosić śmieci!

Z kontaktów z wnusiami, które niedługo polecą nad ciepłe morze:

- I przywiozę stamtąd muszelkę - oznajmiła dzisiaj najmłodsza wnusia.
- Jesteś kochana - ucieszyła się babcia przekonana, że to dla niej.
- Dla dziadka! - wyprowadziła ją z błędu Emilka.

Ahoj!
Edward
Dzisiaj było 25 stC i żeglarska pogoda. Pewnie z powodu tej temperatury trzydziestoletnia kempingowiczka wniosła do wody krzesło turystyczne i siedząc z nogami zanurzonymi do połowy łydki serfowała po Internecie. Jej mąż pływał w pobliżu, a ja przygotowywałem "Kornika" do żeglowania.
- Tomek, Tomek! - zawołała w pewnej chwili kobieta. - Zobacz, płynie węgorz!
- To nie węgorz, proszę pani, tylko zaskroniec - wyprowadziłem ją z błędu. - I to niezbyt duży, ma może osiemdziesiąt centymetrów. Nad tym jeziorem żyją znacznie większe.
- A skąd on się tutaj wziął?
- Takie samo pytanie zadaje sobie zaskroniec nas mając na myśli - odpowiedziałem. - To jego naturalne środowisko, a my jesteśmy w nim intruzami.
Ahoj!
Edward
Jutro Wanda wraca do Wrocławia, a ja nad JP zostanę jeszcze tydzień. 
Nie pożegolwaliśmy w tym roku, niestety! Tak się złożyło, że goście przyjechali przy dobrej żeglarskiej pogodzie, a że mieli priorytet, to "Kornik" należał do nich. Z pozostałych dni połowa była deszczowa albo bezwietrzna, a resztę, czyli pięć, spędziliśmy pod żaglami. Może ten tydzień żeglarsko będzie lepszy?

Moje zaproszenie pozostaje aktualne: 20-24 sierpnia jestem do Waszej dyspozycji. Dojazd na pole biwakowe opisałem w poście #768 i z przyjemnością z Wami się spotkam. Oczywiście proszę o wcześniejszy kontakt (telefon, mail, PW), aby Wasz przyjazd nie zastał mnie na jeziorze, bo czasem powrót do domu, przy słabych przeciwnych wiatrach, zajmuje 3-4 godziny!

Ahoj!
Edward
Jest mi ogromnie przykro, ale sytuacja dzisiaj rano zmieniła się radykalnie. Spowodowało to konieczność powrotu do domu zarówno Wandy, jak i mnie. "Kornik" jest już wyciągnięty z wody i w tym roku pływał nie będzie  smutny
Raz jeszcze przepraszam i odwołuję zaproszenie.
Pozdrawiam
Edward
Uuuu... to niedobrze. Ale tak to bywa... szkoda...
Nam też zeszłoroczny plan urlopowy nie wypalił. W tym roku czekamy na wrześniowy urlop i krótki wypad w górki. Oby bez złych niespodzianek.
Edwardzie, pewno teraz zaczniesz remont Kornika?

