30.04.2022, 20:35:21
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.04.2022, 20:42:27 przez Edward.)
Rednaomii, wygrałaś. Prawidłowa odpowiedź do tej opowiastki, to C.
Zapytaliśmy jakiegoś mężczyznę o warsztat samochodowy, a on skierował nas do pobliskiej bazy obsługującej autobusy. Baza miała warsztat pracujący całą dobę i tam uzyskaliśmy pomoc. Pamiętam stres związany z wjazdem na kanał. Był tak szeroki, że nie pozostawiał chociażby centymetrowego marginesu z którejkolwiek strony.
Mechanicy pracowali długo, chyba z godzinę, ale syrenkę naprawili. Na kemping w Czerniowcach dotarliśmy przed północą. Rozbicie namiotu i spóźniona kolacja też wymagały czasu i spać poszliśmy o drugiej.
O szóstej zbudził nas piekielny łomot. – Raz, dwa, tri, czytyry – jakiś męski bas nadawał przez megafon tak głośno, że nie tylko nas obudził, ale pewnie całe miasto. – Raz, dwa, tri (tu piiiii, bo wulgaryzm), leżi, nu leżi. Okazało się, że jacyś pionierzy też zatrzymali się na tym kempingu i właśnie mieli poranną gimnastykę.
Kolejny stres wiązał się z koniecznością skorzystania z toalety, którą była dziura w betonowej podłodze, i faktem, że nie wszyscy użytkownicy mieli snajperskie oko.To wszystko, to jednak były drobiazgi. Wakacje mieliśmy naprawdę udane.
Moi drodzy,
na tej opowiastce kończę konkurs, ponieważ z mojej propozycji zabawy skorzystała jedynie Rednaomii. Co to za konkurs, w którym startuje tylko jedna osoba? Cóż, nie wszystkie pomysły są dobre, a ten ewidentnie nie był.
Ta opowiastka miała być ostatnią i będzie.
Był rok 1977.
Po dwóch wyjazdach do Bułgarii, obu z przygodami i syrenką 105 w roli głównej, przyszła kolej na Grecję! Tym zagranicznym wyjazdem, po trzech latach naszego małżeństwa, zamierzaliśmy zakończyć beztroskie życie i poważnie pomyśleć o powiększeniu rodziny. Życie jednak jest pełne niespodzianek i wtedy też było.
- Panie doktorze, czy mogę jechać? – Zapytała żona lekarza dwa tygodnie przez zaplanowaną datą wyjazdu.
- To trzeci miesiąc – odpowiedział. - Jeśli się pani dobrze czuje, to nie widzę przeszkód.
Żona czuła się dobrze.
Zjeździliśmy niemal całą Grecję z Akropolem, Meteorą, Spartą, Termopilami i Peloponezem włącznie. Dotarliśmy aż do Diros, z którego do przylądka Matapan, czyli najbardziej na południe wysuniętego stałego lądu Europy, było zaledwie 20 km.
Wracaliśmy przez jugosłowiańską Macedonię, bo tamtędy wiodła najkrótsza droga do naszych znajomych Bułgarów, u których zamierzaliśmy przenocować.
Byliśmy już w Bułgarii i pokonywaliśmy kolejną serpentynę, gdy nagle rozległ się głośny trzask/zgrzyt, nie wiem, jak to nazwać, a syreną zatrzęsło. Zatrzymaliśmy się, jednak dokładne oględziny auta nic nie dały. Uruchomiliśmy silnik, o dziwo działał, i w kiepskich nastrojach ruszyliśmy w dalszą drogę.Po kilkunastu kilometrach sytuacja się powtórzyła, ale auto jechało. Jakoś dojechaliśmy do znajomych i zastanawialiśmy się, jak zdiagnozować problem. Byłem pewien, że dotyczy on silnika i postanowiłem to sprawdzić.
Już wcześniej wyciągałem silnik i go rozbierałem, więc miałem doświadczenie. Praca poszła sprawnie, ale niestety w silniku wszystko było w porządku.
Silnik rozbierałem i składałem sam, bo znajomy Bułgar był w pracy, i przy montażu złamał się jeden z dwóch pierścieni uszczelniających wał korbowy. Stres musiał być niemały, bo do dzisiaj pamiętam, że pierścienie miały średnicę 80 mm, przekrój 2x2 mm i znajdowały się w jednym rowku o szerokości 4 mm.
