RAK PROSTATY POMOC - Forum

Pełna wersja: Wątek Edwarda - przeszczep wątroby.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Edwardzie, masz niesamowicie lekkie pióro. Przy wątku o stawianiu lodów Franciszkowi padłam ze śmiechu.
Pozdrawiam serdecznie i przykro mi, że tym razem Twoja żona ma kłopoty ze zdrowiem.
jejku ile ostatnio się wydarzyło na forum! Tyle nowych wątków a ja mam taki ogień weselno budowlany że nie mam kiedy nadrobić!
Smutne są Wasze ostatnie wpisy. Walka z rakiem, nie zawsze tocząca się według oczekiwanego scenariusza, musi dołować i wprowadzać nastrój przygnębienia.
Ten wątek, w moich zamierzeniach, ma dać Wam chwilę zapomnienia od tych przykrych spraw i, może, wywołać Wasz uśmiech. Wiem, że tylko na chwilę.

Poza tym są już wakacje i być może Wy, rodzice/dziadkowie, będziecie musieli zaopiekować się dziećmi. Nas to właśnie niedługo czeka, a niełatwo jest okiełznać rozbrykane towarzystwo. W naszym przypadku, to piątka urwisów w wieku 8-10 lat.
Z tych względów publikuję treść maila, jaki wysłałem do synów i synowych. Może  będzie Wam pomocna przy organizowaniu opieki nad dziećmi/wnukami?
---

Kochani,
 
już niedługo czeka nas super przyjemne wyzwanie, czyli lato z wnukami i ich kuzynem. Mama ciągle narzeka na bolący nadgarstek, dlatego skorzystaliśmy z propozycji cioci Grażyny. One obie powinny ogarnąć kuchnię, a ja mam pilnować całego towarzystwa.
 
To towarzystwo, bardzo szemrane, uwielbia zagadki i poszukiwania ukrytych przedmiotów. Do tej pory było tak, że ja spędzałem 5-6 godzin na wymyślaniu zabawy, a dzieci odnajdywały ukryte 'skarby' w ciągu 20 minut. W tym roku to się zmieni. OK, ja poświęcę na to 20 godzin, ale im pięciu nie wystarczy ?
 
Rzeczką przypłynie butelka z listem pirata z 1778 roku. W tym liście będą wskazówki, jak dotrzeć do skrytki, w której ukryte są dalsze instrukcje.
W instrukcjach będzie napisane, że droga do ukrytego skarbu zapisana jest szyfrem. Dzieci będą musiały znaleźć klucz, wg jakiego utworzony został szyfr, a podpowiedzią będą ich imiona zapisane tym szyfrem. Aby mieć więcej danych dzieci będą musiały wymienić się swoimi podpowiedziami.
 
Zaszyfrowany opis drogi znajdować się będzie w pniu starej wierzby, a strzec go będzie groźny wąż.
Każde z dzieci otrzyma 1/5 opisu drogi, ale ta 1/5 nie pozwoli nikomu dotrzeć do skarbu. Dopiero wymiana rozszyfrowanych informacji i ustalenie prawidłowej ich kolejności pozwoli rozpocząć prawdziwe poszukiwania.
 
Przykładowy zapis 1/5 drogi dla Ali wygląda tak:

Ala
Weź długopis i odszyfruj tekst
HGZM   ……………………………………………
GBOVN   ……………………………………………
WL   ……………………………………………
GZYORXB,   ……………………………………………
PGLIZ   ……………………………………………
AMZOZAO ……………………………………………
PFYZ. ……………………………………………
KLWVQWA   ……………………………………………
WL   ……………………………………………
FHBXSZQZXVTL   ……………………………………………
WIAVDZ,   ……………………………………………
PGLIV   ……………………………………………
ZLYZXABHA   ……………………………………………
KIAVW   ……………………………………………
HLYZ   ……………………………………………

Zobaczymy, kto kogo pokona w tej nierównej walce: ja ich, czy one mnie ?
---

Pozdrawiam
Edward
Jeśli dzieci praktycznie dostaną klucz do szyfru  - czyli swoje imiona tym szyfrem napisane  - to poradzą sobie z zagadką w ciągu kwadransa, a ty znowu wyjdziesz na boomersa. mruganie, puszczanie oczka
Myślę, że jednak nie. Imię, to kilka znaków, a alfabet bez polskich ma ich 26. Klucz jest prosty, ale trzeba go znaleźć.
Nasze wspólne wakacje będą w okresie 10-24 lipca, a po ich zakończeniu napiszę, ile czasu zajęło dzieciom odnalezienie 'skarbu'.

