Banacha milczy, chociaż w każdej chwili spodziewam się telefonu wzywającego do stawienia się na zabieg usunięcia podmostkowej przepukliny, a w związku z tym nie szczepię się przeciw grypie.
Samochód więcej stoi w warsztatach niż jeździ, a koszt napraw przekroczył już 1,5 raza cenę zakupu i praktycznie wydrenował wszystkie nasze oszczędności.
Zakończyłem pisanie III tomu "Kresowej opowieści" (podtytuł "Nadia") i aktualnie przechodzi on rodzinną krytyczną ocenę. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to jeszcze przed Świętami przedstawię go Wydawnictwu i zobaczymy.
Teraz zamieszczę długi tekst i tych z Was, którzy nie lubią czarnego humoru i są wrażliwi na punkcie wyznawanego światopoglądu
ZNIECHĘCAM ZNIECHĘCAM ZNIECHĘCAM ZNIECHĘCAM ZNIECHĘCAM ZNIECHĘCAM ZNIECHĘCAM
do jego lektury.
===
Dzisiaj, pod adresem:
https://www.deon.pl/religia/serwis-papie...-nasz.html
przeczytałem taki tekst:
Papież chciałby, by zmianie uległy słowa "I nie wódź nas na pokuszenie", bo jego zdaniem zostały źle przetłumaczone.
"Ojciec tego nie robi, ojciec pomaga ci natychmiast wstać." Jest to przekład Wulgaty, łacińskiego przekładu Biblii z IV wieku, który został przetłumaczony ze starożytnego greckiego, hebrajskiego i aramejskiego. Papież zauważa, że przecież to nie Bóg kusi człowieka, nie prowadzi człowieka do grzechu. "To ja jej ulegam, a nie Bóg".
===
No i mam ogromną satysfakcję, bo na ten fragment codziennej modlitwy zwróciłem uwagę już dawno temu!
W 2009 roku byliśmy z Wandą we Włoszech. Z każdego dnia tej podróży powstał jakby pamiętnik, ale w Padwie i w Weronie pozwoliłem sobie dodatkowo na rozmowę z diabłem. To duży fragment z Werony:
--------------
Czarny usiadł na nogach Wandy, a kiedy chciałem zaprotestować, że ją obudzi, podniósł do góry wskazujący palec zakończony pazurem.
- Nie denerwuj się! – głos miał łagodny. – Ona tego nie czuje!
Spojrzałem na Wandę, ale nawet się nie poruszyła. Nadal spała, równo oddychając.
- No widzisz! – wyciągnął obie łapy, kładąc je na moich nogach.
Dziwne, ale nie odczułem najmniejszego ciężaru, chociaż masę jego ciała oceniałem na dziewięćdziesiąt kilogramów.
- Lubisz dowcipy? – śmiesznie przekrzywił głowę.
- Jeśli są dobre, to tak. Nie lubię tylko dowcipów wulgarnych, nawet jeśli są dobre.
- A ten o papieżu znasz?
- Nie, chyba nie – usiłowałem odświeżyć pamięć.
- Do papieża przybywa delegacja koncernu "Coca-Cola" – znasz to?
- Przybywa – kontynuowałem - i proponuje milion dolarów za to, aby w modlitwie "Ojcze nasz" zamiast "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj" umieścić "Chleba naszego powszedniego i Coca-Coli daj nam dzisiaj".
- Czy o to ci chodziło? – zapytałem dla pewności.
- Tak – uśmiechnął się.
- Kiedy papież stanowczo odmówił, zaproponowali mu dziesięć milionów. Niestety dla nich papież też się nie zgodził. Przy stu milionach ciągle był niewzruszony, nie skusił się nawet na miliard! Delegacja wyszła zrezygnowana, a poza murami Watykanu głośno zastanawiała się, ile zapłacili piekarze.
- Tak było w twojej wersji? – podparł się łapą i lekko uniósł uda, aby poprawić ogon.
- Dokładnie tak - powiedziałem półgłosem. – To dobry dowcip, podoba mi się. Ale dlaczego o tym opowiadasz?
- Z kilku powodów – odchrząknął.
