RAK PROSTATY POMOC - Forum

Pełna wersja: Kris - I co dalej z tym SKORUPIAKIEM" ?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43
(06.03.2018, 09:29:41)Kris napisał(a): [ -> ]
(05.03.2018, 12:01:13)bogdan napisał(a): [ -> ]Przepraszam,  ale powyższy post miał być wysłany w sobotę. 

Boguś, wszystko jasne... swój poprzedni komentarz jako usunąłem... i cieszę się z Waszego spotkania i zgadzam się z oceną. 
Armands  

Spotkanie przesympatyczne.  Krzysiu wygląda i czuje się dobrze. To wszystko co przeszedł Kris w ostatim czasie, zgodnie określiśmy mianem cudu. 

Jeżeli weźmie się pod uwagę,  że połowa  chorych przeżywa udar krwotoczny mózgu. 
Druga część chorych ma ciężkie powikłania poudarowe.
I niech to wszystko pozostanie potwierdzeniem, że jednak cuda istnieją nieśmiały
Boguś i Beatko je4szcze raz dziękuję za przesympatyczne spotkania w sobotę i niedzielę, które dodały mi jeszcze większego powera do dalszej walki o moje zdrowie.

Pozdrawiam Wszystkich i dziękuję za wsparcie, szczególnie te duchowe podczas mojej choroby. Teraz wiem z czego powstają cuda
Ze szczerej modlitwy -
Było bardzo ciężko, uwierzcie mi.
      
          Kris.

Wierzymy!
Ale najważniejsze: jak jest teraz? A teraz jest bardzo dobrze!   mruganie, puszczanie oczka
Zupełnie nie ma strachu myśleć: a jak będzie?  Bo będzie tylko lepiej, tylko lepiej!    mruganie, puszczanie oczka

Pozdrawiam. Paweł
(06.03.2018, 09:29:41)Kris napisał(a): [ -> ]Było bardzo ciężko, uwierzcie mi.
      
       

W takich chwilach człowiek uświadamia sobie, jak kruche jest ludzkie życie,
jak nagle wszystkie inne sprawy i kłopoty przestają mieć znaczenie,
bo rozstrzyga się dramatyczne być albo nie być.

Potem człowiek sobie uświadamia, jakim wielkim szczęściem jest móc samodzielnie chodzić,
obsłużyć się w łazience, normalnie rozmawiać, dzwonić, czytać i pisać na komputerze.
A jeśli jeszcze  ma się kochaną rodzinę i przyjaciół...

Doceńmy, jacy jesteśmy szczęśliwi.
Mimo wszystko.
(06.03.2018, 20:06:15)Dunolka napisał(a): [ -> ]
(06.03.2018, 09:29:41)Kris napisał(a): [ -> ]Było bardzo ciężko, uwierzcie mi.
      
       

W takich chwilach człowiek uświadamia sobie, jak kruche jest ludzkie życie,
jak nagle wszystkie inne sprawy i kłopoty przestają mieć znaczenie,
bo rozstrzyga się dramatyczne być albo nie być.

Potem człowiek sobie uświadamia, jakim wielkim szczęściem jest móc samodzielnie chodzić,
obsłużyć się w łazience, normalnie rozmawiać, dzwonić, czytać i pisać na komputerze.
A jeśli jeszcze  ma się kochaną rodzinę i przyjaciół...

Doceńmy, jacy jesteśmy szczęśliwi.
Mimo wszystko.