Jest nieziemska susza. Rzeczka, nie przypomina tej z ubiegłego roku. Wody w niej, jak na lekarstwo, więc pierwszą czynnością będzie oczyszczenie koryta i zbudowanie tamy, co podniesie jej poziom o 10, a może 20 cm. Samo porządkowanie koryta i spiętrzanie wody zajmie nam kilka godzin, a może i doby (na spiętrzenie) będzie mało. Dopiero wtedy będzie mogła pojawić się butelka z listem pirata.

A boomersem i tak jestem, ty zresztą też. Rzecz w tym, aby tej wojny pokoleń nie przegrać, a to już jest wyzwanie zadowolenie, uśmiech . Inspirujące wyzwanie!
Jeszcze na marginesie poprzedniego wpisu.
Dzieciom tak się ubiegłoroczne wakacje na wsi podobały, że o tegorocznych mówią już od wiosny. Wręcz wymuszają nie dwa, ale trzy tygodnie. Lubią swoje towarzystwo i może dlatego wieś jest dla nich bardziej atrakcyjna od wyjazdów zagranicznych.
Dla nas jest to bardzo miłe i z nawiązką niweluje trudy opieki.
(29.06.2022, 05:58:19)Edward napisał(a): [ -> ]A boomersem i tak jestem, ty zresztą też. Rzecz w tym, aby tej wojny pokoleń nie przegrać, a to już jest wyzwanie zadowolenie, uśmiech . Inspirujące wyzwanie!


Boomers, to w przekładzie na polski znaczy dziaders.
Jest to raczej stan umysłu, niż funkcja wieku.
Znam 28-letniego dziadersa, zresztą niejednego.

Na wojnę pokoleń się nie zapisuję.
Nie tylko dlatego, że jest to z definicji sprawa przegrana.
My jesteśmy jak łuki, oni  - jak strzały. Nie ma sensu gonić za nimi.
Mnie jest dobrze tu, gdzie jestem.

Dzieciakom jest super fajnie, bo są w grupie. Świetnie bawiłyby się i bez ciebie,
chociaż niejedne przysłowiowe firanki mogłyby przy okazji spłonąć.
Albo nie tylko firanki.

Do rozwiązania zadania potrzebne jest znalezienie klucza, a ten podajesz im od razu,
w postaci ich imienia, zapisanego szyfrem. Bo chyba stosujesz ten sam algorytm do każdej litery?
Dzieciaki rozwiązują takie zagadki w mig.
Jeśli jest inaczej, i oczekujesz od nich złamania Enigmy, to podziwiam.
(29.06.2022, 17:33:19)Dunolka napisał(a): [ -> ]
(29.06.2022, 05:58:19)Edward napisał(a): [ -> ]A boomersem i tak jestem, ty zresztą też. Rzecz w tym, aby tej wojny pokoleń nie przegrać, a to już jest wyzwanie zadowolenie, uśmiech . Inspirujące wyzwanie!

Boomers, to w przekładzie na polski znaczy dziaders.
Jest to raczej stan umysłu, niż funkcja wieku.
Znam 28-letniego dziadersa, zresztą niejednego.

=== ODPOWIADAM ===
Boomers nie znaczy dziaders. Wg SJP PWN:

[b]boomer[/b]
[czytaj: bumer] osoba urodzona podczas wyżu demograficznego w okresie pomiędzy II wojną światową a połową lat 60. XX wieku.

I tego się trzymam!
A stan umysłu? Polecam wszystkim swój wiek podzielić przez dwa. Nieźle wychodzi, prawda?

===
Na wojnę pokoleń się nie zapisuję.
Nie tylko dlatego, że jest to z definicji sprawa przegrana.
My jesteśmy jak łuki, oni  - jak strzały. Nie ma sensu gonić za nimi.
Mnie jest dobrze tu, gdzie jestem.

=== ODPOWIADAM ===
Ta gonitwa jednak ma sens!. Oczywiście nie myślę o gonitwie fizycznej, bo to prosta droga na SOR, ale intelektualnej, która oddala widmo cech powszechnie kojarzonych z dziadersem.
===

Dzieciakom jest super fajnie, bo są w grupie. Świetnie bawiłyby się i bez ciebie, chociaż niejedne przysłowiowe firanki mogłyby przy okazji spłonąć. Albo nie tylko firanki.