- Po pierwsze, to nie jest żaden dowcip, ale opis sytuacji, która rzeczywiście miała miejsce! – mówił z taką pewnością, że z wrażenia usiadłem.
- Jak to, miała miejsce? – otworzyłem usta jak wigilijny karp pyszczek.
- A tak to! – zachichotał. – W dowcipach opisy zawsze są przerysowane, ale tutaj to już przegięli! Czy wyobrażasz sobie jakiegokolwiek papieża, który odrzuciłby taka ofertę? Znam ich! Na pewno żaden by tak nie postąpił.
- Ale przecież w tej modlitwie nie ma ani słowa o coca-coli! – szybko odmówiłem w pamięci „Ojcze nasz”.
- Nie ma, bo papież oferty rzeczywiście nie przyjął, ale miał po temu powody!
- Jakie? – zaczynałem się w tym wszystkim gubić.
- A takie, że delegacja koncernu Coca-Cola proponowała kwoty tysiąc razy mniejsze! Zaczęli nie od miliona, ale od tysiąca, czym tak bardzo obrazili papieża, że od razu wyrzucił ich za drzwi. Wieść o tym szybko się rozniosła, ale znasz ludzi i mechanizm powstawania plotek. „Super Ekspres” zaczął od miliona, „Fakt” pomnożył to przez dziesięć, a resztę dołożyli ludzie. No i tak powstał ten niby dowcip.
- Ciekawe – na pełniejszy komentarz w pierwszej chwili nie potrafiłem się zdobyć, ale nagle doznałem olśnienia.
- Hej kolego! – nie wiem dlaczego nazwałem go kolegą. – Teraz to ty mijasz się z prawdą! Wtedy, kiedy powstawała modlitwa nie było ani Super Ekspresu, ani Faktu!
Chociaż byłem pewny, że przyłapałem go na kłamstwie, on spojrzał na mnie z intelektualną wyższością.
- Nie było ani Super Ekspresu, ani Faktu? – powtórzył jak echo.
– Mylisz się mój drogi! Były, tylko inaczej się nazywały. Każda epoka ma swój Super Ekspres albo Fakt! – powiedział z naciskiem.
Usiłowałem skonfrontować w czasie Gutenberga i „Ojcze nasz”, ale nic z tego nie wyszło, więc zamilkłem.
- Widzisz – podrapał się po owłosionej piersi – kiedy powstawała modlitwa, lobby piekarskie było bardzo mocne i swój cel osiągnęło. Zdziwisz się jednak, kiedy ci powiem, że my też!
- A to niby jaki cel udało się wam osiągnąć? – lekceważący ton mojego głosu był oczywisty. – A w ogóle, co to znaczy „wy”?
- Nie „wy”, tylko „my” – uściślił pojęcia.
Usiłowałem powiedzieć, że pojęcia „my” i „wy” zależą od punktu patrzenia, ale nie dał mi dojść do głosu.
- My, czyli ... – zamilkł nagle, bo albo zabrakło mu słów, albo nie chciał wypowiedzieć tych, które znał.
- No mój zakład pracy, moja firma – próbował wybrnąć z konspiracyjnej pułapki.
- Wiadomość o tym, że powstaje modlitwa, którą miliony ludzi będą odmawiały każdego dnia przynajmniej raz, a często wiele razy, dotarła do nas natychmiast – zamyślił się, przygryzając dolną wargę.
- No, po godzinie – uściślił. – Ale to i tak szybko, bo piekarze dowiedzieli się dopiero po tygodniu, a po miesiącu sprawa stała się tajemnicą Szynela.
- Chyba Poli? – zauważyłem przytomnie.
- Nie – upierał się przy swoim. – Właśnie Szynela
- Określenie tajemnica poliszynela prawdopodobnie wywodzi się z włoskiego lub francuskiego teatru lalek – robiłem mu krótki wykład.
Poliszynel był garbatą postacią, która charakteryzowała się wielką gadatliwością i wciąż rozsiewała plotki. Niby to szepcąc pod nosem, dzieliła się wszelkimi informacjami z publicznością. Zatem tajemnica poliszynela jest powszechnie znaną wiadomością. Można powiedzieć, że tajemnica poliszynela, jest rzekomą tajemnicą, o której wszyscy wiedzą, lecz nikt o niej głośno nie mówi.
