To okropne, ale muszę się z Jolą w 200% zgodzić!
Aniu!
Na antydepresanty, być może, przyjdzie czas za 50 lat, ale nie teraz! Dziewczyno, rujnujesz swoje zdrowie! Jeśli nie myślisz o sobie, to pomyśl chociaż o tych, których kochasz. Jeśli nie dla siebie, to dla nich odstaw te paskudztwa, nie uzależniaj się od nich!
Jesteś ponad wszelką wątpliwość bardzo wrażliwą osobą, która nie akceptuje śmierci. Nikt jej nie akceptuje, bo jest okrutnym pomysłem, zaprzeczeniem miłości. Bo zabiera najbliższe nam osoby, bo w końcu nas zabierze tym, którzy nas kochają. Ale ona jest i nikt tego nie zmieni.
Jeśli nie chce się zwariować z rozpaczy, to jedyne co nam pozostaje, to oswajanie się z myślą, że na naszej Ziemi wszystko ma swój koniec. To bardzo trudne, ale możliwe.
Jesteś młodą osobą, być może przez rodziców wychowywaną bezstresowo i z daleka od spraw ostatecznych. Jeśli tak, to musisz przejść przyspieszony kurs oswajania się z tym, co nieuniknione.
Ja urodziłem się na wsi i prawie połowę życia na niej spędziłem. Wieś mała, raptem 300 osób, więc wszyscy się znali. Kiedy ktoś umierał, to zwyczajowo trzy dni leżał w domu, a sąsiedzi z dziećmi przychodzili na modlitwę aby pożegnać sąsiada i duchowo wesprzeć jego najbliższych. Ze śmiercią stykam się więc od najmłodszych lat. Ona zawsze robiła na mnie wrażenie, nie lubiłem jej, ale też się z nią oswajałem.
Było mi cholernie ciężko, kiedy dużo przedwcześnie zabrała mi tatę. Jako nastolatek nie miałem wtedy tej świadomości przemijania, jaką mam teraz i tej wymuszonej akceptacji spraw, na które nie mamy żadnego wpływu. Puste miejsce przy stole nie pozwalało zapomnieć, 1 listopada i 24 grudnia tym bardziej. Życie jednak toczyło się dalej, czas robił swoje i nie było innego wyjścia, jak próbować się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Aniu,
antydepresantów nie odstawia się łatwo. Skoro je bierzesz, to musiał Ci je przepisać specjalista. Znajdź w sobie tyle siły, by powrócić do życia bez leków. Powiedz o tym lekarzowi, a on tak ustawi leczenie, aby powrót był bez komplikacji i skuteczny.
Życzę Ci tego z całego
Edward
Aniu!
Na antydepresanty, być może, przyjdzie czas za 50 lat, ale nie teraz! Dziewczyno, rujnujesz swoje zdrowie! Jeśli nie myślisz o sobie, to pomyśl chociaż o tych, których kochasz. Jeśli nie dla siebie, to dla nich odstaw te paskudztwa, nie uzależniaj się od nich!
Jesteś ponad wszelką wątpliwość bardzo wrażliwą osobą, która nie akceptuje śmierci. Nikt jej nie akceptuje, bo jest okrutnym pomysłem, zaprzeczeniem miłości. Bo zabiera najbliższe nam osoby, bo w końcu nas zabierze tym, którzy nas kochają. Ale ona jest i nikt tego nie zmieni.
Jeśli nie chce się zwariować z rozpaczy, to jedyne co nam pozostaje, to oswajanie się z myślą, że na naszej Ziemi wszystko ma swój koniec. To bardzo trudne, ale możliwe.
Jesteś młodą osobą, być może przez rodziców wychowywaną bezstresowo i z daleka od spraw ostatecznych. Jeśli tak, to musisz przejść przyspieszony kurs oswajania się z tym, co nieuniknione.
Ja urodziłem się na wsi i prawie połowę życia na niej spędziłem. Wieś mała, raptem 300 osób, więc wszyscy się znali. Kiedy ktoś umierał, to zwyczajowo trzy dni leżał w domu, a sąsiedzi z dziećmi przychodzili na modlitwę aby pożegnać sąsiada i duchowo wesprzeć jego najbliższych. Ze śmiercią stykam się więc od najmłodszych lat. Ona zawsze robiła na mnie wrażenie, nie lubiłem jej, ale też się z nią oswajałem.
Było mi cholernie ciężko, kiedy dużo przedwcześnie zabrała mi tatę. Jako nastolatek nie miałem wtedy tej świadomości przemijania, jaką mam teraz i tej wymuszonej akceptacji spraw, na które nie mamy żadnego wpływu. Puste miejsce przy stole nie pozwalało zapomnieć, 1 listopada i 24 grudnia tym bardziej. Życie jednak toczyło się dalej, czas robił swoje i nie było innego wyjścia, jak próbować się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Aniu,
antydepresantów nie odstawia się łatwo. Skoro je bierzesz, to musiał Ci je przepisać specjalista. Znajdź w sobie tyle siły, by powrócić do życia bez leków. Powiedz o tym lekarzowi, a on tak ustawi leczenie, aby powrót był bez komplikacji i skuteczny.
Życzę Ci tego z całego
Edward