12.02.2020, 09:18:46
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2020, 09:22:28 przez Edward.)
Odczytując z postów Joli Jej nienajlepszy post-histopatologiczny nastrój, zaklęciem "Czary mary ... itd" zmieniłem Ją z karpia w szczupaka. To wystarczyło, aby nasza dyskusja zaczęła się toczyć wokół wigilijnego stołu i w końcu poruszyła temat tradycji i nowoczesności.
Na moje słowa:
TO U NAS TAK NOWOCZEŚNIE NIE JEST - TYLKO KARP I ŻADNA INNA RYBA, O SUSHI NIE WSPOMINAJĄC.
Jola odpowiedziała:
"Jednym słowem, jesteście strażnikami tradycji, tacy trochę ostatni Mohikanie. Nasze - i nie tylko nasze - menu wigilijne przystosowane zostało do gustów nieletnich dzieci, które karpia nie ruszą, bo ości, na kapustę z grzybami nawet nie spojrzą, o śledziu pod pierzynką nie wspominając.
Poza tym polubiliśmy wigilijne dania duńskie, np. kartofelki w karmelu, ryż z migdałami. Za to wszystko jest "domowe", własnoręcznie przygotowane.
Czemu o tym piszę?
Bo już od lat, w świąteczny poranek, gdy wynosimy do śmietnika góry papierów i pudeł po prezentach, widzimy tam "tony" opakowań po pizzy...
Tak samo już od kilku lat w osiedlowym sklepiku nie ma drożdży - "psze pani, kto dziś ciasto piecze". Trzeba po drożdże podreptać do marketu."
Mało dzisiaj spałem, tylko 3,5 godziny, więc miałem dużo czasu, aby zinwentaryzować nasze wigilijne potrawy. W końcu doszedłem do wniosku, że jedynym 'pokarmem' w 100% gotowym, jest u nas ... opłatek!
Wigilie są składkowe w tym sensie, że odbywają się w jednym miejscu, gromadzą od 12 do 23 osób, a każda rodzina coś przynosi. Oczywiście są "specjalizacje", ale to tylko z korzyścią dla podniebienia. Wszystkie potrawy są przygotowywane własnoręcznie i naturalnie powodują takie zmęczenie, że okres poświąteczny jest czasem pełnego relaksu. To zmęczenie jest wysoką ceną, jaką płaci się za tradycję.
Zaczęło się w 1946 od kuchni kresowej i ona nadal dominuje, chociaż z upływem czasu, powiększaniem się rodzin i pozyskiwaniem jej nowych członków, doszły elementy mazowieckie, świętokrzyskie i śląskie. Te nowe elementy dotyczą głównie wypieków i deserów.
Kolejność jest mniej więcej taka:
łamanie się opłatkiem i składanie życzeń
na gorąco:
barszcz z uszkami (barszcz z buraków, nie gotowy z kartonu, a uszka z grzybami, jedynie sporadycznie z pieczarkami)
pierogi z grzybami i kapustą
karp smażony
na zimno:
karp w galarecie
śledzie w oleju z duszoną cebulką, przecierem pomidorowym i suszonymi śliwkami (specjalność Wandy, chociaż sama śledzi nie cierpi i ani jednego w życiu nie zjadła)
2-3 rodzaje sałatek warzywnych
sałatki owocowe
desery:
kutia (wiadomo)
makówki, czyli bułki z makiem (to z Górnego Śląska)
makowce, serniki, szarlotki, pierniki
napoje:
kompot z suszonych jabłek z własnego sadu
kawa, herbata, woda mineralna
Tyle sobie przypomniałem. Więc, Jolu, tradycja na całego. Dodam, że kutię i kompot własnoręcznie przygotowuje moja Mama (za miesiąc 91 lat!),
a dzieci i wnuki w tym zestawie potraw dobrze się znajdują.
