19.01.2022, 22:21:13
Praw fizyki i praw psychologii społecznej nie możemy "zostawić", ignorować ich.
Wygląda na to, że duński wnuczek sobie z covidem poradzi, ja natomiast zaczynam się martwić o MOJE dziecko,
czyli o córkę. Zaczyna wyglądać mizernie. Jutro kolejny test dla całej rodziny.
Otóż w Danii robi się bardzo dużo testów, a po pozytywnym wyniku przestrzega się zaleceń izolacji.
Ponoć zdecydowana większość dzieci (75%) jest zaszczepiona, na razie dwiema dawkami.
Przypadków śmiertelnych jest tylko kilka dziennie.
Dlaczego u nas jest inaczej?
Bo u nas o wiele niższy jest tzw. poziom zaufania społecznego. Polak władzy nie ufa, i często ma rację,
chociaż akurat nie w tej kwestii.
Przeciętny obywatel (nie tylko Polak) nie wierzy statystyce, tylko własnym obserwacjom.
Setki zmarłych dziennie to tylko prasowa statystyka, natomiast fakt, że szwagier ciężko zachorował po szczepieniu
jest bolesnym faktem. Obywatel odwiedza sklepy, korzysta z komunikacji miejskiej, jeździ na wakacje, chodzi na imprezy, i nic mu nie jest. To czego ma się bać?
No, czasem komuś coś jest, ale to "zwykłe przeziębienie", a umierają starcy, co jest normalne.
I co powiedzieć na takie dictum?
Mam sąsiadkę antyszczepa. Delikatnie próbuję ją przekonać, bo ją lubię, a na kawę zaprosić nie mogę, bo co będzie, gdy ją zakażę? U mnie często bywają wnuki, wprawdzie zaszczepione, ale nie wiadomo co ze szkoły/przedszkola przynoszą. Otóż znajomy sąsiadki po szczepieniu dostał udaru i jest w ciężkim stanie.
A inny znajomy zaszczepiony umarł. Więc po co jeść tę żabę?
Dopóki argumentami w dyskusji będą tzw. dowody anegdotyczne, nie twarde dane statystyczne
- niewiele wskóramy.
Ale w te twarde dane trzeba uwierzyć.
I znów wraca kwestia zaufania społecznego...
Wygląda na to, że duński wnuczek sobie z covidem poradzi, ja natomiast zaczynam się martwić o MOJE dziecko,
czyli o córkę. Zaczyna wyglądać mizernie. Jutro kolejny test dla całej rodziny.
Otóż w Danii robi się bardzo dużo testów, a po pozytywnym wyniku przestrzega się zaleceń izolacji.
Ponoć zdecydowana większość dzieci (75%) jest zaszczepiona, na razie dwiema dawkami.
Przypadków śmiertelnych jest tylko kilka dziennie.
Dlaczego u nas jest inaczej?
Bo u nas o wiele niższy jest tzw. poziom zaufania społecznego. Polak władzy nie ufa, i często ma rację,
chociaż akurat nie w tej kwestii.
Przeciętny obywatel (nie tylko Polak) nie wierzy statystyce, tylko własnym obserwacjom.
Setki zmarłych dziennie to tylko prasowa statystyka, natomiast fakt, że szwagier ciężko zachorował po szczepieniu
jest bolesnym faktem. Obywatel odwiedza sklepy, korzysta z komunikacji miejskiej, jeździ na wakacje, chodzi na imprezy, i nic mu nie jest. To czego ma się bać?
No, czasem komuś coś jest, ale to "zwykłe przeziębienie", a umierają starcy, co jest normalne.
I co powiedzieć na takie dictum?
Mam sąsiadkę antyszczepa. Delikatnie próbuję ją przekonać, bo ją lubię, a na kawę zaprosić nie mogę, bo co będzie, gdy ją zakażę? U mnie często bywają wnuki, wprawdzie zaszczepione, ale nie wiadomo co ze szkoły/przedszkola przynoszą. Otóż znajomy sąsiadki po szczepieniu dostał udaru i jest w ciężkim stanie.
A inny znajomy zaszczepiony umarł. Więc po co jeść tę żabę?
Dopóki argumentami w dyskusji będą tzw. dowody anegdotyczne, nie twarde dane statystyczne
- niewiele wskóramy.
Ale w te twarde dane trzeba uwierzyć.
I znów wraca kwestia zaufania społecznego...