Jolu II i III akapit to są zapewne przemyślenia uniwersalne... ja w pełni się z nimi utożsamiam...
Natomiast I akapit tutaj jestem skłonny mieć trochę odmienne zdanie....
Bo myślę sobie, że pomimo nieodwracalności odchodzenia, jego ostateczności to taki człowiek ma przemyślenia, że czegoś nie zdążył zrobić, coś by zrobił inaczej, coś by zaniechał a czegoś żałuje...... A jeżeli jest to tylko stan zagrożenia a nie odchodzenia to tym bardziej szybko chce wracać do "żywych" bo mocno zarobiony jest... Big Grin
Chociaż może powaga tej sytuacji, nasze przerażenie, poczucie naszego nic nie znaczenia powoduje, że obojętniejemy na wszystko wokół...? być może...?
A tak na prawdę, obyśmy jeszcze długo, długo nie musieli przekonywać się jak to wtedy jest  mruganie, puszczanie oczka
Paweł, ale odchodzenie  wyobrażamy sobie, tak, jak piszesz  - jako długi proces, pełen przemyśleń, refleksji, godzenia się z nieuchronnym, niechby nawet i cierpienia,  ale przecież wszystko do  ogarnięcia.
Tymczasem bywa, że to jest trzask, i już po człowieku.
Nagle, niespodziewanie.
I tego trzeba się bać.

My coś takiego zaliczyliśmy po diagnozie, w tych kilku tygodniach przed operacją.
Stres straszliwy, lęk, nadzieja, niepewność, jak będzie wyglądało nasze życie w nadchodzących miesiącach, latach.
I jechaliśmy samochodem,  ktoś w nas "stuknął". Nie było w tym naszej winy.
Powiem tak  -  mieliśmy szczęście, ale mogło być różnie.
Wtedy dotarło do nas, że naprawdę człowiek nie zna dnia i godziny,
To, czego baliśmy się, było odległe. I chyba nie takie straszne, skoro trwa już 10 lat.
Tamto niespodziewane otarło się o nas. A mogło nas zabrać.
Pamiętam swoje uczucie  - że można odejść tak szybko i bez fanfar.
Kiedyś pisała też o tym  Ela z naszego forum, która przeżyła groźny  wypadek samochodowy
- zdziwienie, że to tak nagle i zwyczajnie.
(06.03.2018, 20:55:21)Dunolka napisał(a): [ -> ]Paweł, ale odchodzenie  wyobrażamy sobie, tak, jak piszesz  - jako długi proces, pełen przemyśleń, refleksji, godzenia się z nieuchronnym, niechby nawet i cierpienia,  ale przecież wszystko do  ogarnięcia.
Tymczasem bywa, że to jest trzask, i już po człowieku.
Nagle, niespodziewanie.
I tego trzeba się bać.

Niekoniecznie trzeba się bać. Moja babcia spędziła wiele miesięcy opiekując się samodzielnie obłożnie chorym dziadkiem. Była z nim dzień i noc sama - mieszkali w innej miejscowości niż ich dorosłe dzieci, które pracowały, miały swoje rodziny. Oczywiście wszyscy pomagali, ale w weekendy lub doraźnie. W tamtych czasach realia opieki medycznej były oczywiście zupełnie inne.
I moja babcia po śmierci dziadka modliła się o szybką śmierć, żeby nie stać się ciężarem dla dzieci - to była najbardziej oddana rodzinie i empatyczna osoba jaką znałam. Przeżyła dziadka o 12 lat, ale odeszła w ciągu kilkunastu minut na skutek wylewu.

Jolu to nie jest pochwała nagłego odejścia, tylko inny punkt widzenia zadowolenie, uśmiech
Owszem,  Nanna, każdy by chciał odejść bezproblemowo, szybko i bezboleśnie, najlepiej w czasie snu.
Ale tylko w tym przypadku, gdy jest to  zwieńczeniem tego procesu godzenia się z nieuchronnym.
Twoja babcia chciała szybko umrzeć, ale już po śmierci dziadka, gdy sama pewnie była już w podeszłym wieku.
Ja mam na myśli śmierć naglą i niespodziewaną.
Chyba nieprzypadkowo w suplikacjach modlimy się o "zachowanie nas" od takiej śmierci.
Witam! Dawno mnie tu nie było ( z pisaniem) bo nie bardzo mi wychodzi to pisanie, a nie chciałbym uchodzić za jakiegoś " po udarowego neptyka" który zamiast coś konkretnego, to bredzi trzy po trzy mruganie, puszczanie oczka 
Po sobotnim spotkaniu  bylem wczoraj u swojego lekarza POZ i kazała jeszcze dobrać antybiotyk na 5 dni.
Jednak jakieś zmiany w płuckach słyszy.
Jestem przez to dodatkowo osłabiony. Jednak jakoś trzeba sobie radzić.