Zwykle wigilia jest 12-15 osobowa, ale jeśli przyjeżdża Kopenhaga i Londyn (a zwłaszcza Londyn (z prawdziwymi Anglikami) bardzo lubi przyjeżdżać, bo gdzie ich wigiliom do naszej), to przy stole zasiadają 23 osoby.
Miłego dnia
Edward
Na moje słowa:
TO U NAS TAK NOWOCZEŚNIE NIE JEST - TYLKO KARP I ŻADNA INNA RYBA, O SUSHI NIE WSPOMINAJĄC.
Jola odpowiedziała:
"Jednym słowem, jesteście strażnikami tradycji, tacy trochę ostatni Mohikanie. Nasze - i nie tylko nasze - menu wigilijne przystosowane zostało do gustów nieletnich dzieci, które karpia nie ruszą, bo ości, na kapustę z grzybami nawet nie spojrzą, o śledziu pod pierzynką nie wspominając.
Poza tym polubiliśmy wigilijne dania duńskie, np. kartofelki w karmelu, ryż z migdałami. Za to wszystko jest "domowe", własnoręcznie przygotowane.
Czemu o tym piszę?
Bo już od lat, w świąteczny poranek, gdy wynosimy do śmietnika góry papierów i pudeł po prezentach, widzimy tam "tony" opakowań po pizzy...
Tak samo już od kilku lat w osiedlowym sklepiku nie ma drożdży - "psze pani, kto dziś ciasto piecze". Trzeba po drożdże podreptać do marketu."
Mało dzisiaj spałem, tylko 3,5 godziny, więc miałem dużo czasu, aby zinwentaryzować nasze wigilijne potrawy. W końcu doszedłem do wniosku, że jedynym 'pokarmem' w 100% gotowym, jest u nas ... opłatek!
Wigilie są składkowe w tym sensie, że odbywają się w jednym miejscu, gromadzą od 12 do 23 osób, a każda rodzina coś przynosi. Oczywiście są "specjalizacje", ale to tylko z korzyścią dla podniebienia. Wszystkie potrawy są przygotowywane własnoręcznie i naturalnie powodują takie zmęczenie, że okres poświąteczny jest czasem pełnego relaksu. To zmęczenie jest wysoką ceną, jaką płaci się za tradycję.
Zaczęło się w 1946 od kuchni kresowej i ona nadal dominuje, chociaż z upływem czasu, powiększaniem się rodzin i pozyskiwaniem jej nowych członków, doszły elementy mazowieckie, świętokrzyskie i śląskie. Te nowe elementy dotyczą głównie wypieków i deserów.
Kolejność jest mniej więcej taka:
łamanie się opłatkiem i składanie życzeń
na gorąco:
barszcz z uszkami (barszcz z buraków, nie gotowy z kartonu, a uszka z grzybami, jedynie sporadycznie z pieczarkami)
pierogi z grzybami i kapustą
karp smażony
na zimno:
karp w galarecie
śledzie w oleju z duszoną cebulką, przecierem pomidorowym i suszonymi śliwkami (specjalność Wandy, chociaż sama śledzi nie cierpi i ani jednego w życiu nie zjadła)
2-3 rodzaje sałatek warzywnych
sałatki owocowe
desery:
kutia (wiadomo)
makówki, czyli bułki z makiem (to z Górnego Śląska)
makowce, serniki, szarlotki, pierniki
napoje:
kompot z suszonych jabłek z własnego sadu
kawa, herbata, woda mineralna
Tyle sobie przypomniałem. Więc, Jolu, tradycja na całego. Dodam, że kutię i kompot własnoręcznie przygotowuje moja Mama (za miesiąc 91 lat!),
a dzieci i wnuki w tym zestawie potraw dobrze się znajdują.
Zwykle wigilia jest 12-15 osobowa, ale jeśli przyjeżdża Kopenhaga i Londyn (a zwłaszcza Londyn (z prawdziwymi Anglikami) bardzo lubi przyjeżdżać, bo gdzie ich wigiliom do naszej), to przy stole zasiadają 23 osoby.
Miłego dnia
Edward