=== ODPOWIADAM ===
To Ci powiem, że przed każdą rodzinną imprezą jestem przez dzieci molestowany w temacie przygotowania jakiegoś konkursu, jakiejś zabawy. Nigdy mi nie odpuszczają, a że mają poparcie dorosłych, to nie mam wyboru. Jasne, że to, co przygotuję wypełni jedynie niewielką część czasu, ale one na to czekają.

Jedna z zabaw, np., będzie polegała na znalezieniu minimum 25 błędów (naprawdę jest ich 30) w wierszu Tuwima "Lokomotywa". Zabiorę dzieciakom telefony, żeby do Internetu nie zaglądały i do dzieła. Nagrodą będzie dodatkowa porcja lodów. Ten wiersz spreparowałem tak:

Stoi na stacji kolomotywa,
Ciężka, ogromna i sok z niej spływa:
Tłusta pokrzywa.

Stoi i drapie, syczy i chucha,
Żar z gorącego jej brzucha bucha:
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!
Już ledwo chrapie, już ledwo sypie,
A jeszcze palacz drewno w nią zipie.
Wagony do niej podoczepiali
Wielkie i ciężkie, z plastiku, stali,
I pełno zwierząt w każdym wagonie,
A w jednym krowy, a w drugim słonie,
A w trzecim siedzą same kiełbasy,
Siedzą i jedzą tłuste grubasy,
A czwarty wagon pełen kasztanów,
A w piątym stoi sześć fortepianów,
W szóstym żyrafa - o! jaka wielka!
Pod każdą nogą żelazna belka!
W siódmym z papieru stoły i szafy,
W ósmym koń, krowa i trzy żyrafy,
W dziewiątym - same różowe świnie,
W dziesiątym - kufry, krzesła i skrzynie,
A tych wagonów jest sto czterdzieści,
Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.
Lecz choćby przyszło milion atletów
I każdy zjadłby dziesięć kotletów,
I każdy nie wiem jak się wytężał,
To nie podniosą, taki to ciężar.

===

Do rozwiązania zadania potrzebne jest znalezienie klucza, a ten podajesz im od razu,
w postaci ich imienia, zapisanego szyfrem. Bo chyba stosujesz ten sam algorytm do każdej litery?
Dzieciaki rozwiązują takie zagadki w mig. Jeśli jest inaczej, i oczekujesz od nich złamania Enigmy, to podziwiam.

=== ODPOWIADAM ===
OK. Masz prawie dokładnie dwa razy więcej lat niż niż suma lat dzieciaków, więc powinna to być dla ciebie pestka.
Twoje imię zapisane tym szyfrem wygląda tak: QLOZ. Wiedząc to, odczytaj takie dwa zdania:
HGZM GBOVN WL GZYORXB, PGLIZ AMZOZAO PFYZ.

KLWVQWA WL FHBXSZQZXVTL WIAVDZ, PGLIV ZLYZXABHA KIAVW HLYZ.


Jeśli zrobisz to w mig - szacunek. Pamiętaj jednak, że bijesz dzieciaki na głowę swoim doświadczeniem i że to jedynie 1/5 drogi do skarbu, i nie wiadomo, która w kolejności.


A oprócz tego polecam:

https://nakanapie.pl/a/kazdy-dialog-a-zw...-lysiakiem
No, większość boomersów to dziadersi, i bynajmniej nie zawsze chodzi o intelekt.

Ja swój stan akceptuję. Nasze wnuki żyją w zupełnie innym świecie, myślą innymi kategoriami,
 mówią innym językiem, i wiesz, zupełnie nie boję się ich konkurencji, bo po co mi jakakolwiek rywalizacja?

Wszyscy chyba myślimy w miarę logicznie, i my, i nasze wnuki, i jestem pewna, że twoje od razu odkryją,
że alfabet należy czytać odwrotnie, czyli od Z do A. Od razu widać, że pierwsze zdanie kończy się imieniem
Kuba, a potem tylko powstawiać inne literki w odpowiednie miejsce.
W  tym będą szybsze, niż my, bo to oczywiste.
Przynajmniej szybsze, niż ja, szczególnie o północy, w trakcie wielkiego pakowania się
przed jutrzejszym wyjazdem w Karkonosze.
Moje na Śnieżkę też wejdą szybciej, niż ja. I co z tego?
Był czas, że i ja wchodziłam szybko.