Pozdrawiam

   Kris.
Dziś rozmawiałem z Krzysiem, wrócił z urlopu spędzonego z rodziną.
Kris odwiedził laboratorium w celu wykonania pomiaru PSA
i tu dosłownie wynik mało nie powalił go z nóg.
Jak dobrze zapamiętałem PSA 74 ( 77,453 - Zły kris), w porównaniu z wynikiem sprzed 4 tygodni ( 47 ) to znaczący wzrost.

Pamiętaj nie jesteś sam.
Ano Kris nie jest w tym dołku sam, jest nas tam coraz więcej, ale to żadna pociecha.
(Wiem, że nie to Bogdan miał na myśli, ale tak to odbieram).
Brakuje pomysłu, jak się z tego dołu wydostać.
Musimy wszyscy wierzyć, że jutro ten pomysł się pojawi.....
I to w Twojej głowie..., Krzyśka i Bogdana też!
A dół kolektywnie zasypiemy!
(24.08.2018, 19:32:56)bogdan napisał(a): [ -> ]Dziś rozmawiałem z Krzysiem, wrócił z urlopu spędzonego z rodziną.
Kris odwiedził laboratorium w celu wykonania pomiaru PSA
i tu dosłownie wynik mało nie powalił go z nóg.
Jak dobrze zapamiętałem PSA 74 ( 77,453 - Zły  kris), w porównaniu z wynikiem sprzed 4 tygodni ( 47 ) to znaczący wzrost.

Pamiętaj nie jesteś sam.
Witam.
Bardzo długo mnie nie było w moim wątku. Sporo się wydarzyło od lata 2018 roku. Stan zdrowia dość mocno się pogorszył. Są odległe powikłania po RT. Coś się dzieje niedobrego z pęcherzem moczowym. Krwawię już od pażdziernika 2018 r. Najpierq sporadycznie, a teraz praktycznie codziennie.
Właśnie jestem juz spakowany i na wylocie do szpitala na oddział urologii. Jutro będę miał cystoskopię i ewentualnie jakieś koagulacje oraz pobieranie wycinków z pęcherza. Po powrocie napiszę więcej.
PSA na 25.01.2019 = 101,28 ng/ml smutny . No niestety taka jest prawda.

Pozdrawiam
   Kris.
KRZYSIU, TRZYMAJ SIĘ!
POWODZENIA!!!

Pozdrawiam
Armands
Kris, powodzenia. Nie daj się!
Pozdrawiam
Ela
Krzysiu, będzie dobrze!!!
Jeśli są to powikłania po RT to trzeba spokojnie to przejść. Pamiętam, jak męzowi po RT krwawiły jelita, najpierw sporadycznie , później bardzo często i  intensywnie. Byłam zaniepokojona. Prowadziłam dziennik takich zdarzeń. Po roku zaczęło się to wszystko uspokajać. Dzisiaj jedynym śladem po RT jest wrażliwość jelit. Krzysiu, nie wiem czy pamiętasz, ale Włodek z Australii miał również krwawienia, wówczas korzystał z zabiegów w specjalnej komorze. Krzysiu, wierzę,że są to dolegliwości, które będa lekarze w stanie opanować a Tobie wróci komfort życia, czego Tobie gorąco życzę. Trzymaj się dzielnie, wiem,że trudno przed takimi problemami przechodzić spokojnie ale dasz radę !!!!!!!! Jesteś najlepszym Wojownikiem jakiego znam ! Serdecznie Ciebie pozdrawiam i czekam na pomyślne wieści, 3 maj się!

