Czarny humor - nocne z Nią rozmowy
#1
Urodziłem się na Małej Wsi blisko Dużego Miasta. To było tuż po wojnie, kiedy przesiedleńcy z Kresów, ale i dobrowolni osadnicy z centralnej Polski zamieszkali wspólnie i „docierali się” wzajemnie w nowej dla nich rzeczywistości. Charakterystyczną cechą tamtych lat była ludzka solidarność w obliczu licznych trudności codziennego życia i nieszczęść, jakie nierzadko na nich spadały. Solidarność tym większa, że wszyscy się znali.

Ludzie rodzili się i umierali. Byli witani i żegnani – zawsze wspólnie. Kogoś, kto odszedł nie oddawano, jak dzisiaj, firmom pogrzebowym, by spotkać się z nim po raz ostatni już na cmentarzu, ale pozwalano do końca być razem z tymi, z którymi spędził całe swoje życie. Więc przez trzy dni ludzie odwiedzali ten pogrzebowy dom, by wspólnie pomodlić się przy zmarłym, by porozmawiać z jego rodziną, powspominać. Na takie spotkania zabierano oczywiście małe, malutkie i te większe dzieci nie przejmując się ich bezstresowym wychowaniem, bo takiego pojęcia wtedy nie znano. Było życie, więc musiała też być śmierć. Chodziłem na takie spotkania i zawsze było to dla mnie dużym przeżyciem.

A śmierć przychodziła często niespodziewanie. W 1957 zabrała moją 10-letnią kuzynkę. To był koniec  listopada. Kilka dni z lekkim mrozem ścięło gliniankę w pobliżu, której chłopcy grali w piłkę. Kiedy uciekła im ona na lód, wysłali po nią Elżbietkę.

Jakieś trzydzieści lat później jej rodzina, która wcześniej wyprowadziła się z Małej Wsi do Największego Miasta zapragnęła mieć Elżbietkę przy sobie. Ekshumację, pod ścisłą kontrolą Sanepidu, przeprowadzono „systemem gospodarczym” angażując do niej brata Elżbietki i mnie. Odmówić nie mogłem, ale łatwe to dla mnie nie było.

Później tak się losy potoczyły, że mój rodzinny dom był dwa razy domem pogrzebowym. Jeszcze później, już w dorosłym życiu, podczas licznych pobytów w szpitalach Ona do pacjentów z sali przychodziła wielokrotnie. Mogę więc powiedzieć, że znam się z Nią od dawna.

Takie częste kontakty z Nią musiały nieuchronnie doprowadzić do oswojenia się z faktem, że wszystko kiedyś się skończy, a bunt przeciwko temu nie ma żadnego sensu. Akceptacja niechcianej rzeczywistości ma tę zaletę, że pozwala spokojniej czekać na Jej przyjście. Ten spokój jest potrzebny zwłaszcza tym, którzy nie wierzą, że koniec życia na Ziemi nie jest końcem życia w ogóle, a tylko przejściem do lepszego świata.

Ona przychodziła do mnie i do innych wielokrotnie. Czasem wykonywała skutecznie swoją pracę, a czasem nie. Zawsze była jednak chętna do rozmowy i tymi nocnymi z Nią rozmowami, rozmowami na luzie, chcę się z Wami podzielić.

Edward
Odpowiedz
#2
Jeśli sprawy ostateczne traktujesz śmiertelnie, nomen-omen, poważnie, to ten tekst nie jest dla Ciebie. Jeśli mimo to chcesz go przeczytać, to zrobisz to na własną odpowiedzialność i nie zdziw się ewentualnemu zdegustowaniu. Jeśli natomiast nieuchronność przemijania, ale i samego siebie, traktujesz z dystansem, to zapraszam do lektury. Może ten czarny humor przyniesie Ci zapomnienie/refleksję/odrobinę uśmiechu?


Rozmowa 1 (rok 2004)
 
Dzisiaj przyszła znowu. Poczuła się na tyle pewnie, że zamiast jak dotąd usiąść dyskretnie na skraju kanapy, bezczelnie położyła się obok. Była zimna.
- Czy mogłabyś się odsunąć? - zapytałem.
- Mogłabym, ale nie chcę – odpowiedziała - tutaj jest mi dobrze.
Wiedząc, że tą drogą nic nie wskóram, spróbowałem inaczej.
- Czy wiesz, że mam zapalenie oskrzeli?
- Teraz już tak – spojrzała na mnie spod oka - ale jakie to ma znaczenie?
- Takie moja droga, że jestem pełen wirusów i one mogą przejść na ciebie!
- Wirusy? Na mnie? Chyba żartujesz! Ja nigdy nie chorowałam! – była oburzona moją ignorancją.
- No to masz szczęście i gratuluję – odpowiedziałem nieco speszony. - Pamiętaj jednak, że zawsze jest ten pierwszy raz!
Nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami.
- Ile masz lat? - zapytałem mało taktownie.
- Chwilę mniej niż Życie – odpowiedziała dyplomatycznie.
- A widzisz – tryumfowałem - nie jesteś więc młoda, a takie istoty są bardzo podatne na wszelkiego rodzaju infekcje.
- Nie strasz mnie – odpowiedziała stanowczo - to ja jestem od straszenia!
Sytuacja stawała się beznadziejna.
- Powiedz mi - tutaj zawiesiłem głos, bo tak naprawdę nie wiedziałem, co chcę usłyszeć - czy ty jesteś jedna czy jest was więcej? Zdanie dokończyłem jednym tchem i był to strzał w dziesiątkę! Rozkleiła się.
- Jestem sama, zupełnie sama. W jednej chwili muszę przenosić się z Północy na Południe, z Zachodu na Wschód, od bogatych do biednych, od młodych do starych, od kobiet do mężczyzn! Czy wiesz, jakie to jest męczące? – zapytała, patrząc wzrokiem czekającym na słowa współczucia.
- Nie, nie potrafię tego sobie nawet wyobrazić – odpowiedziałem zgodnie z własnym przekonaniem. - To przekracza możliwości każdej istoty.
Od razu wyczuła szczerość w moim głosie.
- Widzisz, choć nie potrafisz sobie tego wyobrazić to jednak mnie rozumiesz! Jesteś pierwszym człowiekiem, od którego słyszę takie słowa. Dziękuję ci za to.
- Dobrze już, dobrze – byłem zakłopotany jej pochwałą. - Zamiast mi dziękować, mogłabyś się odsunąć i usiąść na brzegu kanapy.
Wypowiadając ostatnie słowo już wiedziałem, że tym zdaniem zburzyłem precyzyjnie tkany plan, a jej inteligencja nie mogła tej słabości nie wykorzystać!
- A jednak jesteś prostak - rzuciła gniewnie i wyszła z pokoju.
Odpowiedz
#3
Jeśli sprawy ostateczne traktujesz śmiertelnie, nomen-omen, poważnie, to ten tekst nie jest dla Ciebie. Jeśli mimo to chcesz go przeczytać, to zrobisz to na własną odpowiedzialność i nie zdziw się ewentualnemu zdegustowaniu. Jeśli natomiast nieuchronność przemijania, ale i samego siebie, traktujesz z dystansem, to zapraszam do lektury. Może ten czarny humor przyniesie Ci zapomnienie/refleksję/odrobinę uśmiechu?