Pokolenie naszych wnuków żyje, jak napisałam, w innym świecie.
Mają ci oni komputery i smartfony, mają mnóstwo zabawek i gier, kilka razy do roku jeżdżą na wakacje
w różne atrakcyjne miejsca, i tylko brak im tego, co dla nas było codziennością, czyli bandy kolegów,
 spędzania czasu z grupą, z rówieśnikami, bez nachalnego towarzystwa i opieki dorosłych.

Kiedyś opowiadałam moim wnuczkom o wakacjach na wsi, o zjeżdżaniu ze sterty słomy, o nocowaniu
na sianie, gdy my straszyliśmy chłopaków, a chłopaki nas, o zabawie w chowanego w snopkach żyta, gdy kilkuletni kuzyn usnął w jednym snopku, i musieliśmy go szukać aż do wieczora, o budowie tratwy i pływaniu na niej w jeziorku,
o budowie ziemianki, o wyprawie "na jabłka" (papierówki) do cudzego sadu, o ucieczce przed psem, który tego sadu pilnował, aż wnuczki powiedziały: "Ech, babciu, ty to miałaś wspaniałe dzieciństwo".
 - Ano, miałam. Wy też macie, z wyjazdami nad morze, na narty, do Legolandu.
Jest remis, jeden do jednego.
To wszystko, co napisałaś, jest prawdą. Tylko, nie wiem czy też masz takie wrażenie, że ten brak nadzoru dorosłych, gdy my byliśmy dziećmi, w wielu przypadkach mógł skończyć się tragicznie. Czasem tak się kończył.

Był mroźny koniec listopada 1957 roku. Miałem wtedy 9 lat i o rok starszą kuzynkę Elżbietkę. We wsi, w której się urodziłem i wtedy mieszkałem, były dwie poniemieckie glinianki. Nad jedną z nich chłopcy grali w piłkę, a Elżbietka się im przyglądała. W pewnym momencie piłka wpadła na lód. Chłopcy wiedzieli, że jest słaby, ale Elżbietka była najlżejszą z nich i dlatego ją wysłali. Poszła i nie wróciła.

Rzeczka, którą za tydzień przypłynie butelka z listem pirata, miała kiedyś odnogę prowadzącą do młyna wodno-elektrycznego. Można było przegrodzić główny nurt rzeczki i skierować ją obejściem do betonowej sztolni na dnie której był kanał, a dalej turbina. Kierowaliśmy wodę na to obejście, przed samą sztolnią przegradzaliśmy je i gdy wypełniło się wodą usuwaliśmy tamę. Efekt był super. Kanał w sztolni nie był w stanie odebrać całej wody i sztolnia o wymiarach 2 x 2 x 3 metry, przez kilka minut zamieniała się w jeden wielki wir. Zaglądaliśmy do niej, wrzucali patyki i wielkie szczęście, że nikt z nas do niej nie wpadł.

O wielkanocnym strzelaniu z wykorzystaniem karbidu też warto wspomnieć. Puszki po farbie, to były dla przedszkolaków. Profesjonaliści wykorzystywali 20 litrowe metalowe konwie (mówiło się na nie 'bańki') na mleko. Zamykał je dwukilogramowy drewniany czop i taki pocisk leciał kilkadziesiąt metrów. Dorośli nie interweniowali. Jedną z takich 'zabaw' przerwał gospodarz dopiero wtedy, gdy nie naprowadzany GPS-em pocisk trafił w dach stodoły i posypały się dachówki.

Dzieci mają nieograniczone niczym pomysły i jednak trzeba mieć je na oku. Za tydzień będę miał ich pięcioro, a wszystkie w wieku 8-10 lat.
Kolejna fala koronawirusa kładzie do szpitalnych łóżek coraz większą liczbę Polaków. Robi to w ciszy, gdzieś na dalszym planie informacji medialnych i rzeczywistych problemów społecznych. Wyprzedza ją wojna w Ukrainie, inflacja, rosnące ceny żywności, drożyzna nośników energii, czy, jak w przypadku węgla, ich permanentny brak.

