05.02.2022, 02:46:26
Witajcie,
bardzo dawno nie pisałam, co u nas. Widzę swój ostatni wpis przed Świętami, a tu już luty. W takich momentach widzę, jak czas goni, ani się obejrzymy, a będzie Wielkanoc.
Serdecznie dziękuję Wam za wszystkie rady, jakie daliście nam przed rozpoczęciem RT. Byłam na forum prawie codziennie, ale ogarnęła mnie jakaś niemoc, jeśli chodzi o pisanie. Może dlatego, że u męża dość bliskiej koleżanki 3 miesiące temu zdiagnozowano raka płuc rozsianego do całego organizmu? 49 lat, typ mocno wytrzymałego na wszelkie przeciwności losu człowieka, wysportowany, jeszcze we wrześniu biegał, już z dużym bólem barku, który okazał się bólem przerzutowym. Tak bardzo marzyłam o spokoju, a tu los spłatał figla i w naszym otoczeniu oprócz naszego raka tak blisko jest RACZYSKO, bardzo agresywne, chemiooporne, które na naszych oczach zabija młodego człowieka. Chyba chciałam zapomnieć na chwilę o wszystkim, uciec, schować się w przysłowiową mysią dziurę... no ale to się udaje tylko na krótkie momenty.
A co u nas?
Wszystko zgodnie z planem. 10 stycznia mąż rozpoczął naświetlania loży po usuniętej prostacie w Gliwicach, dawka to 68 Gy w 34 frakcjach, sprzęt to TrueBeam. 7 tygodni , czyli standard. Prowadzi go prof. Majewski, świetny lekarz. Mąż mieszka w hotelu przy NIO, na NFZ, warunki dobre, choć liczył na pokój jednoosobowy, ma współlokatora. Nie ma jednak tego złego, bo raźniej im razem i na pewno weselej. Obiady mąż je w szpitalu, bo jednak dieta lekkostrawna bardzo mu służy. Jest zdyscyplinowany, dba o odpowiednie napełnienie pęcherza i puste jelita. Unika surowizny, smażonych potraw i innych ciężkostrawnych rzeczy i póki co zdaje to egzamin, nie ma żadnych skutków ubocznych, poza zmęczeniem i ogólnym osłabieniem. Bardzo dużo śpi, czasami drzemie 2-3 razy w ciągu dnia i o 21 znowu zasypia. Już 4 tygodnie, czyli 20 sesji za nim, więc z górki. Oby pozostałe tygodnie minęły w podobnym klimacie.
Dzisiaj mąż przyjechał pociągiem do domu, cały szczęśliwy, że kolejne 2 dni spędzi z nami, bliskimi. W takich chwilach, kiedy mam go przy sobie, prawie zapominam, dlaczego on znika w tygodniu, a kiedy wracam do rzeczywistości, z całej siły wierzę, że uda nam się pokonać tę wstrętną chorobę i nasze życie wróci do normalności. Nie będzie już nigdy takie, jak kiedyś, ale to nie znaczy, że nie może być lepsze.
I tym optymistycznym akcentem kończę ten nieco przydługi elaborat
bardzo dawno nie pisałam, co u nas. Widzę swój ostatni wpis przed Świętami, a tu już luty. W takich momentach widzę, jak czas goni, ani się obejrzymy, a będzie Wielkanoc.
Serdecznie dziękuję Wam za wszystkie rady, jakie daliście nam przed rozpoczęciem RT. Byłam na forum prawie codziennie, ale ogarnęła mnie jakaś niemoc, jeśli chodzi o pisanie. Może dlatego, że u męża dość bliskiej koleżanki 3 miesiące temu zdiagnozowano raka płuc rozsianego do całego organizmu? 49 lat, typ mocno wytrzymałego na wszelkie przeciwności losu człowieka, wysportowany, jeszcze we wrześniu biegał, już z dużym bólem barku, który okazał się bólem przerzutowym. Tak bardzo marzyłam o spokoju, a tu los spłatał figla i w naszym otoczeniu oprócz naszego raka tak blisko jest RACZYSKO, bardzo agresywne, chemiooporne, które na naszych oczach zabija młodego człowieka. Chyba chciałam zapomnieć na chwilę o wszystkim, uciec, schować się w przysłowiową mysią dziurę... no ale to się udaje tylko na krótkie momenty.
A co u nas?
Wszystko zgodnie z planem. 10 stycznia mąż rozpoczął naświetlania loży po usuniętej prostacie w Gliwicach, dawka to 68 Gy w 34 frakcjach, sprzęt to TrueBeam. 7 tygodni , czyli standard. Prowadzi go prof. Majewski, świetny lekarz. Mąż mieszka w hotelu przy NIO, na NFZ, warunki dobre, choć liczył na pokój jednoosobowy, ma współlokatora. Nie ma jednak tego złego, bo raźniej im razem i na pewno weselej. Obiady mąż je w szpitalu, bo jednak dieta lekkostrawna bardzo mu służy. Jest zdyscyplinowany, dba o odpowiednie napełnienie pęcherza i puste jelita. Unika surowizny, smażonych potraw i innych ciężkostrawnych rzeczy i póki co zdaje to egzamin, nie ma żadnych skutków ubocznych, poza zmęczeniem i ogólnym osłabieniem. Bardzo dużo śpi, czasami drzemie 2-3 razy w ciągu dnia i o 21 znowu zasypia. Już 4 tygodnie, czyli 20 sesji za nim, więc z górki. Oby pozostałe tygodnie minęły w podobnym klimacie.
Dzisiaj mąż przyjechał pociągiem do domu, cały szczęśliwy, że kolejne 2 dni spędzi z nami, bliskimi. W takich chwilach, kiedy mam go przy sobie, prawie zapominam, dlaczego on znika w tygodniu, a kiedy wracam do rzeczywistości, z całej siły wierzę, że uda nam się pokonać tę wstrętną chorobę i nasze życie wróci do normalności. Nie będzie już nigdy takie, jak kiedyś, ale to nie znaczy, że nie może być lepsze.
I tym optymistycznym akcentem kończę ten nieco przydługi elaborat