Rozmowa 2 (rok 2004)
 
- Tak, mam ogromnie dużo pracy – zamyśliła się - jednak nie odmawiam nikomu! Słyszysz: nikomu! 
- Nie denerwuj się, bo dostaniesz wrzodów żołądka - odpowiedziałem spontanicznie widząc, że przechodzi lekki kryzys.
- Czasem mam wszystkiego dosyć, a wszystko przez to, że jestem za dobra.
- Ty i dobroć? Co za brednie! - przyznaję, sam się zdziwiłem, że tak mało taktowne słowa wyszły z moich ust.
- A żebyś wiedział, że mam dobre serce – broniła się. - Weźmy taką na przykład sytuację:
Odpoczywam kiedyś po ciężkiej pracy i nagle słyszę:
- Ty potworze, ty wiedźmo zatracona! Już wolałbym spać z - tu padło moje nazwisko - niż z tobą!
- Czy człowiekowi będącemu w takiej sytuacji można odmówić? – zapytała retorycznie.
- I co zrobiłaś mądralo? - moje pytanie znowu nie należało do taktownych. 
- Jak to co? - oburzyła się. - Wieczorem znalazłam się w jego sypialni.
W mojej wyobraźni pojawił się upiorny obraz, a ciałem wstrząsały konwulsje.
- Pewnie przegonił cię na cztery wiatry? – zapytałem, jak mi się wydawało, retorycznie..
- Żartujesz chyba – w jej głosie dało się wyczuć lekki powiew zalotności.
- Nie mów, że ... - zawiesiłem głos bojąc się dokończyć zdania.
- Nooooooo - powiedziała przeciągłym, zalotnym, wyraźnie zadowolonym głosem.
- Jasna cholera! – nie wytrzymałem - przecież nawet facet mieszkający od stu lat na bezludnej wyspie tobą by się nie zainteresował - podniosłem głos, próbując postawić się w sytuacji owego nieszczęśnika.
- Fakt, urodziwa nie jestem i mam anoreksję, ale jak mój partner pokazał zdjęcie swojej żony, to nawet ja, która w swoim życiu widziałam miliony okropności, przez trzy minuty wyłam ze strachu.
- Skoro jest aż tak źle, to dlaczego ów nieszczęśnik nie załatwi sobie rozwodu? - próbowałem uzyskać wyjaśnienie tej intrygującej sprawy.
- Nie może - odpowiedziała zrezygnowanym głosem.
- Nie ma pieniędzy! - stwierdziłem stanowczo.
- Ale skąd – zamyśliła się. - Chatę ma taką, że nawet twój prezydent z żoną i wszystkimi urzędnikami mógłby przyjechać do niego na wakacje i nikt by tego nie zauważył.
- To w czym problem? - zapytałem czując, że ów nieszczęśnik rzeczywiście znalazł się w matni. - Wiem, przeszkadza mu religia - próbowałem uprzedzić jej odpowiedź.
- Poniekąd, ale znacznie bardziej Liga.
Pogubiłem się zupełnie.
- Liga?– zapytałem. - Jaka liga?
- A w jakim ty kraju żyjesz? - jej głos był poirytowany.
- No, w Polsce - powiedziałem niepewnie, wietrząc podstęp.
- To jaką Ligę masz w Polsce?
- Piłki nożnej, siatkówki, koszykówki ...
- Dosyć – bezceremonialnie przerwała tę wyliczankę. – Nie o sport mi chodzi, tylko o Ligę Polskich Rodzin. Facet jest działaczem LPR. Sam teraz rozumiesz, że jest stracony.
- Beznadziejna sprawa - przyznałem.
- I to z dwóch powodów - dodała. - Po pierwsze duchowy przywódca tej partii no, przypomnij mi jak się on nazywa, bo zapomniałam. - Wiem, że jest z Torunia i jest ojcem, chociaż nie ma dzieci – drapała się zakłopotana po głowie.
- Ja też nie pamiętam – skłamałem, nie chcąc wchodzić na śliski grunt.
- Nieważne zresztą jak się on nazywa, ale ten z Torunia i tak cofnąłby mu polityczne poparcie, gdyby rozstał się z żoną.
- Po drugie – dodała – nie wiem czy pamiętasz, jak jego partyjny kolega przywalił kiedyś Olechowskiemu?
- Nie, nie kojarzę tej sytuacji – odpowiedziałem.
- To było w Sejmie - próbowała zlokalizować zdarzenie. - Ten z LPR atakował i atakował plotąc brednie, Olechowski spokojnie zbijał jego zarzuty, ale w końcu poległ.
- A pan to się rozwiódł z żoną! - przywalił z grubej rury poseł z LPR i zgasił Olechowskiego. To było piękne. Cała Polska była dumna z tych słów i dumna jest do dzisiaj! – zamyśliła się z uznaniem kiwając głową.
- Wiem, do czego zmierzasz - próbowałem błysnąć intelektem. - Twój łóżkowy partner jest ugotowany, bo gdyby wziął rozwód, to nikt i nigdy z jego partii, już w żadnej sejmowej dyskusji nie mógłby użyć tak mocnego merytorycznego argumentu.
- Właśnie – dodała zasmucona.
Odpowiedz
#4
Jeśli sprawy ostateczne traktujesz śmiertelnie, nomen-omen, poważnie, to ten tekst nie jest dla Ciebie. Jeśli mimo to chcesz go przeczytać, to zrobisz to na własną odpowiedzialność i nie zdziw się ewentualnemu zdegustowaniu. Jeśli natomiast nieuchronność przemijania, ale i samego siebie, traktujesz z dystansem, to zapraszam do lektury. Może ten czarny humor przyniesie Ci zapomnienie/refleksję/odrobinę uśmiechu?