Z drugiej strony miliony zakupionych szczepionek zalegają w magazynach, a ludzie, mimo ewidentnej ochrony, jaką dają przed ciężkim przebiegiem choroby, a przede wszystkim śmiercią, nie chcą się szczepić. Teorie spiskowe, z koncernami farmaceutycznymi w roli głównej, oraz powikłaniami niewspółmiernie małymi w stosunku do korzyści, mają się znakomicie i znajdują posłuch nawet u wykształconej części społeczeństwa.

- Wczoraj spotkałam się z koleżankami i ręce mi opadają. – Takim tekstem powitała mnie żona, gdy na krótko wpadłem do domu. – Danka powiedziała, że po szczepieniu ma nadciśnienie, a Iwona, że jej mąż dostał zaćmy.

Obie panie i ich mężowie, to ludzie około siedemdziesiątki, a wymienione przez nie przypadłości są w tym wieku standardem. Takie teksty, to woda na młyn antyszczepionkowców, a wirus zaciera przyssawki, czy inne wirusołapki. Ministerstwo Zdrowia (MZ), w trosce o głosy wyborców, bardzo niemrawo prowadziło akcję promującą szczepienia, a zarządzonych restrykcji prawie nie egzekwowało. Skutki takiej polityki były tragiczne, a groźba, że się powtórzą, może być całkiem realna. Na bazie powyższych informacji podsuwam więc Ministerstwu Zdrowia pomysł na spot zachęcający do szczepień.

Rozmawiają trzy panie 50+.
- Już nigdy się na nic nie zaszczepię – mówi pierwsza. – Po szczepieniu na Covid wzrosło mi ciśnienie.
- A mój mąż dostał zaćmy – dodaje druga. – Szczepił się Pfizerem, a teraz czeka go zabieg.
- To wszystko nic. – Trzecia pani kręci głową. – Ja, to dopiero mam pecha. Mój stary po Modernie dostał takiego NOP-a, że co drugi dzień uprawiamy seks, a nawet częściej. Przed szczepieniem wystarczyło mu raz w miesiącu, a teraz… Chyba założę sprawę o rozwód.

Powinno zadziałać.

PS. Moderna, to tylko przykład. MZ pewnie wstawiłoby tę szczepionkę, której w magazynach ma najwięcej.
Aaaa, to już rozumiem, dlaczego z taką niecierpliwością czekasz na kolejną dawkę szczepionki...
(07.08.2022, 22:39:21)Dunolka napisał(a): [ -> ]Aaaa, to już rozumiem, dlaczego z taką niecierpliwością czekasz na kolejną dawkę szczepionki...
Jolu,

piątą dawkę mam już za sobą (Moderna) i wiem, o czym piszę mruganie, puszczanie oczka. W dodatku zaćma mi ustąpiła!

Ten pomysł na spot MZ wymaga oczywiście dopracowania. Ministerstwo nie może negować skuteczności zakupionych szczepionek, mogłoby wykorzystać fakt, że panów trudniej namówić do szczepień, a fizyczna miłość nie ma ograniczeń wiekowych. Więc poprawiona wersja mogłaby wyglądać tak:

Rozmawiają trzy panie 70+.
- Mój mąż wrócił z Pekinu – mówi pierwsza. – Tam dostał chińską szczepionkę na Covid i teraz ma nadciśnienie.
- A mój był w Moskwie – dodaje druga. – Zaszczepił się Sputnikiem i dostał zaćmy.
- To wszystko nic. – Trzecia pani kręci głową. – Ja, to dopiero mam pecha. Mój stary najpierw zaszczepił się Pfizerem, później Moderną i dostał takiego NOP-a, że co drugi dzień uprawiamy seks, a nawet częściej. Przed szczepieniem wystarczyło mu raz w miesiącu, a teraz… Chyba założę sprawę o rozwód.
3 września 2016, w WUM przy Banacha podarowano mi nowe życie. W moim mieście, Wrocławiu, przygotowywano mnie psychicznie do wyprawy w zaświaty, a w Warszawie powiedzieli, że jeszcze spróbują coś zrobić. I zrobili, jestem im bezgranicznie wdzięczny, a podarowane mi nowe życie staram się jak najpełniej wykorzystać.

Pisałem o moim nowym problemie i wyjaśnię, jak do niego doszło. Być może Wy sami, albo Wasi najbliżsi, czy znajomi znajdujecie się lub znajdziecie w podobnej sytuacji, więc przeczytajcie.