Nie było tego pierścienia w wożonym zapasie, bo chociaż miałem połowę bagażnika zajętego przez najbardziej awaryjne części auta, to wspomniany pierścień do nich nie należał. Z pomocą przyszedł znajomy Bułgar, który załatwił pierścień tłokowy od Łady. Miał 82 mm średnicy i to był problem oraz 3,5 mm szerokości, czyli mieścił się w rowku z półmilimetrowym luzem.
Pierścień szlifowałem ręcznie do właściwego rozmiaru i już bez problemów poskładałem silnik. Niepokój jednak pozostał, bo problem nadal był nieznany.
Jakieś 30 km przed Sofią walnęło po raz trzeci i ostateczny. Zatrzymaliśmy się na poboczu, a za nami ciągnął się szeroki pas oleju. Nie było już wątpliwości, że awarii uległa skrzynia biegów. Bezskutecznie zatrzymywaliśmy ciężarowe i półciężarowe samochody, aż w końcu zlitował się nad nami kierowca żuka na bułgarskich tablicach. Kierowca wziął nas na hol i powiedział, że pojedziemy do serwisu Fiata 125p.
Holowanie było koszmarem. Stalowa linka i jazda przez znaczną część Sofii napsuła krwi i nam i bułgarskiemu kierowcy.
Na jednym ze skrzyżowań ze światłami ruszył on zbyt szybko i wyrwał hak razem z liną. Naprężona poleciała w górę, o centymetry mijając przewody trakcji tramwajowej. Taka sytuacja na skrzyżowaniu w centrum miasta musiała wprowadzić komunikacyjny zamęt i to zrobiła.
Serwis Fiata nas spławił. – Nie znamy auta, – mówili mechanicy – nie mamy części. W drugim serwisie było to samo.
- Zawiozę was do szkoły samochodowej – zadeklarował uczynny Bułgar. – Może tam wam pomogą.
Technikum samochodowe mieściło się na przedmieściach Sofii w dzielnicy zamieszkiwanej przez Cyganów.
Nauczyciele zawodu obejrzeli z zewnątrz uszkodzenie, pokręcili głowami, ale polecili wyjąć silnik i skrzynię biegów. Nawet mi w tym pomogli. Po demontażu skrzyni okazało się, że odkręciła się jedna z ośmiu śrub mechanizmu różnicowego i osiadła na jej dnie. Pracujące koła zębate mieszały olej i trzykrotnie wprowadziły tę śrubę w swoje tryby. Za trzecim razem skutecznie. Potrzebny był nowy mechanizm różnicowy i aluminiowa pokrywa skrzyni biegów, która popękała i spowodowała wyciek oleju.
Opisywana sytuacja zdarzyła się w poniedziałek, 5 września. W tym dniu już nic więcej nie zdążyliśmy zrobić, a następny był świętem narodowym Bułgarii, więc wolnym od pracy. Do sofijskiego automobilklubu poszliśmy w środę.
Złożyliśmy zamówienie na dwie brakujące części jako pilne, ale przyleciały dopiero we wtorek, w ósmym dniu naszego przymusowego pobytu wśród Cyganów (nie lubię określenia Romowie – w mojej młodości wielokrotnie widziałem tabory cygańskie, nie romskie). W ósmym dniu i po siódmej nocy, ponieważ nocowaliśmy w syrence z podniesionym przodem opartym na koziołkach.
Pokrywa skrzyni była na szczęście właściwa, ale mechanizm różnicowy był od innego samochodu i dla nas zupełnie nieprzydatny. Nie mieliśmy wyboru – musieliśmy reanimować ten uszkodzony. Mimo dziewięciodniowej przerwy w podróży i już czwartego miesiąca ciąży, planów jednak nie zmieniliśmy. Mieliśmy być w Wiedniu i byliśmy, a ojciec naszych warszawskich wnuczek urodził się na początku marca następnego roku.
Edward
====
Rednaomii - Anna jest Twoja.
