21.12.2018, 12:43:49
(21.12.2018, 09:45:52)Kris napisał(a): Pozwólcie, że dalszy ciąg mego postu ( czyli odpowiedź ) wznowię po Świętach.
A nie, nie - tego nie możesz mi zrobić!
Stres niezaspokojonej ciekawości ma na mnie bardzo negatywny wpływ, i może być powodem,
że na przykład makowiec mi nie wyrośnie albo inne przysmaki się nie udadzą.
Zatem siadaj i pisz, co wiesz.
1. Proszę przy tym mieć na uwadze, że rada "poradź się innego specjalisty" jest w zasadzie zrealizowana
w tym sensie, że prof. S., pod którego opieką Włodek się znajduje, jakiś czas temu
zorganizował w jego sprawie konsylium. Czyli jego zdanie nie jest wyłącznie jego zdaniem.
2. Jedyną i konieczną terapią w sytuacji Włodka wydają się hormony,
i jedynym naszym (waszym) pytaniem jest, dlaczego mu ich jeszcze nie zlecono.
Z mojego (laika) punktu widzenia, powody mogły być następujące:
1. Profesor nie jest standardowym lekarzem, który po wznowie wali pacjentowi standardowo hormony, dla świętego spokoju. Obecnie oligoprzerzuty próbuje się leczyć. Lekarz przypuszczalnie miał taki zamiar, spodziewał się standardowego rozwoju sytuacji, tzn. pojawienia się przerzutów badaniach obrazowych. Wtedy mógłby ocenić, czy "to" się nadaje do usunięcia czy nie, mógłby "to" usunąć".
Ale żadnych przerzutów od lat nie widać.
2. A czemu nie dano hormonów "na wszelki wypadek"?
Walsh uważa, że hormony dajemy pacjentowi dopiero wtedy, gdy
a) w obrazówce widoczne są przerzuty,
b) albo czas podwajania PSA jest krótki, poniżej 6 miesięcy..
Żaden z tych warunków nie zachodzi.
3. Nawet gdyby Włodek hormony na wszelki wypadek od razu dostał, to przez 7 lat zdążyłby się już raczej na nie uodpornić, i teraz byłby w punkcie wyjścia.
Jego obecny stan jest o tyle lepszy od tego hipotetycznego, że czuje się dobrze, a nabój w postaci hormonoterapii ciągle ma.
Przypuszczam też, że w pewnym momencie sytuacja tego pacjenta stała się po prostu ciekawa.
Moja opinia, że "może nie ma raka", brzmi anegdotycznie, bo tak miała brzmieć, ale z drugiej strony
w życiu, jak w statystyce, wszystko jest możliwe, "wszystko się może zdarzyć".
Wiadomo, że ewolucja wyczynia różne skokowe zmiany w funkcjonowaniu organizmów, poza tym w rozwoju dochodzi do różnych zaburzeń. Jeden pacjent z amerykańskiego forum, u którego po udanej prostatektomii z Gl 3+3, PSA utrzymywało się na poziomie powyżej 4, zażartował, że urodził się chyba z drugą prostatą, jako że w rodzinie był przypadek noworodka z dwiema głowami (bracia syjamscy).
PET PSMA wykrywa miejsce wydzielania PSA przez komórki nowotworowe. Nigdzie nie doczytałam, czy wykrywa też miejsce wydzielania "zdrowego" PSA, przez zdrową prostatę.
Wie ktoś coś o tym?
Aktualne, możliwe wytłumaczenie przypadku Włodka jest takie, że te ewentualne przerzuty są faktycznie mini mikro, i dlatego ich nie widać, i nie są na razie groźne, ale to takie mutanty, że wydzielają stosunkowo dużo PSA.
Przecież czytaliśmy o pacjentach z PSA na poziomie kilkunastu tysięcy.
Czy jest inne wyjście, niż czekanie, aż się cokolwiek na skanach pojawi, by
- to usunąć,
- a jak się nie da, to wprowadzić hormony?