W Sylwestra 2021 roku hemoglobina spadła mi do wartości 6,5. – Ma się pan natychmiast zgłosić do lekarza – zatelefonowała pani z laboratorium, zanim udostępnili w Internecie pełne wyniki morfologii krwi. Prowadziłem wtedy samochód i trochę się wystraszyłem, gdy pani powiedziała, że w każdej chwili mogę stracić przytomność.

Był lekarz rodzinny, skierowanie, 10 godzin na SOR z Covidem w promocji, a później szpital. Cztery jednostki krwi, dwie kroplówki z żelazem postawiły mnie na 6 tygodni na nogi.

W połowie lutego hemoglobina spadła do 7,0. Nastąpiła powtórka z SOR, tym razem bez koronawirusa, pobyt w szpitalu, kolejne cztery jednostki krwi i dwie żelaza. Jasne stało się, że gdzieś znajduje się obfite krwawienie będące źródłem moich problemów.

Przebadano mnie wszechstronnie, ale tego źródła nie wykryto. Podejrzenie padło na jelito cienkie i przesączanie się krwi przez jego ścianki. Przy około 10-cio metrowej długości jelita przesączanie nie musiało być duże, aby spowodować tak znaczny spadek hemoglobiny. Skąd to przesączanie?

Dawno temu stwierdzono u mnie napadowe migotanie przedsionków. Następstwem tej nieleczonej choroby najczęściej jest udar, dlatego wprowadzono lek rozrzedzający krew. Lek dużo silniejszy od powszechnie stosowanego Acardu, czy Polocardu.

Przez wiele lat nic złego się nie działo, aż w końcu pojawiło się krwawienie i spadek hemoglobiny. Zmieniono więc lek na inny i zmniejszono jego dawkę. Hemoglobina ustabilizowała się na poziomie 12-13, ale w mniejszym stopniu byłem (i jeszcze jestem) chroniony przed udarem.

I teraz uważajcie, bo będzie o czymś nowym. O czymś, co prawdopodobnie, jeśli chodzi o Polskę, wykonywane jest jedynie w Klinice Kardiologii USK we Wrocławiu przy ulicy Borowskiej.

Konsylium z udziałem kardiologów zdecydowało, że poddany zostanę zabiegowi zamknięcia uszka lewego przedsionka. To uszko, a właściwie ucho, bo przy wielkości serca podobnej do zaciśniętej pięści, ma aż 20 mm średnicy, jest miejscem, w którym podczas migotania przedsionków i zwiększonej prędkości przepływu krwi powstają zakrzepy powodujące udar. Jeśli uszko się zamknie, to przedsionki mogą sobie migotać i nawet przy niestosowaniu leków przeciwkrzepliwych pacjentowi nic się nie stanie. Ten zabieg miałem 10 dni temu, a jego opis chyba trochę szokuje.

Jest dwóch operatorów. Jeden obsługuje sondę, a drugi obserwuje jej drogę na ekranie monitora. Widzi obraz dzięki kamerze umieszczonej w przełyku na wysokości serca (taka gastro-video-transmisja), w sumie najbardziej nieprzyjemna, bo pacjent przez cały czas nie śpi i wie, co się dzieje.

Operator od sondy nacina mięśnie w pachwinie, do żyły (nie tętnicy) wprowadza sondę, przechodzi z nią do prawego przedsionka, przebija przegrodę międzyprzedsionkową i wprowadza sondę do uszka lewego przedsionka. Następnie przez tę sondę wprowadza złożoną plastikową ‘parasolkę’, którą otwiera się w uszku i to właściwie wszystko.
Po zabiegu zakładają jeden szew w pachwinie i z mocno uciskowym opatrunkiem każą leżeć nieruchomo przez sześć godzin. Później można wstać, ale opatrunek zdejmują po 24 godzinach.

Zabieg był bez komplikacji. Wypisali mnie z zaleceniem unikania wysiłku i oszczędzania nogi przez dwa tygodnie oraz rozpiską czterech wizyt kontrolnych w ciągu najbliższego roku. Uszko będzie zamknięte dopiero wtedy, gdy organizm otoczy tę ażurową konstrukcję tkanką, to w końcu ciało obce, a proces ten trwa około pół roku.

