03.09.2021, 13:10:56
W życiu każdego z nas są takie dni, których się nie zapomina. Takie dni, których zdarzenia można odtworzyć po latach z minutową dokładnością. 2 i 3 września 2016 są dla mnie takimi właśnie dniami.
W marcu i kwietniu 2016 przeszedłem pomyślnie kwalifikacje do przeszczepu. W maju wpisano mnie na krajową listę oczekujących, a po 3,5 miesiącach odebrałem upragniony telefon.
2 września poszedłem spać o 22.30. Ten telefon obudził mnie o 23.10.
- Mamy dawcę. Czy może pan zjawić się u nas o piątej rano?
Z mieszkania wyszedłem o 0.57 i na Banacha byłem o piątej. Sam prowadziłem samochód. Jechałem ostrożnie, tylko niewiele szybciej niż TIR-y, których było wyjątkowo dużo.
Nie bałem się. Do śmierci, chociaż nie wprost, przyzwyczajano mnie we Wrocławiu i oswoiłem się z jej dość szybko mającą nastąpić wizytą. I przyszłaby, bo nic, dosłownie nic nie robiono, gdy po operacji z maja 2015 (dokonano wtedy termoablacji raka) tempo wzrostu raka było pięciokrotnie szybsze niż przed termoablacją. Przeszczep był więc szansą na życie.
Przyjęcie do szpitala, pobranie krwi, ogólne badanie i czekanie. Przez cały dzień nic się nie działo. Na blok operacyjny zabrano mnie dopiero o 21.50.
Obudziłem się na Oddziale Intensywnej Terapii Chirurgicznej. Byłem podłączony do aparatury i doglądany przez pielęgniarki niemal bez przerwy. Nie czułem bólu, ale to dzięki morfinie, którą podawano ciągle przez dwa dni.
Z morfiną wiążą się ciekawe przeżycia, po prostu narkotyczne wizje.
Dzień po przeszczepie odwiedziła mnie żona. Krótko była - nie pozwalano na dłuższe odwiedziny niż półgodzinne. Rozmawiałem z nią i przysypiałem. Wtedy pojawiał się on - facet cały ubrany na czarno. Siedział obok żony i rozmawiał z nami. Sensownie rozmawiał. Kiedy otwierałem oczy żona była sama, a kiedy je zamykałem gość pojawiał się natychmiast.
Doskonale pamiętałem, o czym z nim rozmawiałem i zapytałem żonę, czy rzeczywiście wypowiedziałem te słowa.
- Nie, nic nie mówiłeś - taka za każdym razem była jej odpowiedź.
Tak, Jolu - pięć lat temu mój pociąg wjeżdżał już na stację NIEUCHRONNE, ale lekarze z kliniki przy Banacha przestawili zwrotnicę i tę stację ominąłem.
Statystycznie rok po przeszczepie wątroby przeżywa 90% pacjentów. Pięć lat 75%, jednak kiedy i jakim pociągiem nieodwołalnie wjedziemy na tę ostatnią stację, tego nie wie nikt.
Edward
W marcu i kwietniu 2016 przeszedłem pomyślnie kwalifikacje do przeszczepu. W maju wpisano mnie na krajową listę oczekujących, a po 3,5 miesiącach odebrałem upragniony telefon.
2 września poszedłem spać o 22.30. Ten telefon obudził mnie o 23.10.
- Mamy dawcę. Czy może pan zjawić się u nas o piątej rano?
Z mieszkania wyszedłem o 0.57 i na Banacha byłem o piątej. Sam prowadziłem samochód. Jechałem ostrożnie, tylko niewiele szybciej niż TIR-y, których było wyjątkowo dużo.
Nie bałem się. Do śmierci, chociaż nie wprost, przyzwyczajano mnie we Wrocławiu i oswoiłem się z jej dość szybko mającą nastąpić wizytą. I przyszłaby, bo nic, dosłownie nic nie robiono, gdy po operacji z maja 2015 (dokonano wtedy termoablacji raka) tempo wzrostu raka było pięciokrotnie szybsze niż przed termoablacją. Przeszczep był więc szansą na życie.
Przyjęcie do szpitala, pobranie krwi, ogólne badanie i czekanie. Przez cały dzień nic się nie działo. Na blok operacyjny zabrano mnie dopiero o 21.50.
Obudziłem się na Oddziale Intensywnej Terapii Chirurgicznej. Byłem podłączony do aparatury i doglądany przez pielęgniarki niemal bez przerwy. Nie czułem bólu, ale to dzięki morfinie, którą podawano ciągle przez dwa dni.
Z morfiną wiążą się ciekawe przeżycia, po prostu narkotyczne wizje.
Dzień po przeszczepie odwiedziła mnie żona. Krótko była - nie pozwalano na dłuższe odwiedziny niż półgodzinne. Rozmawiałem z nią i przysypiałem. Wtedy pojawiał się on - facet cały ubrany na czarno. Siedział obok żony i rozmawiał z nami. Sensownie rozmawiał. Kiedy otwierałem oczy żona była sama, a kiedy je zamykałem gość pojawiał się natychmiast.
Doskonale pamiętałem, o czym z nim rozmawiałem i zapytałem żonę, czy rzeczywiście wypowiedziałem te słowa.
- Nie, nic nie mówiłeś - taka za każdym razem była jej odpowiedź.
Tak, Jolu - pięć lat temu mój pociąg wjeżdżał już na stację NIEUCHRONNE, ale lekarze z kliniki przy Banacha przestawili zwrotnicę i tę stację ominąłem.
Statystycznie rok po przeszczepie wątroby przeżywa 90% pacjentów. Pięć lat 75%, jednak kiedy i jakim pociągiem nieodwołalnie wjedziemy na tę ostatnią stację, tego nie wie nikt.
Edward