- Masz rację – przyznał mi rację. – Tak właśnie wtedy było.
- We wszystkich środowiskach zapanowało wielkie poruszenie! – kontynuował po krótkiej przerwie.
- W Watykanie zaroiło się od ludzi, których wy dzisiaj nazywacie lobbystami. Wszyscy oni mieli jeden cel: w krótkiej modlitwie umieścić zdanie, pół zdania, albo chociaż słowo, które przez wieki będzie reklamować ich branżę – wziął głęboki oddech.
- Musisz wiedzieć, że Kościół od początku swojego istnienia nakazywał rozmawiać z Bogiem, ale dla zwykłych ludzi było to trudne, wręcz niewykonalne! Nie wiedzieli, jak prowadzić rozmowę z kimś, kogo nie widać. Kościół jednak szybko wybrnął z tej sytuacji i zrobił gotowce, czyli modlitwy. Powiedział ludziom, że modlitwa jest rozmową z Bogiem i problem dla obu stron został rozwiązany. Modlitwy zaczęto tworzyć na masową skalę, bo w życiu każdego człowieka nie brakowało sytuacji i powodów, aby z Bogiem o nich porozmawiać. Ciągle jednak nie było tej jednej, podstawowej modlitwy: modlitwy uniwersalnej, modlitwy do samego Stwórcy.
Kiedy w Watykanie potajemnie ogłoszono konkurs, a sprawa stała się powszechnie znana, w mojej firmie zawrzało! Powołano zespół do lobbowania za korzystnymi dla nas zapisami. W tym zespole od samego początku ścierały się poglądy materialistów i idealistów. Pierwsi chcieli mniejszych podatków, większej swobody w prowadzeniu działalności gospodarczej, rozmaitych ulg i większej pomocy socjalnej. Drugich kręciły zapisy bardziej duchowej natury.
Walka była zacięta, ale kiedy od zaufanego człowieka otrzymaliśmy wiadomość, że piekarze dopięli swego, jasne stało się, że drugi podobny zapis nie przejdzie i materialiści musieli przegrać.
Chociaż wywód Czarnego wydawał się logicznie spójny, już dawno się pogubiłem i czekałem na jakieś konkrety.
- Wśród idealistów też nie było jednomyślności – Czarny zdawał się nie przejmować moimi dylematami, chociaż jestem pewien, że wiedział o czym myślę.
- Maksymaliści chcieli zawłaszczyć całą modlitwę, ale zapis piekarzy bardzo im bruździł. Minimalistów zadowalało jedno, jedyne słowo, ale nie mogli się dogadać, jakie ono ma być. Wtedy ja sam musiałem wkroczyć do akcji – dumnie wypiął pierś.
- Musimy połączyć swoje siły, bo przegramy! – mówiłem do materialistów, idealistów- maksymalistów i idealistów-minimalistów, których zebrałem w sali konferencyjnej.
- Dyplomacja watykańska słynie ze skuteczności i przebiegłości. To trudny przeciwnik i musimy użyć fortelu, aby go przechytrzyć! Musicie wymyślić coś, co nie wzbudzi żadnych podejrzeń, a jeśli nawet wzbudzi, to od razu je zneutralizuje!
Oczywiście podniosła się wrzawa. Padały głosy, że to trudne, że niemożliwe, ale ja byłem nieugięty.
Dostali czas do rana i zapewnienie, że jeśli tego nie zrobią, to stracą pracę i odeślę ich do nieba – wytarł wierzchem łapy spocone czoło.
- Perspektywa zesłania do niebios tak ich zmobilizowała, że obudzili mnie już o trzeciej nad ranem. Byłem zaspany, ale tekst bardzo mi się spodobał. To było mistrzostwo świata. W Watykanie zapis oczywiście przeszedł i od setek lat, każdego dnia powtarzają go miliony ludzi! – zachichotał, przykrywając usta łapą.
- Jak to, miliony od setek lat, każdego dnia? – kompletnie nie wiedziałem o co chodzi.
- Przypomnij sobie tę modlitwę – poprawił się, siadając po turecku.