Jak duże znaczenie mają odpowiednio dobrane słowa, przekonałem się w piątym dniu po zabiegu. „Zaleca się” to odpowiednik żółtego światła na skrzyżowaniu. Nie powinno się przy nim wjeżdżać, ale jeśli się to zrobi, to prawie zawsze nie ma negatywnych konsekwencji. „Zabrania się”, to światło czerwone i wszystko byłoby jasne.

W tym piątym dniu wyszedłem na długi spacer, a wieczorem stwierdziłem, że centymetr od nacięcia w pachwinie pojawiło się twarde zgrubienie wielkości ziarna dużego grochu. Następnego dnia skontaktowałem się z lekarką z kardiologii, a ona bezwzględnie przykazała wizytę na SOR.

Byłem tam 4,5 godziny i stwierdzono tętniaka o średnicy 10 mm. – Musi pan oszczędzać się przez dwa tygodnie – powiedział lekarz. – Nie chcielibyśmy, aby tętniak pękł. W Internecie, na poważnych medycznych stronach przeczytałem, że pęknięcie tętniaka w 65-90% kończy się zejściem pacjenta.

I to jest mój problem. W dniach 7-19 września mam dyżur na wsi, będzie zimno i trzeba będzie palić, a obu sióstr nie będzie w tym czasie w Polsce.

Rozpisałem się, ale dziś jest dla mnie dzień szczególny, a opisana historia, być może komuś z Was pomoże odnaleźć się, jeśli znajdzie się w podobnej sytuacji.

Pozdrawiam serdecznie

Edward
Edku, jak na wsi będzie zimno, to włączysz farelkę.
 PRL-u nie pamiętasz?
Nie pamiętasz, jak się ogrzewało tylko jeden pokój, dla oszczędności?
A może z braku węgla? Tego już nie pamiętam.
Ale mam szansę sobie przypomnieć.

Opisem zabiegu nas nie zszokujesz, gdy się obejrzało kilka medycznych seriali w Netfixie, to już człowieka nic nie zaskoczy. W wolnej chwili zobacz, co taki "The good doctor" potrafi jako chirurg.

Bardziej interesuje mnie diagnostyka, bo wszak proces myślowy jest równie fascynujący jak krojenie mózgu.
Zatem:
Było migotanie przedsionków, grożące udarem. Aby temu zapobiec, dostawałeś leki, tzw. rozrzedzające krew.
Nic ci nie było? Nie miałeś siniaków, wybroczyn?
Z hemoglobiną nie było problemów, więc dlaczego nagle zaczęło się coś dziać?
Dlaczego nagle zaczęło coś przeciekać?
Skąd hipoteza, że to akurat jelito cienkie?
Miałeś robione jakieś badania?

Rozumiem, że po odstawieniu leków rozrzedzających krew, sytuacja z hemoglobiną poprawiła się samoistnie.
Czyli zależność przyczynowa-skutkowa wydaje się oczywista: anemia spowodowana jest przeciekaniem, a przeciekanie spowodowane jest zbyt "rzadką" krwią.
O to chodzi?
I jeszcze jedno pytanie: jakie parametry krwi świadczą o jej zbyt dużym "rozrzedzeniu"?
 Co ci badano? Płytki? D-dimery?
(03.09.2022, 17:13:15)Dunolka napisał(a): [ -> ]Edku, jak na wsi będzie zimno, to włączysz farelkę.
 PRL-u nie pamiętasz?
Nie pamiętasz, jak się ogrzewało tylko jeden pokój, dla oszczędności?
A może z braku węgla? Tego już nie pamiętam.
Ale mam szansę sobie przypomnieć.

Opisem zabiegu nas nie zszokujesz, gdy się obejrzało kilka medycznych seriali w Netfixie, to już człowieka nic nie zaskoczy. W wolnej chwili zobacz, co taki "The good doctor" potrafi jako chirurg.

Bardziej interesuje mnie diagnostyka, bo wszak proces myślowy jest równie fascynujący jak krojenie mózgu.
Zatem:
Było migotanie przedsionków, grożące udarem. Aby temu zapobiec, dostawałeś leki, tzw. rozrzedzające krew.
Nic ci nie było? Nie miałeś siniaków, wybroczyn?
Z hemoglobiną nie było problemów, więc dlaczego nagle zaczęło się coś dziać?
Dlaczego nagle zaczęło coś przeciekać?
Skąd hipoteza, że to akurat jelito cienkie?
Miałeś robione jakieś badania?