Rozmowa 3 (rok 2004)
 
- Od ilu lat znasz swoją żonę – zapytała bezceremonialnie?
- Od trzydziestu czterech – odpowiedziałem lekko poirytowany faktem, że wtrąca się w moje prywatne sprawy.
- Całkiem ładny staż - skomentowała. - Powiedz - zapytała po chwili - ile razy w tym czasie ty zrobiłeś awanturę żonie?
Pytanie zaskoczyło mnie zupełnie. - No, może kilka - odpowiedziałem po dłuższej chwili namysłu.
- A ile razy żona zrobiła awanturę tobie? – nie odpuszczała.
Zacząłem się zastanawiać.
- Stary, nie bądź śmieszny – uśmiechnęła się - mów od razu, czy mam dać ci kalkulator zwykły czy profesjonalny.
- Daj ten drugi - odpowiedziałem zdruzgotany.
- Powiedz ile razy, w ciągu tych trzydziestu czterech lat płakałeś?
- Chyba żartujesz. Płacz to babska rzecz! - odpowiedziałem urażonym głosem.
- Nawet na ślubie nie pochlipywałeś? – dopytywała, najwidoczniej mi nie dowierzając.
– Nawet - odparłem dumnie!
- No właśnie - zawiesiła głos i patrząc na mnie z politowaniem kiwała głową.
- Co, no właśnie? - zapytałem zdezorientowany.
- Jesteś typowym przykładem mężczyzny skazanego na wyraźnie krótsze życie.
- Dlaczego? - zapytałem mocno już zaniepokojony.
- Czy byłeś kiedyś w fitness klubie? - odpowiedziała pytaniem.
- Nigdy - przyznałem zgodnie z prawdą - ale wiem jak taki klub wygląda. Pokazują to często w telewizji - dodałem desperacko widząc, że w tym fragmencie rozmowy inicjatywa leży wyraźnie po jej stronie. - Są tam same ładne i zgrabne, seksownie ubrane dziewczyny, które...
- Przestań - przerwała mi w pół zdania - tylko jedno ci w głowie.
- O nie - ja z kolei nie wytrzymałem. - Mówisz tak, jak moja żona. A wiesz, co ja jej wtedy na te oszczerstwa odpowiadam?
- Co? - zapytała trochę przestraszona wybuchem mojej furii.
- Że nie tylko, że równie mocno interesuje mnie dobre jedzenie - odetchnąłem, bo wydawało mi się, że straciła wątek. Jednak się myliłem.
- Kamyk do trumny, kamyk do trumny - powtórzyła dwukrotnie po chwili milczenia, kiwając przy tym miarowo głową.
- Co ty bredzisz? Jaki kamyk do jakiej trumny? - zapytałem nerwowo, naprawdę nie wiedząc o co jej chodzi?
- No, może gwóźdź do ogródka - odparła. - A w ogóle, to przestań się czepiać! Ponad dwieście krajów, tysiące idiomów, każdemu może się pozajączkować. Przyznaj, że i tak jestem niezła z polskiego – czekała na pochwałę.
- Przyznaję - przyznałem zgodnie z prawdą. - Słuchaj – zagadnąłem - chyba zamierzałaś powiedzieć mi coś ważnego, ale z powodu swojej sklerozy straciłaś wątek.
- A tak. Rzeczywiście, masz rację. Powróćmy do fitness-klubu - zamyśliła się.
- Cholera, to nie moja skleroza, ale twoje ziemskie chucie zwiodły mój wątek na manowce - rzuciła gniewnie, przypominając sobie naszą wcześniejszą wymianę myśli. - Ale czego innego mogłam się po tobie spodziewać? - jej głos był pełen politowania.
- Awantura i płacz są dla duszy tym, czym aerobik dla ciała - kontynuowała już spokojnie widząc, że ziemskimi chuciami zdruzgotała mnie zupełnie. - No dobrze, niech będzie te twoje pięć minut – uśmiechnęła się lubieżnie. - Dusza kobiety jest taka, jak ciała tych pań, co tak ci się podobają: wiotka, smukła, wygimnastykowana. I taka dusza dana jest kobiecie od urodzenia. Dodatkowo dla duszy gimnastyką jest płacz i rozładowywanie emocji poprzez awantury. Płacz i awantury nie świadczą o słabości kobiet, ale o ich sile. A mężczyzna ma duszę taką jak twoje ciało – zamilkła nagle i przyjrzała się mi uważniej.
- Ile masz w talii? – zapytała bez próby zachowania pozorów delikatności.
- Ja nie mam talii - prawie wyszeptałem dobity jej bezpośredniością.
- Nie zalewaj, każdy ma talię - nie odpuszczała tematu. - No dobrze, ile masz w pasie?
- Więcej niż w biodrach - odpowiedziałem dyplomatycznie.
- A widzisz – tryumfowała - twoja dusza wygląda tak samo – jest gruba, otyła i nieruchawa. Nie przejmuj się tym, to nie jest twoja wina. To Stwórca tak wykombinował i do dzisiaj tego żałuje. Żal mi go trochę. Kiedyś byłam przypadkowym słuchaczem jego monologu:
- Boże, co ja zrobiłem? Takie partactwo - powtarzał przez dobre dwa kwadranse, a musisz wiedzieć, że nasze kwadranse nie są takie mizerne, jak wasze ziemskie. Stwórca mówił o duszy mężczyzny i zauważ w jakim był nastroju, bo wzdychał do samego siebie! A teraz uważaj, dam ci obrazowy przykład. Ty i twoja żona stanowicie rodzinę, więc wszystkie dobre i złe sprawy dotyczą was obojga, tak czy nie? - zapytała dla pewności.
- Tak – odpowiedziałem, przeczuwając, do czego zmierza.
- No OK! – powoli zbierała myśli. – Wyobraź sobie, że nagle pojawiło się ogromne nieszczęście, które szybko wali prosto na was - pokazała to tak przekonująco, że mimowolnie przeszedł mnie dreszcz emocji. - Wtedy dusza twojej żony robi salto, szpagat, gwiazdę, przewrót w przód lub tył, jednym słowem unik. A twoja tego nie potrafi, dostaje w punkt, tak chyba mówicie, i pęka. Za nią pęka twoje serce i już jesteś mój, obniżając przy okazji średnią długość męskiego życia. To proste i sama się dziwię, że tak długo musiałam ci to tłumaczyć.
 
Odpowiedz
#5
Edward : dochodzisz do Formy ! Taki byłeś nasz Edward ! a jak Humor , to siedzi na ławce Facet i Płacze < pytają czemu ? bo ożeniłem się z młoda piękną i kochajacą mię Kobieta ! to czemu Płaczesz ? bo nie pamiętam gdzie mieszkam ? no widzisz u mię też poprawa ? leszek12
Odpowiedz
#6
Leszku,
nie wiem, czy dochodzę do formy. Te teksty mają już 12 lat, nie pisałem ich teraz.

