06.05.2020, 20:12:09
Zaciekawiliście mnie – szczególnie Edward z Ditfurthem i tymi setkami tysięcy stron przypadkowo scalających się w rezolutną książkę.
Moje „zaciekawienie” było na tyle duże, że odszukałem w necie tę książkę, aby móc zapoznać się „z pierwszej ręki” z tym „książkowym” dowodzeniem ingerencji „strony drugie” w powstanie życia.
Nie będę ukrywał – czytałem mocno „po łebkach” aby znaleźć ten opis wspomniany przez Edwarda.
I znalazłem… chyba.
Piszę „chyba” bo odniesienie do książki jak najbardziej jest, ale nie do końca współgra z tym o czym wspomina Edward.
Przytoczę ten mój znaleziony fragment:
„[…]Thorpe między innymi używa porównania ze stukającymi na maszynie małpami, które "przypadkowo" mają wyprodukować sonet Szekspira. Nie widzi on tego, że owo porównanie w decydującym punkcie stawia na głowie cały problem, który przyroda musiała w swoim czasie rozwiązać. Zadaniem przyrody nigdy nie było dokładne odtworzenie w sposób przypadkowy i we wszystkich szczegółach tego, co już istniało – na przykład określonej sekwencji aminokwasów. (…)
Tymczasem w przyrodniczej rzeczywistości działo się wręcz przeciwnie. Korzystając raz jeszcze z tak często wałkowanego, a w tym powiązaniu całkowicie niedorzecznego małpiego przykładu: przyroda nigdy nie była skazana na wyczekiwanie momentu, w którym stado małp przypadkowo powtórzy coś, co w jakikolwiek sposób byłoby z góry dane. Raczej pozwoliła ona "małpom" przypadkowych procesów na powierzchni Ziemi dowolnie stukać przez czas zdecydowanie ograniczony (powiedzmy: przez kilka setek milionów lat). Po upływie takiego mniej więcej okresu spośród niezliczonych do tej chwili pozapisywanych stronic jak gdyby z całym spokojem wybrała sobie kilka takich, w których rozdział liter przez czysty przypadek odbiegał od przeciętnej. Tych kilku stron mogła potem użyć do swoich celów, ponieważ rozmieszczenie liter odbiegające od przeciętnej odróżniało je od innych, a zatem umożliwiało selektywne wykorzystanie ich do określonych funkcji[…]
Jeżeli ten przytoczony fragment faktycznie jest tym, o czym wspomina Edward, to Ditfurthen w żadnym momencie nie odnosi się do ingerencji w proces powstawania życia „potężnych istot”.
Można rzec, że Ditfurthen dowodzi wręcz coś przeciwnego, co ładnie ujął piszący przedmowę do książki Maciej Ilowiecki:
Autor "historii naturalnej wodoru" dowodzi przekonywająco, że prowadząca do powstania życia ewolucja materii odbywała się "samoczynnie, sterowana wyłącznie przez właściwości wynikające z atomowej budowy uczestniczących w tym procesie materiałów oraz przez prawa natury"
I w tym momencie należy przyznać rację Dunolce, która stwierdziła:
„Pamiętam raczej logiczne uzasadnienie faktu rozwoju materii”.
A tak poza tym to dzięki Edwardzie… dzięki Tobie mam ciekawą książkę do poczytania, ale to już na spokojnie
Moje „zaciekawienie” było na tyle duże, że odszukałem w necie tę książkę, aby móc zapoznać się „z pierwszej ręki” z tym „książkowym” dowodzeniem ingerencji „strony drugie” w powstanie życia.
Nie będę ukrywał – czytałem mocno „po łebkach” aby znaleźć ten opis wspomniany przez Edwarda.
I znalazłem… chyba.
Piszę „chyba” bo odniesienie do książki jak najbardziej jest, ale nie do końca współgra z tym o czym wspomina Edward.
Przytoczę ten mój znaleziony fragment:
„[…]Thorpe między innymi używa porównania ze stukającymi na maszynie małpami, które "przypadkowo" mają wyprodukować sonet Szekspira. Nie widzi on tego, że owo porównanie w decydującym punkcie stawia na głowie cały problem, który przyroda musiała w swoim czasie rozwiązać. Zadaniem przyrody nigdy nie było dokładne odtworzenie w sposób przypadkowy i we wszystkich szczegółach tego, co już istniało – na przykład określonej sekwencji aminokwasów. (…)
Tymczasem w przyrodniczej rzeczywistości działo się wręcz przeciwnie. Korzystając raz jeszcze z tak często wałkowanego, a w tym powiązaniu całkowicie niedorzecznego małpiego przykładu: przyroda nigdy nie była skazana na wyczekiwanie momentu, w którym stado małp przypadkowo powtórzy coś, co w jakikolwiek sposób byłoby z góry dane. Raczej pozwoliła ona "małpom" przypadkowych procesów na powierzchni Ziemi dowolnie stukać przez czas zdecydowanie ograniczony (powiedzmy: przez kilka setek milionów lat). Po upływie takiego mniej więcej okresu spośród niezliczonych do tej chwili pozapisywanych stronic jak gdyby z całym spokojem wybrała sobie kilka takich, w których rozdział liter przez czysty przypadek odbiegał od przeciętnej. Tych kilku stron mogła potem użyć do swoich celów, ponieważ rozmieszczenie liter odbiegające od przeciętnej odróżniało je od innych, a zatem umożliwiało selektywne wykorzystanie ich do określonych funkcji[…]
Jeżeli ten przytoczony fragment faktycznie jest tym, o czym wspomina Edward, to Ditfurthen w żadnym momencie nie odnosi się do ingerencji w proces powstawania życia „potężnych istot”.
Można rzec, że Ditfurthen dowodzi wręcz coś przeciwnego, co ładnie ujął piszący przedmowę do książki Maciej Ilowiecki:
Autor "historii naturalnej wodoru" dowodzi przekonywająco, że prowadząca do powstania życia ewolucja materii odbywała się "samoczynnie, sterowana wyłącznie przez właściwości wynikające z atomowej budowy uczestniczących w tym procesie materiałów oraz przez prawa natury"
I w tym momencie należy przyznać rację Dunolce, która stwierdziła:
„Pamiętam raczej logiczne uzasadnienie faktu rozwoju materii”.
A tak poza tym to dzięki Edwardzie… dzięki Tobie mam ciekawą książkę do poczytania, ale to już na spokojnie