Rozumiem, że po odstawieniu leków rozrzedzających krew, sytuacja z hemoglobiną poprawiła się samoistnie.
Czyli zależność przyczynowa-skutkowa wydaje się oczywista: anemia spowodowana jest przeciekaniem, a przeciekanie spowodowane jest zbyt "rzadką" krwią.
O to chodzi?
I jeszcze jedno pytanie: jakie parametry krwi świadczą o jej zbyt dużym "rozrzedzeniu"?
 Co ci badano? Płytki? D-dimery?
Jolu,

farelka sprawy nie załatwi, a PRL pamiętam bardzo dobrze. Zimy były konkretne, nie takie, jak dzisiaj, a jako małe 4-5 letnie dziecko pamiętam odbicie twarzy diabła na oknie. Od wewnątrz była na oknie kilkumilimetrowa warstwa szronu, babcia palcem roztapiała go tworząc usta, nos oczy i rogi, a ja się bałem okropnie. No cóż, każde metody wychowawcze były/są dobre, jeśli z maluchem nie można sobie poradzić.

Dlaczego, po kilkunastu latach stosowania leków rozrzedzających krew, zrobił się problem z jej przesączaniem, tego nie wiem. Być może miał na to wpływ wiek i stosowane leki, których lista liczy aktualnie 20 pozycji.

Hipoteza, że to jelito cienkie wzięła się stąd, że gasrto i kolonoskopia, a także TK jamy brzusznej nie wykazały źródła krwawienia. Przesączanie w jelicie cienkim można było stwierdzić robiąc tzw. diagnostykę kapsułkową. Nie zakwalifikowano mnie do niej, ponieważ zmiana leku i jego zmniejszona dawka, co ustabilizowało hemoglobinę, jednoznacznie wskazywały na to przesączanie.

Jeśli chodzi o parametry krwi, to nie odbiegały one nigdy od normy. To raczej słabość naczyń krwionośnych powodowała moje problemy.
We wtorek czeka mnie podróż do Warszawy, do poradni transplantacyjnej. Będzie wyznaczony AFP (odpowiednik PSA), będą określone inne parametry świadczące o aktualnym stanie nowej wątroby i ubocznym działaniu immunosupresantów.
Zwykle jeżdżę sam, jednak tym razem towarzyszyć mi będzie tętniak, a w związku z nim też żona. To jednak 720 km i osiem godzin za kierownicą. Trzymajcie kciuki.
Tętniak to bardzo niesympatyczny towarzysz.
Nawet mi się żartować na jego temat nie chce.
Trzymamy kciuki.
Szerokiej drogi!
Byłem, wróciłem. Wątroba funkcjonuje, jak nowa, a rak, z powodu którego była przeszczepiona, gdzieś się zapodział - cisza na tym polu.
Przed chwilą znalazłem artykuł nt. raka prostaty. To link do niego:

https://portal.abczdrowie.pl/rak-prostat...jest-wstyd

Pozdrawiam
Edward
Długo mnie tu nie było,
A w międzyczasie trochę się wydarzyło

Od wielu lat serducho pracuje na wolnych obrotach - 40-50 uderzeń na minutę, to jego norma. Lekarze w poradni stwierdzili bradykardię i przepisali leki.

Równie długo serducho potrafi bić dwa razy w ciągu sekundy, by nadrobić to i przez dwie sekundy odpoczywać. Lekarze w poradni stwierdzili arytmię i przepisali leki.

Czasem jednak serducho przyspiesza do ponad stu uderzeń na minutę. Lekarze w poradni stwierdzili napadowe migotanie przedsionków i, jak zwykle, przepisali leki.

Trzeba im przyznać, że uczulili mnie na pilnowanie poziomu cholesterolu, a zwłaszcza LDL i nie-HDL. Pilnowałem, z różnym zresztą skutkiem, aby ten pierwszy był poniżej 115 mg/dl, a drugi poniżej 130.

Trwało to wiele lat, aż w sierpniu trafiłem do Kliniki Chorób Serca USK, gdzie serducho przebadali kompleksowo i postawili diagnozę: niewydolność serca z bardzo dużym ryzykiem sercowo-naczyniowym.
- LDL musi być poniżej 55 ml/dl, a nie-HDL poniżej 85 - stwierdziła lekarka i przepisała dwa nowe leki. Mam ich już 22 i powoli zaczynam się gubić, w czym wydatnie pomagają tańsze zamienniki.

Pozdrawiam
Edward