Jeśli sprawy ostateczne traktujesz śmiertelnie, nomen-omen, poważnie, to ten tekst nie jest dla Ciebie. Jeśli mimo to chcesz go przeczytać, to zrobisz to na własną odpowiedzialność i nie zdziw się ewentualnemu zdegustowaniu. Jeśli natomiast nieuchronność przemijania, ale i samego siebie, traktujesz z dystansem, to zapraszam do lektury. Może ten czarny humor przyniesie Ci zapomnienie/refleksję/odrobinę uśmiechu?

Rozmowa 4 (rok 2004)
 
- Tylko nie wspominaj mi o swoim premierze, błagam! - jej głos był podobny do wycia wilkołaka przy pełni księżyca.
- Tak bardzo nie lubisz SLD? - zapytałem wyraźnie ożywiony.
- SLD, PO, PiS, LPR czy Samoobrona - jest mi wszystko jedno. Tutaj nie o to chodzi - wyjęczała.
- Więc o co?
- Czy pamiętasz 4 grudnia 2003 i katastrofę rządowego śmigłowca? – była przybita swoim własnym pytaniem.
- Jasne, że pamiętam. Zawaliłaś wtedy sprawę i pewnie Stwórca zrobił ci karczemną awanturę – wreszcie byłem górą.
- Częściowo masz rację - przyznała. - Stwórca rzeczywiście zrobił mi awanturę, ale po kolei.
- Kiedy Stwórca ma do mnie ważną sprawę to wysyła SMS-a. Do tej pory kilka razy tak robił, ale wtedy zadzwonił. Dzwonił z Nieba, ale awanturę zrobił mi piekielną! Cały czas na mnie krzyczał! Wołał, że nie pozwoli, aby ktokolwiek (krzyczał ogólnie, ale myślał wtedy o mnie) zmieniał harmonogram, który On sam układa. Krzyczał, że to samowola, anarchia, rewolucja i pucz. Wykrzykiwał, że nie ma istot niezastąpionych. Tutaj się trochę zagalopował i mnie nie przestraszył, bo wiem, że takie istoty są i ja sama jestem tego przykładem.
Cały czas stałam na baczność. Byłam śmiertelnie blada, no może taka jestem zawsze, ale stałam i nic nie mówiłam, a głos Stwórcy był coraz bardziej szorstki i chrypiący. Po trzech godzinach tak chrypiał, że nie wszystko z tego co mówił, do mnie docierało. W trzeciej godzinie i czterdziestej ósmej minucie tak było mi go żal, że kiedy przerwał na chwilę aby wziąć oddech, odważyłam się, wierz mi z dobrego serca, udzielić mu porady.
- Na chrypę najlepsze są inhalacje z wapna, soli bocheńskiej i tabletek emskich - wypaliłam jednym tchem.
Słyszałam przez komórkę jak się zakrztusił, ale na moje: halo, halo nic nie odpowiadał. Łapał łapczywie powietrze i wydawał jakieś dziwne dźwięki. W końcu wyłączył telefon. Myślałam, że najgorsze mam już za sobą, ale gdzie tam. Najgorsze przyszło za miesiąc. Awanturę, o której ci powiedziałam, można porównać do kołysanki Preisnera.
- Co takiego zrobiłaś miesiąc później? - moja ciekawość osiągnęła pułap ciekawości.
- Ja nic, ale Stwórca ma komórkę w Idei i dostał rachunek. Jego reakcja była histeryczna, ale na szczęście mówił bardzo krótko. Jestem pewna, że bał się następnego rachunku. A wiesz jak z tym śmigłowcem było naprawdę? – zapytała.
- Wiem, bo właśnie zakończyła pracę komisja rządowa i z jej raportu wynika, że przyczyną awarii było wyłączenie silników wskutek oblodzenia – cytowałem z pamięci zapamiętany fragment komunikatu. - Winią też pilota za to, że nie uruchomił instalacji anty oblodzeniowej.
- To wasze ziemskie rozumowanie - lekceważąco machnęła ręką. - 3 grudnia miałam wyjątkowo ciężki dzień, więc następnego trochę pracowałam, trochę przysypiałam. Po jednej takiej drzemce przypadkowo otworzyłam notesik na zupełnie innej stronie. Byłam zaspana, nie zauważyłam tego, no i poleciałam według listy. Stwórca się jednak w porę zorientował i wziął sprawę w swoje ręce. Wszyscy mówili, że stał się cud skoro w takiej katastrofie nikt nie zginął i mieli rację, ale Stwórca nie miał innego wyjścia. Dla mnie osobiście jednak większym cudem było to, że twój premier Miller z SLD powiedział, że stał się cud. Działanie Stwórcy przy tej wypowiedzi naprawdę blado wygląda! Dobrze jednak, że poruszyliśmy ten wątek. Przez pracę w nadgodzinach i ciągłe stresy, tej sprawy jeszcze nie uporządkowałam.
Przestała ze mną rozmawiać, sięgnęła po notesik i moim długopisem na dwanaście tysięcy sto dwudziestej siódmej stronie coś zapisała. Kilkaset stron dalej znowu coś zanotowała. Sytuacja powtarzała się wielokrotnie. Wpisując słowa bezgłośnie powtarzała sylaby. Z ruchu jej warg odczytałem tylko dwa z tych słów: Mil-ler i Ja-ku-bow-ska. Wiedziałem, że przyłapałem ją na kłamstwie.
- Słuchaj - zacząłem tkać swoją intrygę - czy ty naprawdę nie chciałaś zmienić harmonogramu Stwórcy? Słowa „w życiu” jakie wypowiedziała dziwnie zabrzmiały w jej ustach.
- Mówiłam ci przecież, że przez pomyłkę otworzyłam notesik na niewłaściwej stronie - w jej głosie słychać było irytację.
- Dobrze, już dobrze, nie chciałem cię urazić - blefowałem jak porucznik Columbo. - A co robiłaś przed chwilą ze swoim notesikiem? - zapytałem podstępnie.
- To moja tajemnica, ale trochę się już znamy, więc ci powiem – próbowała palcami zetrzeć długopisowy tusz, którym zabrudziła swój płaszcz.
- Wpisywałam nazwiska tych, co ocaleli z katastrofy na właściwe dla nich miejsca. No wiesz, już ich wykreśliłam z notesika, ale skoro Stwórca dokonał cudu, to musiałam to zrobić. Gdybym o tym zapomniała to wiesz, co by się stało?
- No co? - nie skojarzyłem od razu tak oczywistej sprawy.
- Staliby się nieśmiertelni! – wystraszyła się konsekwencji swojego roztargnienia.
- Jak to możliwe? - nie mogłem zrozumieć zawiłości sytuacji.
- Ja lecę według listy – wyjaśniała – i jestem tak skuteczna, że nigdy do nikogo nie przychodzę po raz drugi, więc do nich też bym nie przyszła. Gdzieś za dwieście może trzysta lat Stwórca zorientowałby się, że coś jest nie w porządku, powołałby komisję, ta przeprowadziłaby śledztwo i sytuacja zostałaby wyprostowana. Ale wiesz jak bardzo popsułoby to moje referencje? Wiesz, jak bardzo ucierpiała by moja reputacja?
- Rzeczywiście – przyznałem, zaskoczony precyzją jej wywodu.
- Czy Jakubowską i Millera wpisałaś na tej samej stronie swojego notesika? –zapytałem.
- Nie, każda strona mojego notesika to inny dzień, więc zapisałam ich pod właściwą dla każdego datą – mówiła szczerze nie przypuszczając, że wkopuje się tym całkowicie.
- To powiedz koteczku – pozwoliłem sobie na dużą poufałość - dlaczego wcześniej byli oni wpisani w twoim notesie pod tą samą datą 4 grudnia 2003? - starałem się być miły mając świadomość, że już się nie podniesie.
- W telewizji mówili, że jutro będzie padał śnieg - odpowiedziała tak, jakby nie słyszała pytania. - Teraz muszę już iść, bo trochę się z tobą zagadałam.
Odpowiedz
#7
(15.11.2016, 10:42:17)Edward napisał(a): Leszku,
nie wiem, czy dochodzę do formy. Te teksty mają już 12 lat, nie pisałem ich teraz.
Edward : nie zmieniam zdania ! Dochodzisz do Formy , na sezon Kornik  będzie na Wodzie ! leszek12
Odpowiedz
#8
A to ja dorzucę coś od siebie  wystawia język
AD 2016