Pozdrowienia dla Was
E i J
Tak, już teraz zacznę remont "Kornika". Trzeba mieć jednak nie wszystko pod sufitem poukładane, aby poświęcić 10 razy więcej czasu na przygotowanie żaglówki do sezonu niż na samo żeglowanie - tak było w tym roku. Remont do którego się przymierzam, to 80% wymiany kadłuba i kilkanaście tygodni pracy.
Przed zabiegiem usunięcia pooperacyjnej przepukliny (listopad), chcę zdemontować stary, wielokrotnie łatany, kadłub i zakonserwować wręgi. W takim stanie "Kornika" zostawię na zimę, a od wiosny zamierzam ruszyć z odtwarzaniem kadłuba.
Mam nadzieję, że zdrowie mi na to pozwoli.
Pozdrawiam
Edward
Z rana napisałem, że w kontekście Bogdana, Madonny, Joli i wałacha dodam swoje trzy grosze o koniach. To dodaję!
Dwa lata temu na FG umieszczałem posty o ekologicznych kosiarkach, które pojawiły się na wsi w 2015 roku. Zastąpiły mnie i traktorek, bo po pierwszej operacji wątroby moje fizyczne możliwości w newralgicznym dla wzrostu trawy okresie zostały poważnie ograniczone. Konie przyjechały, zostały i zostaną.
Tu kilka słów skąd przyjechały. Otóż moja siostrzenica i jeszcze pięć innych osób, o miękkich serduchach, opiekuje się dziesiątką koni, które zostały za niewielkie pieniądze wykupione z transportu do rzeźni lub zakończyły sportowe kariery. Pożytek z tych koni niewielki, ale ...
No właśnie. Jak wyglądałby nasz świat, gdyby po zakończeniu kariery zawodowej ZUS zamiast wypłacać emeryturę nam wiekowym, ale przecież zdrowym jeszcze ludziom, wręczałby bilet w jedną stronę do miejsca, w którym dokonalibyśmy żywota? Więc dwa kucyki - Filip i Ijo, przyjechały z takiego końskiego domu opieki. Są na wsi od soboty do środy, a w pozostałe dni użyczają swych grzbietów dzieciom w ramach hipoterapii.
Podobno koń opycha się przez 20/24 godziny. Ponieważ ich opiekunowie pracują zawodowo i czas mają ograniczony, to w domu opieki konie są wypuszczane na łąkę na 4-5 godzin, a resztę czasu spędzają w boksach. U nas, na wsi, Mama wypuszcza konie przed siódmą, a w boksach są zamykane o 20-22-giej. Mają sad, z czego korzystają obrywając jabłka do całkiem dużej wysokości, mają cień i nauczone zostały (wstyd się przyznać, ale przez nas) zachowań wymuszających końskie łakocie, czyli suchy chleb, jabłka i marchew. No jak nie dać, kiedy dwie pary ślicznych i proszących oczu staną przy ogrodzeniu? To dajemy! Co 1-2 godziny!
Podejrzewaliśmy, że koniom u nas się podoba, że wolą takie wczasy bardziej niż dom opieki. I mieliśmy rację!
Wczoraj wieczorem przyjechała siostrzenica z przyczepą do przewozu koni. Te, gdy ją zobaczyły, przestały skubać trawę, potruchtały w głąb ogrodu, stanęły za stertą gałęzi kilkadziesiąt metrów dalej i nieruchomo spoglądały na podwórze z przyczepą.  Nie było sposobu, by nakłonić je do przyjścia, jak tylko zawołać je po imieniu i wyciągnąć rękę. Przybiegły do mnie jak dwa posłuszne psiaki. Miłe to, chociaż pewnie Ania powie, że kompletnie niewychowawcze!
Edward
Kochani,
równo rok temu, tuż przed północą, otrzymałem telefon z Banacha. Dzwonił wojewódzki konsultant ds. transplantologii z zapytaniem, czy za 5-6 godzin mogę się stawić w klinice, ponieważ mają dawcę.
Czekałem na tę wiadomość nieco ponad trzy miesiące. Niepokoiłem się coraz bardziej, bo wprawdzie trzy celowane chemie TACE spowolniły wzrost raka, ale marker AFP znowu zaczął rosnąć.
Miałem deklaracje syna i sąsiadki, że gdyby, to oni z chęcią, ale pojechałem sam. Dosłownie, bo żona  opiekowała się wnusiami i była w Warszawie.
To był dla mnie/dla nas niezwykle ważny dzień, noc raczej. Pewnie dlatego zapamiętałem, że wyjechałem o 0.57, a na miejsce dotarłem o 4.30. W sumie wynik niezły, jak na 350 km i zatłoczone TIR-ami drogi. Bałem się, że tylko pół godziny snu przed wyjazdem spowoduje konieczność zatrzymania się i krótkiej drzemki, ale takiej potrzeby nie było.
Syn i żona już na mnie czekali. Formalności związane z przyjęciem nie trwały długo i tuż przed siódmą położyłem się na szpitalnym łóżku. Sądziłem, że czas odgrywa tutaj decydującą rolę i że przeszczep zacznie się natychmiast, ale okazało się to nieprawdą. Na pytanie żony, jak to z tym czasem jest, pielęgniarka odpowiedziała, że dawca jest podłączony do respiratora. Trochę to makabryczne, ale cała transplantologia po trosze taką jest.
Na blok operacyjny zabrano mnie o 21.50, a tuż przed czwartą trafiłem na Oddział Intensywnej Terapii Chirurgicznej.

Kochani,
rok temu dano mi nowe życie. W moim mieście nie doczekałbym immunoterapii, a nawet gdyby, to statystyczna skuteczność tej terapii paliatywnej wynosi tylko 20% (wyjątkiem czerniak z 60-70% skutecznością). Łańcuch ludzi dobrej woli i ciąg nieprawdopodobnie korzystnych dla mnie zdarzeń sprawiły, że dzisiaj mogę pisać te słowa.
Jeśli czytacie mój wątek, to wiecie, że niemedycznych postów jest w nim co najmniej tyle, ile medycznych. Oznacza to, że po tak poważnej operacji prowadzę niemal normalne życie! I to jest to, czego przed przeszczepem nie wiedziałem, ta niemal normalność.
Wtedy, rok temu, wspieraliście mnie dobrym słowem, trzymanymi kciukami, modlitwą. Ogromnie ważne było dla mnie to wsparcie. Tych z Was, których osobiście poznałem widziałem na krześle obok mojego łóżka. Panowie mówili chłopie, będzie dobrze. Panie trzymały mnie za rękę. Ważne to było, raz jeszcze powtórzę, i najserdeczniej Wam za to dziękuję!
Dziękuję również anonimowemu dawcy i jego rodzinie. Nasze prawo stanowi, że jeśli człowiek za życia nie zastrzegł, że nie chce być dawcą, to po śmierci organy można pobrać od każdego. Jest to jednak tak delikatna sprawa, że lekarze zawsze pytają najbliższą rodzinę zmarłego. Może jest tak, tego nie wiem, że rodzina mojego dawcy cieszy się, że cząstka ich ukochanej osoby jednak żyje? Nieważne, że w ciele innego, nieznanego im człowieka, ale nie została pogrzebana czy spopielona. Ja podobnie sobie tę delikatną sytuację tłumaczę – wątroba mi przedłużyła życie, ale ja jej też.
Edward
Widzisz Edku, gdybyś nie wiedział, to się właśnie nazywa cud! zadowolenie, uśmiech zadowolenie, uśmiech
(02.09.2017, 22:43:28)Dunolka napisał(a): [ -> ]Widzisz Edku, gdybyś nie wiedział, to się właśnie nazywa cud! zadowolenie, uśmiech zadowolenie, uśmiech

