15.06.2017, 06:57:48
No to marzeń ciąg dalszy - Paweł mnie do tego zmobilizował!
Od dwóch tygodni reanimuję "Kornika" i brakuje mi jeszcze dwóch podejść, by uporać się z jego 'podwodną' częścią. 23 lata robią swoje i drewno gnije coraz bardziej. Największym wyzwaniem była dziura 60 x 7 cm (tzn. tyle 'zgnilizny' trzeba było wyrzucić), ale już jest OK. Chyba jest OK, bo jakość pracy i tak zweryfikuje woda. Więc za kilka dni odwracam łódkę dnem do dołu i biorę się za reanimację kokpitu. Wszystko musi być gotowe na początek sierpnia, bo wtedy planuję wodowanie.
Lubię te prace, ale pooperacyjna przepuklina mocno je ogranicza. Nieprzekraczalne 5 kg wyznaczone przez Profesora przekraczałem wielokrotnie i to bardzo znacznie (20 kg). Asekurowałem się przy tym podwójnym pasem przepuklinowym, ale dusza na ramieniu i tak telepała się ze strachu przed konsekwencjami. Ktoś jednak ładnie kiedyś powiedział, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!
Dwa lata temu pisałem o ekologicznych kosiarkach, czyli konikach, które wyręczyć mnie miały przy koszeniu 2500 mkw ogrodu/sadu. Konie robią to nadal, ale też okazały się też szkodnikami!
Sad odnawiałem 40-50 lat temu, jednak obok drzew owocowych sadziłem też dęby, jesiony świerki, sosny i klony. Od jakiegoś czasu mniej dbam o drzewa owocowe, a bardziej o pozostałe. Zdrowie to sprawia i świadomość, że sprawnym fizycznie będę już niezbyt długo. W moim zamyśle sad miał się stać parkiem nie wymagającym wielu prac pielęgnacyjnych.
Od pięciu lat hołubiłem samosiejkę jesionu. Wyprowadziłem ją na symetryczne drzewo 5-6 metrowej wysokości i cieszyłem się, że coś po mnie pozostanie. Nic z tego! Konie oskórowały jesion tak, że tylko 30% ciągłości kory zostało zachowane. W pełnej desperacji zamalowałem okaleczony pień do wysokości 2,5 metra farbą emulsyjną mając nikłe nadzieje, że te 30% wyżywi jakoś drzewo. Niestety wyżywiło konie! I nic nie pomogła farba. Była brązowa, trochę podobna do kory i też została zjedzona!
Konie rozbestwiła moja Mama suchym chlebem. No i jest teraz tak, że ja pracuję przy łódce, a dwie pary smutnych i ślicznych oczu stoją obok i czekają. No to podkarmiam je marchwią, suszę chleb, który z powodzeniem jeszcze mógłbym zjeść, no bo jak im odmówić?
A w najbliższy wtorek znowu jazda do Warszawy. Tym razem w sprawie przepukliny, ale na planowaną wcześniej wizytę. Nie przyznam się do dźwiganych 20 kg - zmniejszę tę wartość dwukrotnie! Wiem, że to działanie z gatunku tych, że na złość babci odmrożę sobie uszy, ale kto nie ryzykuje itd.
Edward
Od dwóch tygodni reanimuję "Kornika" i brakuje mi jeszcze dwóch podejść, by uporać się z jego 'podwodną' częścią. 23 lata robią swoje i drewno gnije coraz bardziej. Największym wyzwaniem była dziura 60 x 7 cm (tzn. tyle 'zgnilizny' trzeba było wyrzucić), ale już jest OK. Chyba jest OK, bo jakość pracy i tak zweryfikuje woda. Więc za kilka dni odwracam łódkę dnem do dołu i biorę się za reanimację kokpitu. Wszystko musi być gotowe na początek sierpnia, bo wtedy planuję wodowanie.
Lubię te prace, ale pooperacyjna przepuklina mocno je ogranicza. Nieprzekraczalne 5 kg wyznaczone przez Profesora przekraczałem wielokrotnie i to bardzo znacznie (20 kg). Asekurowałem się przy tym podwójnym pasem przepuklinowym, ale dusza na ramieniu i tak telepała się ze strachu przed konsekwencjami. Ktoś jednak ładnie kiedyś powiedział, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!
Dwa lata temu pisałem o ekologicznych kosiarkach, czyli konikach, które wyręczyć mnie miały przy koszeniu 2500 mkw ogrodu/sadu. Konie robią to nadal, ale też okazały się też szkodnikami!
Sad odnawiałem 40-50 lat temu, jednak obok drzew owocowych sadziłem też dęby, jesiony świerki, sosny i klony. Od jakiegoś czasu mniej dbam o drzewa owocowe, a bardziej o pozostałe. Zdrowie to sprawia i świadomość, że sprawnym fizycznie będę już niezbyt długo. W moim zamyśle sad miał się stać parkiem nie wymagającym wielu prac pielęgnacyjnych.
Od pięciu lat hołubiłem samosiejkę jesionu. Wyprowadziłem ją na symetryczne drzewo 5-6 metrowej wysokości i cieszyłem się, że coś po mnie pozostanie. Nic z tego! Konie oskórowały jesion tak, że tylko 30% ciągłości kory zostało zachowane. W pełnej desperacji zamalowałem okaleczony pień do wysokości 2,5 metra farbą emulsyjną mając nikłe nadzieje, że te 30% wyżywi jakoś drzewo. Niestety wyżywiło konie! I nic nie pomogła farba. Była brązowa, trochę podobna do kory i też została zjedzona!
Konie rozbestwiła moja Mama suchym chlebem. No i jest teraz tak, że ja pracuję przy łódce, a dwie pary smutnych i ślicznych oczu stoją obok i czekają. No to podkarmiam je marchwią, suszę chleb, który z powodzeniem jeszcze mógłbym zjeść, no bo jak im odmówić?
A w najbliższy wtorek znowu jazda do Warszawy. Tym razem w sprawie przepukliny, ale na planowaną wcześniej wizytę. Nie przyznam się do dźwiganych 20 kg - zmniejszę tę wartość dwukrotnie! Wiem, że to działanie z gatunku tych, że na złość babci odmrożę sobie uszy, ale kto nie ryzykuje itd.
Edward