Wracanie do przeszłości  jest jak grzebanie widelcem w świeżo zagojonej ranie. Tak samo absurdalne, bolesne i niepotrzebne. Najpierw odczuwa się niepokój, pewien dyskomfort spowodowany przeczuciem bólu, wnętrzności skręcają się w napięciu, chcemy się cofnąć ,uciec przed operacją, ale w końcu decydujemy się na pierwszy krok.

Pole wokół rany jest przestrzenią prób, dotykamy więc delikatnie i sprawdzamy stopień odczuwania bólu. Można się kierować w stronę rany pomaleńku, odsłaniając kolejne warstwy opatrunku, sprawdzając na jaki ból możemy się narazić i czy jesteśmy w stanie bądź chcemy go wytrzymać, można też na tym etapie jeszcze podjąć próbę odstąpienia od eksperymentu, założyć nowy ,świeży  opatrunek, nie zaglądać zbyt często i nie podrażniać rany aż do momentu zagojenia. Nie biorąc pod uwagę oczywiście ,że może się wywiązać jakiś stan zapalny a nawet zakażenie ,i że otoczenie zacznie zwracać uwagę na rannego z wielu przyczyn ,i nie zawsze będą to momenty miłe.

Zwolennicy chirurgii doradzają konkretne oczyszczanie rany ,założenie szwów ,i zaakceptowanie blizny. Każda blizna jest znacznikiem jakiejś przebytej walki, niektórzy nawet je kolekcjonują i chwalą się nimi.

Są też masochiści uwielbiający długi proces gojenia, celebrują zmianę opatrunków ,nie dają ranie się zabliźnić tylko dlatego by emanować swoim cierpieniem, męczyć innych i zmuszać ich do bezustannej opieki i pielęgnacji oraz szczególnej uwagi.
Jest to równie bezsensowne jak na wstępie wymieniona czynność ,bo po co rozraniać  na nowo blizny? Czasem jednak podejmujemy próbę pozbycia się blizny, radykalnej zmiany w naszym organizmie, który szwankuje ,nie działa na tyle prawidłowo abyśmy mogli zaznać błogiego stanu całkowitego pogodzenia się z życiem i zaakceptowania toru, którym podąża nasz los.
Odpowiedz
#9
Piotrze,
zamieściłeś poważny tekst w zupełnie lekkim wątku i nie wiem, jak się do niego odnieść? Bo niby mnie on dotyczy - to z tym powrotem do przeszłości i niby nie dotyczy, bo nikogo cierpieniem w tych opowiastkach nie epatuję, a zdrowie, jakie miałem wtedy, chciałbym mieć do końca życia, a nawet jeden dzień dłużej. 
Jeśli jednak skierowany on jest do mnie, a powstał w wyniku Twojej frustracji, to pamiętaj, że ostrzegałem przed lekturą każdej opowiastki.
Mam nadzieję, że moje wątpliwości wyjaśnisz w Michelinie.  zadowolenie, uśmiech
Edward

Jeśli sprawy ostateczne traktujesz śmiertelnie, nomen-omen, poważnie, to ten tekst nie jest dla Ciebie. Jeśli mimo to chcesz go przeczytać, to zrobisz to na własną odpowiedzialność i nie zdziw się ewentualnemu zdegustowaniu. Jeśli natomiast nieuchronność przemijania, ale i samego siebie, traktujesz z dystansem, to zapraszam do lektury. Może ten czarny humor przyniesie Ci zapomnienie/refleksję/odrobinę uśmiechu?

Rozmowa 4 (rok 2004)
 
