05.05.2022, 21:27:14
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.05.2022, 21:37:21 przez Edward.)
Azjo, obiecałem
Był rok 1976.
Znowu jechaliśmy do Bułgarii i znowu w cztery dorosłe osoby. Tym razem przez (Czecho)Słowację, Węgry i Rumunię.
Do rumuńskiej miejscowości Calafat nad Dunajem, skąd kursował prom do bułgarskiego Vidinu, mieliśmy zaledwie dziesięć kilometrów. Dzisiaj przeprawa promowa w tym miejscu, to już historia, ponieważ w latach 2007-2013 wybudowano tam most drogowo-kolejowy, wtedy jednak prom kursował regularnie.
Jechaliśmy przez wieś. Na poboczu drogi stał konny wóz, a na nim bawiła się trójka chłopaków, może dziesięciolatków. Kiedy ich mijaliśmy rozległ się trzask, przed oczami zrobiło się mleko, a później odłamki szkła posypały się do środka syrenki. Nie widziałem tego, ale prawdopodobnie właśnie ci chłopcy rzucili kamykiem.
Nie mieliśmy przedniej szyby, do najbliższej miejscowości w Polsce (Zakopane) było ponad 900 kilometrów, a nad bułgarskie Morze Czarne, cel naszej podróży, ponad pięćset. Późne popołudnie, Rumunia, wieś niemal na odludziu. Powiedzieć, że ogarnęła nas czarna rozpacz, to mało powiedzieć.
Wieść o zdarzeniu rozniosła się po wsi lotem błyskawicy i po kwadransie wokół nas zgromadził się spory tłumek. Ni w ząb nie wiedzieliśmy, o czym rozmawiają, ale w końcu coś uzgodnili i ktoś ze zgromadzonych odszedł ‘na wieś’. Po jakimś czasie przyprowadził starszego mężczyznę (teraz ogarnia mnie śmiech, bo my 30-, a on 60+ i wtedy dla nas był starszy. Ech, ty czasie). Mężczyzna pomierzył otwór po przedniej szybie, tylną szybę i dał znak, żeby jechać za nim. No to pojechaliśmy. Okazało się, że do zwykłego zakładu szklarskiego.
Szyba tylna na 80% swojej długości miała wysokość przedniej, ale była od niej o 8 cm krótsza i na końcach zdecydowanie bardziej wygięta do środka. Te 80% wystarczyło do pewnego umocowania i szklarz przełożył ją do przodu. My zajęliśmy się oklejaniem plastrami szczelin po jej obu bokach, a szklarz w tym czasie precyzyjnie odtwarzał tylną szybę z dziewięciu profilowanych kawałków zwykłego okiennego szkła. Zapłaciliśmy i pojechaliśmy dalej, nad Morze Czarne.
W czasie jazdy tylna szyba ‘chrzęściła’, bo karoseria pracowała, ale poza tym nic złego się nie działo. Nasze udane wakacje od tego momentu bardzo zależały od pogody, ale mieliśmy dużo szczęścia. Przez cały czas pobytu w Bułgarii nie padał deszcz. Dał się nam we znaki dopiero w ostatnim dniu powrotu, kiedy pokonywaliśmy odcinek z Budapesztu do Wrocławia.
Był rok 1976.
Znowu jechaliśmy do Bułgarii i znowu w cztery dorosłe osoby. Tym razem przez (Czecho)Słowację, Węgry i Rumunię.
Do rumuńskiej miejscowości Calafat nad Dunajem, skąd kursował prom do bułgarskiego Vidinu, mieliśmy zaledwie dziesięć kilometrów. Dzisiaj przeprawa promowa w tym miejscu, to już historia, ponieważ w latach 2007-2013 wybudowano tam most drogowo-kolejowy, wtedy jednak prom kursował regularnie.
Jechaliśmy przez wieś. Na poboczu drogi stał konny wóz, a na nim bawiła się trójka chłopaków, może dziesięciolatków. Kiedy ich mijaliśmy rozległ się trzask, przed oczami zrobiło się mleko, a później odłamki szkła posypały się do środka syrenki. Nie widziałem tego, ale prawdopodobnie właśnie ci chłopcy rzucili kamykiem.
Nie mieliśmy przedniej szyby, do najbliższej miejscowości w Polsce (Zakopane) było ponad 900 kilometrów, a nad bułgarskie Morze Czarne, cel naszej podróży, ponad pięćset. Późne popołudnie, Rumunia, wieś niemal na odludziu. Powiedzieć, że ogarnęła nas czarna rozpacz, to mało powiedzieć.
Wieść o zdarzeniu rozniosła się po wsi lotem błyskawicy i po kwadransie wokół nas zgromadził się spory tłumek. Ni w ząb nie wiedzieliśmy, o czym rozmawiają, ale w końcu coś uzgodnili i ktoś ze zgromadzonych odszedł ‘na wieś’. Po jakimś czasie przyprowadził starszego mężczyznę (teraz ogarnia mnie śmiech, bo my 30-, a on 60+ i wtedy dla nas był starszy. Ech, ty czasie). Mężczyzna pomierzył otwór po przedniej szybie, tylną szybę i dał znak, żeby jechać za nim. No to pojechaliśmy. Okazało się, że do zwykłego zakładu szklarskiego.
Szyba tylna na 80% swojej długości miała wysokość przedniej, ale była od niej o 8 cm krótsza i na końcach zdecydowanie bardziej wygięta do środka. Te 80% wystarczyło do pewnego umocowania i szklarz przełożył ją do przodu. My zajęliśmy się oklejaniem plastrami szczelin po jej obu bokach, a szklarz w tym czasie precyzyjnie odtwarzał tylną szybę z dziewięciu profilowanych kawałków zwykłego okiennego szkła. Zapłaciliśmy i pojechaliśmy dalej, nad Morze Czarne.
W czasie jazdy tylna szyba ‘chrzęściła’, bo karoseria pracowała, ale poza tym nic złego się nie działo. Nasze udane wakacje od tego momentu bardzo zależały od pogody, ale mieliśmy dużo szczęścia. Przez cały czas pobytu w Bułgarii nie padał deszcz. Dał się nam we znaki dopiero w ostatnim dniu powrotu, kiedy pokonywaliśmy odcinek z Budapesztu do Wrocławia.