Jolu,
bez wątpliwości cudem można nazwać ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń, który doprowadził mnie do kliniki przy Banacha. Później jednak była to już wirtuozeria tamtejszych chirurgów.
Pamiętam ten okres, który można porównać z jazda rollercoasterem... Dobre wieści przeplatały się z tymi stawiającymi na baczność.
W napięciu czekaliśmy na Twój powrót do domu i trzymaliśmy kciuki za powodzenie.
Z mojej perspektywy mogę napisać, że ten rok minął jak z bicza strzelił i aż się dziwię, że to tak niedawno.

(03.09.2017, 08:01:50)Edward napisał(a): [ -> ]bez wątpliwości cudem można nazwać ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń, który doprowadził mnie do kliniki przy Banacha. Później jednak była to już wirtuozeria tamtejszych chirurgów.

Tak , czy siak dzięki temu możesz kontynuować, to co kochasz, lubisz itd.
Trzymaj tak dalej!

Pozdrawiamy
E i J
Popełniasz dość powszechny błąd, cudem nazywając szczęśliwy przypadek.
To jest statystyka, to nie cud.
Cudem jest potęga ludzkiego umysłu, która takie wspaniałe rzeczy czyni możliwymi.
Cudem jest potęga ludzkiego serca, które nastawione jest na pomoc, na czynienie świata  lepszym.
Mówi się  przecież  - cud techniki, cud narodzin...
Jarku,
z mojej perspektywy ten rok też minął niezwykle szybko. Myślę, że jeśli zdrowie dopisze, to reszta życia upłynie w tym samym tempie. Tak, staram się robić to, co lubię i nie zawsze słucham lekarzy, którzy pewnych rzeczy mi zabraniają, np. większego wysiłku fizycznego. Nie jestem jednak typem człowieka, którego byle jaka choroba wciśnie w fotel i tam do końca życia pozostawi. Jeśli taka choroba przyjdzie i nie dam rady, to trudno, ale do tej pory takiej choroby nie było.

Jolu,
muszę przyznać Ci rację, chociaż znowu mówiliśmy trochę o czymś innym.
Wg Słownika Języka Polskiego (zauważ, nie powołuję się już na Wikipedię! mruganie, puszczanie oczka ):

cud
1. «niewytłumaczalne zjawisko, o którym sądzi się, że jest wynikiem działalności Boga»
2. «niezwykły, szczęśliwy zbieg okoliczności»
3. «osoba lub rzecz doskonała albo bardzo piękna»

Ja myślałem o punkcie 2, a Ty raczej o "3"

Edward
Obawiam się, że czas na Kornika 2 

smutny
Właśnie - Kornik 2.
Ze starego  przeszczepi się maszt, żagiel, ster, i ahoj!
Rzeczywiście jest gorzej niż się spodziewałem! Szkielet "Kornika" jest dębowy, ale 23 lata zrobiły swoje. Przede wszystkim trzeba wymienić stępkę i niektóre wręgi, ale już nie na dębowe. Swoją aktywność żeglarską przewiduję na 3-4 lata (optymistycznie?), a tyle spokojnie wytrzymają znacznie łatwiejsze w obróbce sosna i świerk. No i spróbuję odtworzyć to czego żaglówce brakuje na filmie.
Jola ma rację, ale "Kornik" nie będzie dawcą organów. On sam dostanie drugie życie! (skąd ja to znam?), bo przecież ma czteroletni modrzewiowy pokład, tegoroczną skrzynię mieczową, miecz, jarzmo steru, pagaje, gretingi, kapoki itp. osprzęt. Szkoda byłoby już teraz to wszystko utylizować lub sprzedawać za grosze. Wierzę, że jeszcze nie nadszedł czas na "Kornika" i na mnie! mruganie, puszczanie oczka
Edward
Moi Drodzy,
serdecznie zapraszam na dwa ostatnie w tym roku spotkania z Czytelnikami:

10.10.2017 Duchnów (pow.Otwock), Biblioteka Publiczna, ul.Wspólna 157, g.18.00
12.10.2017 Sokołów Podlaski, Biblioteka Miejska, ul.Kolejowa 7a, g. 18.00

Edward