- Tylko nie wspominaj mi o swoim premierze, błagam! - jej głos był podobny do wycia wilkołaka przy pełni księżyca.
- Tak bardzo nie lubisz SLD? - zapytałem wyraźnie ożywiony.
- SLD, PO, PiS, LPR czy Samoobrona - jest mi wszystko jedno. Tutaj nie o to chodzi - wyjęczała.
- Więc o co?
- Czy pamiętasz 4 grudnia 2003 i katastrofę rządowego śmigłowca? – była przybita swoim własnym pytaniem.
- Jasne, że pamiętam. Zawaliłaś wtedy sprawę i pewnie Stwórca zrobił ci karczemną awanturę – wreszcie byłem górą.
- Częściowo masz rację - przyznała. - Stwórca rzeczywiście zrobił mi awanturę, ale po kolei.
- Kiedy Stwórca ma do mnie ważną sprawę to wysyła SMS-a. Do tej pory kilka razy tak robił, ale wtedy zadzwonił. Dzwonił z Nieba, ale awanturę zrobił mi piekielną! Cały czas na mnie krzyczał! Wołał, że nie pozwoli, aby ktokolwiek (krzyczał ogólnie, ale myślał wtedy o mnie) zmieniał harmonogram, który On sam układa. Krzyczał, że to samowola, anarchia, rewolucja i pucz. Wykrzykiwał, że nie ma istot niezastąpionych. Tutaj się trochę zagalopował i mnie nie przestraszył, bo wiem, że takie istoty są i ja sama jestem tego przykładem.
Cały czas stałam na baczność. Byłam śmiertelnie blada, no może taka jestem zawsze, ale stałam i nic nie mówiłam, a głos Stwórcy był coraz bardziej szorstki i chrypiący. Po trzech godzinach tak chrypiał, że nie wszystko z tego co mówił, do mnie docierało. W trzeciej godzinie i czterdziestej ósmej minucie tak było mi go żal, że kiedy przerwał na chwilę aby wziąć oddech, odważyłam się, wierz mi z dobrego serca, udzielić mu porady.
- Na chrypę najlepsze są inhalacje z wapna, soli bocheńskiej i tabletek emskich - wypaliłam jednym tchem.
Słyszałam przez komórkę jak się zakrztusił, ale na moje: halo, halo nic nie odpowiadał. Łapał łapczywie powietrze i wydawał jakieś dziwne dźwięki. W końcu wyłączył telefon. Myślałam, że najgorsze mam już za sobą, ale gdzie tam. Najgorsze przyszło za miesiąc. Awanturę, o której ci powiedziałam, można porównać do kołysanki Preisnera.
- Co takiego zrobiłaś miesiąc później? - moja ciekawość osiągnęła pułap ciekawości.
- Ja nic, ale Stwórca ma komórkę w Idei i dostał rachunek. Jego reakcja była histeryczna, ale na szczęście mówił bardzo krótko. Jestem pewna, że bał się następnego rachunku. A wiesz jak z tym śmigłowcem było naprawdę? – zapytała.
- Wiem, bo właśnie zakończyła pracę komisja rządowa i z jej raportu wynika, że przyczyną awarii było wyłączenie silników wskutek oblodzenia – cytowałem z pamięci zapamiętany fragment komunikatu. - Winią też pilota za to, że nie uruchomił instalacji anty oblodzeniowej.
- To wasze ziemskie rozumowanie - lekceważąco machnęła ręką. 
- 3 grudnia miałam wyjątkowo ciężki dzień, więc następnego trochę pracowałam, trochę przysypiałam. Po jednej takiej drzemce przypadkowo otworzyłam notesik na zupełnie innej stronie. Byłam zaspana, nie zauważyłam tego, no i poleciałam według listy. Stwórca się jednak w porę zorientował i wziął sprawę w swoje ręce. Wszyscy mówili, że stał się cud skoro w takiej katastrofie nikt nie zginął i mieli rację, ale Stwórca nie miał innego wyjścia. Dla mnie osobiście jednak większym cudem było to, że twój premier Miller z SLD powiedział, że stał się cud. Działanie Stwórcy przy tej wypowiedzi naprawdę blado wygląda! Dobrze jednak, że poruszyliśmy ten wątek. Przez pracę w nadgodzinach i ciągłe stresy, tej sprawy jeszcze nie uporządkowałam.
Przestała ze mną rozmawiać, sięgnęła po notesik i moim długopisem na dwanaście tysięcy sto dwudziestej siódmej stronie coś zapisała. Kilkaset stron dalej znowu coś zanotowała. Sytuacja powtarzała się wielokrotnie. Wpisując słowa bezgłośnie powtarzała sylaby. Z ruchu jej warg odczytałem tylko dwa z tych słów: Mil-ler i Ja-ku-bow-ska. Wiedziałem, że przyłapałem ją na kłamstwie.
- Słuchaj - zacząłem tkać swoją intrygę - czy ty naprawdę nie chciałaś zmienić harmonogramu Stwórcy? Słowa „w życiu” jakie wypowiedziała dziwnie zabrzmiały w jej ustach.
- Mówiłam ci przecież, że przez pomyłkę otworzyłam notesik na niewłaściwej stronie - w jej głosie słychać było irytację.
- Dobrze, już dobrze, nie chciałem cię urazić - blefowałem jak porucznik Columbo. - A co robiłaś przed chwilą ze swoim notesikiem? - zapytałem podstępnie.
- To moja tajemnica, ale trochę się już znamy, więc ci powiem – próbowała palcami zetrzeć długopisowy tusz, którym zabrudziła swój płaszcz.
- Wpisywałam nazwiska tych, co ocaleli z katastrofy na właściwe dla nich miejsca. No wiesz, już ich wykreśliłam z notesika, ale skoro Stwórca dokonał cudu, to musiałam to zrobić. Gdybym o tym zapomniała to wiesz, co by się stało?
- No co? - nie skojarzyłem od razu tak oczywistej sprawy.
- Staliby się nieśmiertelni! – wystraszyła się konsekwencji swojego roztargnienia.
- Jak to możliwe? - nie mogłem zrozumieć zawiłości sytuacji.
- Ja lecę według listy – wyjaśniała – i jestem tak skuteczna, że nigdy do nikogo nie przychodzę po raz drugi, więc do nich też bym nie przyszła. Gdzieś za dwieście może trzysta lat Stwórca zorientowałby się, że coś jest nie w porządku, powołałby komisję, ta przeprowadziłaby śledztwo i sytuacja zostałaby wyprostowana. Ale wiesz jak bardzo popsułoby to moje referencje? Wiesz, jak bardzo ucierpiała by moja reputacja?
- Rzeczywiście – przyznałem, zaskoczony precyzją jej wywodu.
- Czy Jakubowską i Millera wpisałaś na tej samej stronie swojego notesika? –zapytałem.
- Nie, każda strona mojego notesika to inny dzień, więc zapisałam ich pod właściwą dla każdego datą – mówiła szczerze nie przypuszczając, że wkopuje się tym całkowicie.
- To powiedz koteczku – pozwoliłem sobie na dużą poufałość - dlaczego wcześniej byli oni wpisani w twoim notesie pod tą samą datą 4 grudnia 2003? - starałem się być miły mając świadomość, że już się nie podniesie.
- W telewizji mówili, że jutro będzie padał śnieg - odpowiedziała tak, jakby nie słyszała pytania. - Teraz muszę już iść, bo trochę się z tobą zagadałam.
Odpowiedz
#10
Panowie : czemu sami staramy się Zdołować ? Humor lepszy !Edek Niektóre pamiętam , ale wtedy byliśmy  pełni optymizmu , tak jak teraz !!! I to jest Wspaniałe !      leszek12
Odpowiedz
#11
Najciekawsze jest to że nie jest to oczywiście skierowane do nikogo z nas, a jest to wstęp do opowieści o czasach wojny, a odniesienie o operacji i ranach to tak gwoli czarnego humoru wystawia język 
Opowiadanie jest o losach Żubryda i jego oprawcy, a także o jego synu (najmłodszym więźniem UB i naszym przyjacielu )
Odpowiedz
#12
(17.11.2016, 15:01:54)piowoj napisał(a): Najciekawsze jest to że nie jest to oczywiście skierowane do nikogo z nas, a jest to wstęp do opowieści o czasach wojny, a odniesienie o operacji i ranach to tak gwoli czarnego humoru wystawia język 
Opowiadanie jest o losach Żubryda i jego oprawcy, a także o jego synu (najmłodszym więźniem UB i naszym przyjacielu )