Przelatywałem w myślach tekst modlitwy, ale niczego podejrzanego nie zauważyłem. Próbowałem odmawiać ją opuszczając co drugie słowo, a nawet od tyłu, ale bez kartki papieru okazało się to niewykonalne i w końcu się poddałem.
- Nie wiem – powiedziałem zrezygnowany. – Myślę, że mnie podpuszczasz!
- No wiesz! – udawał obrażonego. – Jak mogłeś tak pomyśleć?
- Dobrze, pomogę ci – przerzucił ogon przez ramię.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że dredy jego ogona łaskotały twarz Wandy powodując, że co chwila pocierała przez sen policzek tak, jakby chciała odpędzić natrętnego komara.
- Jaki w waszym wyobrażeniu jest Stwórca? – zadał pomocnicze pytanie.
- No, nie wiem – wzruszyłem ramionami. – Często przedstawiają go jako starca z brodą. Pamiętasz Szymona Kobylińskiego? – przypomniałem sobie od lat nieżyjącego rysownika i gawędziarza. – Stwórca na obrazach jest podobny do niego.
- Raczej on do Stwórcy – zauważył z przekąsem.
- Jeśli o wygląd chodzi, to wszyscy jesteście w błędzie. Stwórca tak nie wygląda!
- A jak? – niezdrowa ciekawość, jedna z niższych cech ludzkiego, więc i mojego charakteru nie mogła przepuścić takiej okazji.
- A nijak! Coś taki ciekawy, wręcz ciekawski? – zgasił mnie od razu.
- Wiesz jak wygląda wiatr? – uważnie mi się przyglądał.
- Wiem!
- Nie, nie wiem! – wysłałem do niego dwie sprzeczne wiadomości.
- No to zdecyduj się!
- Wydawało mi się, że wiem, bo widzę fale na wodzie, poruszające się gałęzie drzew, przesuwające się na niebie chmury ...
- Przestań – machnął łapą. – Dusza romantyka z ciebie wyłazi.
Nagle zauważyłem, że jego własne słowa wyraźnie go ożywiły! Zaczął przyglądać mi się uważnie ze wszystkich stron i nawet poprosił, abym się odwrócił. W końcu jednak zrezygnowany machnął łapą.
- Ze Stwórcą jest podobnie jak z wiatrem: widzisz skutki, a nie sam wiatr! Ale nie o wygląd mi chodziło, kiedy pytałem o ludzkie wyobrażenie Stwórcy. Chciałem usłyszeć o waszym wyobrażeniu o jego cechach charakteru.
- Jest dobry, to oczywiste! – nie miałem żadnych wątpliwości.
- O! – wykrzyknął. - I tutaj cię mam! O dobroci Stwórcy mam swoje własne zdanie, ale jeśli uważacie, że jest dobry, to czy dobry może namawiać do złego?
- Nigdy w życiu! – przypomniałem sobie tytuł jakiegoś filmu.
- I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego! – prawda, że mistrzostwo świata?
- Nie rozumiem! – tak powiedziałem, chociaż zaczynałem rozumieć.
- Boś gamoń skończony! – uraziła go moja indolencja.
- I nie wódź nas na pokuszenie - to modlitwa do mnie! Tylko ja wodzę na pokuszenie, a nie Stwórca! Proszenie go, aby nie wodził na pokuszenie ma dokładnie taki sam sens, jak zaklinanie wody, aby była mokra, albo ognia, aby był gorący! Woda mokrość, a ogień gorąco mają w swojej naturze - podobnie jak Stwórca nie nakłanianie do pokus!
Swoją drogą chyba jakiś kretyn wymyślił, że pokusa jest grzechem, ale to wasza, a nie moja sprawa – z emocji drgał mu lewy policzek.
- W mojej firmie wszyscy ulegają pokusom i nikt nie mówi o obżarstwie, pijaństwie czy molestowaniu.
- Oczywiście musieliśmy zneutralizować tak prowokacyjny zapis, dlatego zdanie zakończyliśmy zwrotem do Stwórcy. Tak, tak – zamyślił się. – Zbawianie ode złego, to zupełnie nie nasz obszar działalności.
Edward