https://www.youtube.com/watch?v=PPVl_B8c0Ng
https://www.youtube.com/watch?v=rZLmnVipgUU
(28.01.2019, 08:18:27)Kris napisał(a): [ -> ]Witam.
Bardzo długo mnie nie było w moim wątku. Sporo się wydarzyło od lata 2018 roku. Stan zdrowia dość mocno się pogorszył. Są odległe powikłania po RT. Coś się dzieje niedobrego z pęcherzem moczowym. Krwawię już od pażdziernika 2018 r. Najpierq sporadycznie, a teraz praktycznie codziennie.
Właśnie jestem juz spakowany i na wylocie do szpitala na oddział urologii. Jutro będę miał cystoskopię i ewentualnie jakieś koagulacje oraz pobieranie wycinków z pęcherza. Po powrocie napiszę więcej.
PSA na 25.01.2019 = 101,28 ng/ml smutny . No niestety taka jest prawda.

Pozdrawiam
   Kris.

Witaj drogi przyjacielu.
RT fakt jest skuteczna, potrzebna, pomocna, ratująca, ale skutki uboczne nie u wszystkich trafiają się takie same.
Mnie dopadły po ponad trzech latach i to bardzo daleko od miejsca zamieszkania.
Miałem krwawienia i problem z oddaniem moczu.
Ścianki pęcherza zostały lekko nadpalone i drobiny uszkodzonego nabłonka zablokowały cewkę.
Miałem leki wspomagające i po powrocie do kraju także zgłosiłem się do urologa szpitalnego.
Cel cytoskopia.
Tu chcę jeszcze raz podziękować przyjaciołom z Poznania Dunolom, Joli i Józkowi za dobre wskazanie.
Cytoskopia to bezbolesny choć niekomfortowy, ale skuteczny sposób diagnostyczny.

Widziałem ścianki swojego pęcherza na ekranie monitora.
Oczyszczony z resztek przypalonej tkanki zaopatrzony w medykamenty wróciłem do pracy.
Ufam Kris, że przyczyna krwawień i wysokiego PSA zostanie znaleziona i wszystko wróci do normy.

Jędrek
Kris od rana w szpitalu, na razie nie myśli o jutrzejszej cystoskopii, bo tak strasznie rozbolała go noga,
że nie jest w stanie funkcjonować. Kolega z sali radzi mu iść i w poszukiwaniu pomocy komuś przy...,
co popieram, bo to w obronie koniecznej.
Żeby człowiek w szpitalu, czyli na pierwszym odcinku służby zdrowia, w XXI wieku, musiał cierpieć,
to się w głowie nie mieści!
Krzyśku, myślę o Tobie i trzymam kciuki za jutrzejszą cystoskopię.
Mam nadzieję, że zajęli się już Tobą jak należy - jeśli nie to dawaj numer na oddział. Zadzwonię i powiem im wszystkie brzydkie rzeczy jakie przyjdą mi do głowy Big Grin

pozdrawiam
Nanna
Wiem, że niecierpliwie czekacie na wiadomość od Krisa, obiecał, że w pierwszej wolnej chwili siądzie do kompa.
Zdradzę tylko, że wieści są w miarę dobre.
(30.01.2019, 21:26:17)Dunolka napisał(a): [ -> ]Wiem, że niecierpliwie czekacie na wiadomość od Krisa, obiecał, że w pierwszej wolnej chwili siądzie do kompa.
Zdradzę tylko, że wieści są w miarę dobre.