Wybacz: ale nie zajmuję się polityką na Naszym Portalu ! A O bandytach w Postaci twego bochatera i łupaszki ! piszę na innych Portalach !
 / błoąd zamierzony /  leszek12!
Odpowiedz
#13
Leszku i Piotrze,
nie prowadźcie polemicznych politycznych dyskusji ani w tym wątku, ani w ogóle na tym forum - proszę Was o to. 
Utrwalanie władzy ludowej, to była praktycznie wojna domowa. Przyniosła ona tyle nieszczęścia, tak wielu młodych ludzi zginęło i tak podzieliła Polaków, do dnia dzisiejszego zresztą, że w zupełności wystarczy. 
Edward
Odpowiedz
#14
(18.11.2016, 12:31:32)Edward napisał(a): Leszku i Piotrze,
nie prowadźcie polemicznych politycznych dyskusji ani w tym wątku, ani w ogóle na tym forum - proszę Was o to. 
Utrwalanie władzy ludowej, to była praktycznie wojna domowa. Przyniosła ona tyle nieszczęścia, tak wielu młodych ludzi zginęło i tak podzieliła Polaków, do dnia dzisiejszego zresztą, że w zupełności wystarczy. 
Edward
Edward : ja nie prowadzę < ale wiesz ze nie mam syndromu pokornego ! ale to podpowiedziałem że dysputy Polityczne nigdy nie miały prawa bytu na Forum ! No ale dzięki za Poparcie !!!  Jak się czujesz ?
leszek12
Odpowiedz
#15
Jeśli sprawy ostateczne traktujesz śmiertelnie, nomen-omen, poważnie, to ten tekst nie jest dla Ciebie. Jeśli mimo to chcesz go przeczytać, to zrobisz to na własną odpowiedzialność i nie zdziw się ewentualnemu zdegustowaniu. Jeśli natomiast nieuchronność przemijania, ale i samego siebie, traktujesz z dystansem, to zapraszam do lektury. Może ten czarny humor przyniesie Ci zapomnienie/refleksję/odrobinę uśmiechu?

Rozmowa 5 (rok 2006)
 
- Czy lubisz oglądać telewizyjne programy informacyjne? - zapytała niespodziewanie.
- Pewnie - odpowiedziałem.
- Oglądaj Fakty na TVN i ewentualnie Wiadomości na Jedynce - kontynuowała.
- Nie próbuj oglądać Panoramy w TVP2. Tam nawet wiadomościom sportowym i prognozie pogody nie można ufać!
Jej znajomość polskich realiów była dla mnie zaskakująca.
- Prognozie pogody nie można ufać w żadnym programie - rezolutnie uzupełniłem jej wypowiedź - nie to, żeby kłamali, ale sama wiesz jak jest z pogodą.
- Ja to lubię jeszcze CNN i BBC - dodała.
- Kiedy ty na to wszystko masz czas? – zapytałem.
- To nie jest dla mnie żaden problem! – odpowiedziała. - W sekundę poznaję treść wszystkich, już przekazanych i jeszcze przez lektora nie przeczytanych informacji a na pamięć jeszcze nie narzekam!
- A propos Faktów – próbowałem rozwinąć wywołany przez nią temat - trzy dni temu podali, że w Warszawie zdemaskowano grupę osób zajmującą się produkcją i dystrybucją fałszywej Viagry. Bardzo mnie ta wiadomość ubawiła, bo wyobraziłem sobie, jakie sytuacje musiał powodować fakt zażycia zupełnie nieskutecznego leku - dodałem śmiejąc się w duchu i w rzeczywistości.
Spojrzała na mnie wzrokiem pełnym pogardy i niesmaku.
- I to mówisz ty, mężczyzna? Gdzie twoja męska solidarność, gdzie współczucie?
- Chwila moment – zripostowałem - czy ty także w tej sprawie masz coś do powiedzenia?
- Oczywiście - odparła wzruszając ramionami, jakby dziwiła się, że zadałem tak idiotyczne pytanie.
- Facet jest już mój, ale opowiem ci jego historię, która wcale nie jest śmieszna!
 
- Miał na imię Kamil, trzydzieści pięć lat i pracował w Telekomunikacji Polskiej S.A. Jego żona, mówię ci, taka laska, była o rok młodsza i prowadziła jakąś firmę.
Nie zrozum mnie źle. To nie jest tak, że kobiety mi się podobają! Mam jednak wrażliwą na piękno duszę, a ona była piękna!
Dzieci nie mieli, bo całe ich życie podporządkowane było robieniu kariery i pieniędzy.
Kamil rozpoczynał pracę o ósmej a kończył o szesnastej, później miał wolne.
Ona miała bardzo precyzyjnie ułożony plan dnia. Wszystkie czynności były dokładnie zaplanowane. Potrafiła zrobić niezłą awanturę, gdy z jego powodu coś przedłużyło się o minutę lub dwie!
Początkowo takie karygodne, jej zdaniem, sprawy się zdarzały, ale z czasem tak dopracowała system samokontroli, że na podstawie dziennego rozkładu dnia mogła podać czas z dokładnością do pół sekundy – tak jak hejnalista z wieży Kościoła Mariackiego!
Była z tego dumna. Zdarzało się, że seks także pojawiał się w jej planie dnia.
Słowo pojawiał dobrze oddaje rzeczywistą sytuację, bo było to raz może dwa w miesiącu, w różne dni tygodnia, o różnych porach doby. Zależało to od wielu spraw, ale priorytet seks zawsze miał bardzo niski! Nawet wynoszenie śmieci było ważniejsze. Na seks nigdy nie rezerwowała więcej niż siedem minut.
 
Ona opowiadała, a w mojej wyobraźni malował się narastający dramat nieznanego mi przedstawiciela tego samego, podporządkowanego kobietom, gatunku!
 