W poniedziałek wczesnym rankiem wyjeżdżam na kilka dni z Wrocławia, ale mieszkamy w tym samym mieście, jutro jest niedziela i ma być ładna pogoda, to może spotkajmy się w mojej dzielnicy. To Biskupin i ładne tereny spacerowe. Przyjeżdżaj z mężem, ja zabiorę żonę i zróbmy sobie miły spacer. Czy ta propozycja jest dla Ciebie do przyjęcia? Napisz. Mój mail: wel1973@op.pl
Zapytaliśmy jakiegoś mężczyznę o warsztat samochodowy, a on skierował nas do pobliskiej bazy obsługującej autobusy. Baza miała warsztat pracujący całą dobę i tam uzyskaliśmy pomoc. Pamiętam stres związany z wjazdem na kanał. Był tak szeroki, że nie pozostawiał chociażby centymetrowego marginesu z którejkolwiek strony.
Mechanicy pracowali długo, chyba z godzinę, ale syrenkę naprawili. Na kemping w Czerniowcach dotarliśmy przed północą. Rozbicie namiotu i spóźniona kolacja też wymagały czasu i spać poszliśmy o drugiej.
O szóstej zbudził nas piekielny łomot. – Raz, dwa, tri, czytyry – jakiś męski bas nadawał przez megafon tak głośno, że nie tylko nas obudził, ale pewnie całe miasto. – Raz, dwa, tri (tu piiiii, bo wulgaryzm), leżi, nu leżi. Okazało się, że jacyś pionierzy też zatrzymali się na tym kempingu i właśnie mieli poranną gimnastykę.
Kolejny stres wiązał się z koniecznością skorzystania z toalety, którą była dziura w betonowej podłodze, i faktem, że nie wszyscy użytkownicy mieli snajperskie oko.To wszystko, to jednak były drobiazgi. Wakacje mieliśmy naprawdę udane.
Moi drodzy,
na tej opowiastce kończę konkurs, ponieważ z mojej propozycji zabawy skorzystała jedynie Rednaomii. Co to za konkurs, w którym startuje tylko jedna osoba? Cóż, nie wszystkie pomysły są dobre, a ten ewidentnie nie był.
Ta opowiastka miała być ostatnią i będzie.
Był rok 1977.
Po dwóch wyjazdach do Bułgarii, obu z przygodami i syrenką 105 w roli głównej, przyszła kolej na Grecję! Tym zagranicznym wyjazdem, po trzech latach naszego małżeństwa, zamierzaliśmy zakończyć beztroskie życie i poważnie pomyśleć o powiększeniu rodziny. Życie jednak jest pełne niespodzianek i wtedy też było.
- Panie doktorze, czy mogę jechać? – Zapytała żona lekarza dwa tygodnie przez zaplanowaną datą wyjazdu.
- To trzeci miesiąc – odpowiedział. - Jeśli się pani dobrze czuje, to nie widzę przeszkód.
Żona czuła się dobrze.
Zjeździliśmy niemal całą Grecję z Akropolem, Meteorą, Spartą, Termopilami i Peloponezem włącznie. Dotarliśmy aż do Diros, z którego do przylądka Matapan, czyli najbardziej na południe wysuniętego stałego lądu Europy, było zaledwie 20 km.
Wracaliśmy przez jugosłowiańską Macedonię, bo tamtędy wiodła najkrótsza droga do naszych znajomych Bułgarów, u których zamierzaliśmy przenocować.
Byliśmy już w Bułgarii i pokonywaliśmy kolejną serpentynę, gdy nagle rozległ się głośny trzask/zgrzyt, nie wiem, jak to nazwać, a syreną zatrzęsło. Zatrzymaliśmy się, jednak dokładne oględziny auta nic nie dały. Uruchomiliśmy silnik, o dziwo działał, i w kiepskich nastrojach ruszyliśmy w dalszą drogę.Po kilkunastu kilometrach sytuacja się powtórzyła, ale auto jechało. Jakoś dojechaliśmy do znajomych i zastanawialiśmy się, jak zdiagnozować problem. Byłem pewien, że dotyczy on silnika i postanowiłem to sprawdzić.
Już wcześniej wyciągałem silnik i go rozbierałem, więc miałem doświadczenie. Praca poszła sprawnie, ale niestety w silniku wszystko było w porządku.
Silnik rozbierałem i składałem sam, bo znajomy Bułgar był w pracy, i przy montażu złamał się jeden z dwóch pierścieni uszczelniających wał korbowy. Stres musiał być niemały, bo do dzisiaj pamiętam, że pierścienie miały średnicę 80 mm, przekrój 2x2 mm i znajdowały się w jednym rowku o szerokości 4 mm.