Tak było, taki był plan. Obiecałem Joli i sobie, no ale... No właśnie, jest takie powiedzenie, że  .." jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz Mu o swoich planach" smutny .
Fakt, że od godzin popołudniowych we środę byłem w domu i od razu zaglądnąłem na NF. Po odpowiedzi na post Jędrka zadzwoniłem do Joli i pogadaliśmy na mój temat odnośnie pobytu w szpitalu i wyników badania. Oczywiście jak to ja , określiłem, że są dwie wiadomości: ta dobra i ta więcej niż trochę zła.
Otóż ta lepsza, to ta ,że lekarz robiący cystoskopię opisał badanie w sposób pozytywny jeśli chodzi o stronę medyczna; ..." po prosto do niczego nie mógł się przyczepić, bo jego zdaniem w moim pęcherzu jest wszystko Ok! Nie było podstaw do pobierania wycinków do "histo." jak też nie widział żadnych krwawiących miejsc , to nie wykonywał żadnej koagulacji.Badanie wykonane, to pacjenta do domku. Chociaż po cystoskopii nie mogłem oddawać moczu ( straszny ból i pieczenie w c.m.) Każde oddanie moczu ( a parcie miałem z częstotliwością co 20-30 minut) to także krwawienie, ale cała obsługa medyczna i pacjenci z sali stwierdzali, że po cystoskopii tak ma prawo być przez 2 trzy dni. Wczoraj rano jeszcze przy pierwszym oddaniu moczu z krwawieniem, kolejne już ok! czysto.No i z takim efektem wróciłem do domku, oczywiście po prawie 7 godzinnym oczekiwaniu na wypis Huh .
Ta druga moim zdaniem nie najlepsza wiadomość, to to, że jednak nic nie znaleziono, co mogło być przyczyną krwawienia. No właśnie, nawet lekarz który mi robił badanie na kilka krotne pytanie ..." skąd i dlaczego" nie potrafił mi nic odpowiedzieć. Po rozmowie z Jolą usiadłem do kompa żeby coś napisać do Was, no i się zaczęło Zły :
gonitwa do łazienki, częste oddawanie moczu już z krwią tak jak przed szpitalem no i najgorsze: niesamowity ból w okolicach moczowodów, a po jakiejś godzinie jeszcze większy ostry ból w okolicy lewego moczowodu( zejście od nerki do pęcherza) No i coraz więcej krwi. Całość zdarzenia mogę określić "jako męski poród" oczywiście jakiegoś złogu, czy kamienia ( w szpitalu nie robiono mi USG, co jest dość dziwne). Wyjąc z bólu walczyłem na wszelkie sposoby żeby go uśmierzyć, ale nic z tego. Około 1.00 w nocy zeszła do mnie od siebie z pokoju Ola i jak zwykle chciała mi pomóc za wszelką cenę. Po kolejnej godzinie i zażyciu następnych porcji tabletek ( NoSpy i Nurofenu) w dawkach przekraczających normalne zażywanie ( ja tak mam, że więcej tabletek szybciej mi pomoże nieśmiały) jak również kilku zmianach stygnącej wody w termoforze przez Olę oczywiście, jakoś udało mi się zasnąć. Spałem od 2.30 do 7.00 i po przebudzeniu "powtórka z rozrywki". Tym razem sam sobie przygotowałem termofor i kolejną dawkę tabletek, a żona starała się mnie pocieszyć, że będzie lepiej, żebym jeszcze trochę wytrzymał. Usnąłem i spałem totalnie wykończony jeszcze prawie do godz. 11.30.
No i widzicie, ze jednak nie bardzo się udał pobyt w szpitalu i chęć napisania czegokolwiek w dniu wczorajszym.
Bedę dzisiaj po południu starał się dostać do urologa który mnie skierował mnie na cystoskopię. Boję się kolejnej nocy i efektów " szczypania za nerki".
Jednak ( chociaż ja nie urolog mruganie, puszczanie oczka ) jestem pewien, ze cała przyczyna tkwi gdzieś w nerkach lub moczowodach. Może tam następują skaleczenia i odzwierciedleniem jest krew przy oddawaniu moczu. Zastanawiającym jest jednak fakt, że w cystoskopii nic nie było widać. I to jest ta druga moim zdaniem zła wiadomość, bo nie wiadomo czego i gdzie szukać, a jednak z bólu
 łażę po ścianach".

Pozdrawiam
    Kris.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43