Nie było tego pierścienia w wożonym zapasie, bo chociaż miałem połowę bagażnika zajętego przez najbardziej awaryjne części auta, to wspomniany pierścień do nich nie należał. Z pomocą przyszedł znajomy Bułgar, który załatwił pierścień tłokowy od Łady. Miał 82 mm średnicy i to był problem oraz 3,5 mm szerokości, czyli mieścił się w rowku z półmilimetrowym luzem.
Pierścień szlifowałem ręcznie do właściwego rozmiaru i już bez problemów poskładałem silnik. Niepokój jednak pozostał, bo problem nadal był nieznany.
Jakieś 30 km przed Sofią walnęło po raz trzeci i ostateczny. Zatrzymaliśmy się na poboczu, a za nami ciągnął się szeroki pas oleju. Nie było już wątpliwości, że awarii uległa skrzynia biegów. Bezskutecznie zatrzymywaliśmy ciężarowe i półciężarowe samochody, aż w końcu zlitował się nad nami kierowca żuka na bułgarskich tablicach. Kierowca wziął nas na hol i powiedział, że pojedziemy do serwisu Fiata 125p.
Holowanie było koszmarem. Stalowa linka i jazda przez znaczną część Sofii napsuła krwi i nam i bułgarskiemu kierowcy.
Na jednym ze skrzyżowań ze światłami ruszył on zbyt szybko i wyrwał hak razem z liną. Naprężona poleciała w górę, o centymetry mijając przewody trakcji tramwajowej. Taka sytuacja na skrzyżowaniu w centrum miasta musiała wprowadzić komunikacyjny zamęt i to zrobiła.
Serwis Fiata nas spławił. – Nie znamy auta, – mówili mechanicy – nie mamy części. W drugim serwisie było to samo.
- Zawiozę was do szkoły samochodowej – zadeklarował uczynny Bułgar. – Może tam wam pomogą.
Technikum samochodowe mieściło się na przedmieściach Sofii w dzielnicy zamieszkiwanej przez Cyganów.
Nauczyciele zawodu obejrzeli z zewnątrz uszkodzenie, pokręcili głowami, ale polecili wyjąć silnik i skrzynię biegów. Nawet mi w tym pomogli. Po demontażu skrzyni okazało się, że odkręciła się jedna z ośmiu śrub mechanizmu różnicowego i osiadła na jej dnie. Pracujące koła zębate mieszały olej i trzykrotnie wprowadziły tę śrubę w swoje tryby. Za trzecim razem skutecznie. Potrzebny był nowy mechanizm różnicowy i aluminiowa pokrywa skrzyni biegów, która popękała i spowodowała wyciek oleju.
Opisywana sytuacja zdarzyła się w poniedziałek, 5 września. W tym dniu już nic więcej nie zdążyliśmy zrobić, a następny był świętem narodowym Bułgarii, więc wolnym od pracy. Do sofijskiego automobilklubu poszliśmy w środę.
Złożyliśmy zamówienie na dwie brakujące części jako pilne, ale przyleciały dopiero we wtorek, w ósmym dniu naszego przymusowego pobytu wśród Cyganów (nie lubię określenia Romowie – w mojej młodości wielokrotnie widziałem tabory cygańskie, nie romskie). W ósmym dniu i po siódmej nocy, ponieważ nocowaliśmy w syrence z podniesionym przodem opartym na koziołkach.
Pokrywa skrzyni była na szczęście właściwa, ale mechanizm różnicowy był od innego samochodu i dla nas zupełnie nieprzydatny. Nie mieliśmy wyboru – musieliśmy reanimować ten uszkodzony. Mimo dziewięciodniowej przerwy w podróży i już czwartego miesiąca ciąży, planów jednak nie zmieniliśmy. Mieliśmy być w Wiedniu i byliśmy, a ojciec naszych warszawskich wnuczek urodził się na początku marca następnego roku.
Edward
====
Rednaomii - Anna jest Twoja.
W poniedziałek wczesnym rankiem wyjeżdżam na kilka dni z Wrocławia, ale mieszkamy w tym samym mieście, jutro jest niedziela i ma być ładna pogoda, to może spotkajmy się w mojej dzielnicy. To Biskupin i ładne tereny spacerowe. Przyjeżdżaj z mężem, ja zabiorę żonę i zróbmy sobie miły spacer. Czy ta propozycja jest dla Ciebie do przyjęcia? Napisz. Mój mail: wel1973@op.pl