- Człowiek w domu czuł się samotnie - wyjaśniała. Miał jednak dostęp do Internetu i tam próbował znaleźć coś, co wypełniłoby mu czas.
Poznał adresy wielu agencji towarzyskich, czatował na panienki, wymieniał z nimi listy.
- Zaraz, zaraz, chyba coś przekombinowałaś - przerwałem jej monolog, bo zgubiłem wątek.
- Jak to czatował na panienki? Czatować może kot na mysz, po to, aby ją złapać - próbowałem unaocznić niestosowność jej wypowiedzi - ale jak można w Internecie czatować na panienki, tego nie rozumiem!
- Chwileczkę - powiedziała zdecydowanie, najwyraźniej próbując pozbierać rozbiegane myśli.
- W twoim, to znaczy polskim, języku używacie słowa chata, tak?
- Tak – odpowiedziałem i wyjaśniłem, ze chata, to taki biedny albo opuszczony wiejski dom.
- Albo i jedno i drugie - dodała rezolutnie.
- W tym waszym pokręconym języku rozróżniacie rodzaje i macie odmianę przez przypadki.
Potwierdziłem, rozmyślając o tym, że polski jest rzeczywiście trudnym językiem.
- Jeśli mówicie ta chata to znaczy, że jest ona rodzaju żeńskiego - głośno myśląc próbowała udowodnić jakąś tezę.
- Tak, masz rację - skomentowałem jej wypowiedź, w której nie znalazłem dotąd niespójnych fragmentów.
- Gdyby chata była rodzaju męskiego, to jakbyś powiedział? – zapytała podstępnie.
- Ten chat - odpowiedziałem odruchowo.
- Gdyby tak było, to twój język byłby jednak inny – zamyśliła się.
- Zamiast mówić biorę ją na chatę, musiałbyś powiedzieć biorę ją na chata.
- Wiesz - dodałem po chwili zastanowienia - ja takie określenie już chyba słyszałem. Ono prawdopodobnie funkcjonuje w gwarze śląskiej lub góralskiej.
- To u nich chaty są rodzaju męskiego? - dopytywała dociekliwie.
- Przestań się czepiać do jasnej cholery - odpowiedziałem opryskliwie, bo nie znałem płci śląskich ani góralskich chat.
- Spokojnie, nie irytuj się. W gruncie rzeczy jestem pełna podziwu dla ciebie i twoich rodaków, że mimo używania tak trudnego języka, jakoś potraficie się dogadać!
Nie myślę oczywiście o twoim Sejmie i politykach. Dialog w tamtym miejscu i z tamtymi ludźmi jest rzeczywiście bardzo trudny, jednak to zupełnie inna historia. Ale odeszliśmy nieco od tematu.
- Powiedz – zapytała - jeśli ktoś stale przebywa w chacie to jakim czasownikiem można określić ten stan?
- Można powiedzieć, że tam mieszka - odpowiedziałem na banalnie proste pytanie.
- A dlaczego nie mówicie, że chatuje? Przecież, jeśli ktoś jest na polowaniu, to mówicie, że poluje i gdybyście wy, Polacy byli konsekwentni....
- Nie żartuj – przerwałem jej w pół zdania - my i konsekwencja, to zupełne sprzeczności,
- Dobrze, już dobrze! – ku mojemu zdziwieniu przeszła nad moim zachowaniem do porządku dziennego.
- Twoja wypowiedź tłumaczy, dlaczego o tych, co mieszkają w blokach nie mówicie, że blokują, o tych co w willach, że willują, o tych co w domach, że domują, o bezdomnych śpiących na dworcach, że dworcują.
- Jeśli gawrony spędzają u was zimę, to macie na to czasownik zimować, ale już o bocianach, których w twoim kraju są dziesiątki tysięcy i które spędzają u was całe lato nie mówicie, że latują! Ten brak konsekwencji kiedyś, dla was Polaków, źle się skończy.
Milczałem, bo naprawdę nie umiałem tego sensownie wyjaśnić.
- Podobnie jest z czatowaniem, kontynuowała widząc moją bierność.
- Kot czatuje na mysz, stoicie na czatach, więc mój klient w Internecie czatował na panienki, to dla mnie zupełnie logiczne.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! - gwałtowność mojego protestu przeraziła mnie samego.
- On nie czatował na panienki, tylko chatował z nimi!
- Czy to znaczy, że wziął je na chatę? – dopytywała.
- Słuchaj - nie wytrzymałem - może polski jest trudnym językiem, ale z twoją inteligencją też nie jest najlepiej!
- Tylko nie wjeżdżaj mi do ambicji, cholernie na tym punkcie jestem wrażliwa! – podniosła swój lekko skrzekliwy głos.
- No właśnie, tryumfowałem. Twoja ostatnia wypowiedź potwierdza moją tezę, że ty i inteligencja to dwie, nie pasujące do siebie rzeczy!
Odwróciła się obrażona.
- Miej przynajmniej odrobinę honoru i przyjmij z godnością słowa słusznej krytyki - moja próba łagodnego wybrnięcia z niezręcznej sytuacji była skuteczna, bo ciągle odwrócona, podjęła jednak rozmowę.
- A ty swoim samochodem wjeżdżasz na garaż czy do garażu? – zapytała skruszonym głosem.
- Ja nie mam garażu - odpowiedziałem, próbując skierować rozmowę na mniej językowo śliskie kwestie.
- Tylko udajesz głupa, czy naprawdę nim jesteś? - jej pytanie do najdelikatniejszych nie należało.
- Wiesz dobrze – ciągnęła - że nie chodzi o to czy masz garaż czy nie, tylko o poprawność i konsekwencję twojego języka!
- Wiedziałem aż nadto dobrze, więc próbowałem szybko wymyślić jakąś teorię, która i jej i mnie tłumaczyłaby ewidentne zawiłości i niekonsekwencje polskiego języka.
- Jeśli coś jest bryłą, czyli ma trzy wymiary, to mówimy, że wjeżdżamy do. Garaż jest bryłą, więc wjeżdżamy do garażu. Z tego samego powodu nie mówimy, że jedziemy do pola, tylko na pole. Pole jest dwuwymiarową płaszczyzną, dlatego nie możemy wjechać do środka pola, bo pole środka zwyczajnie nie ma. Byłem zadowolony. Wymyślona teoria wydała się niemożliwą do obalenia!
- Bredzisz - jej krótki komentarz zburzył moje zadowolenie. - Jeśli poprowadzisz przekątne czterobocznej figury, jaką jest pole, to przetną się one w jego geometrycznym środku. Pole ma więc środek i nie wciskaj mi kitu! Poza tym, jeśli wjeżdża się na pole i na ambicję a pole jest płaskie, czy oznacza to, że ambicja też jest płaska? – szelmowsko zawiesiła głos i nonszalancko przekrzywiła głowę.
Nie mogłem zakwestionować poprawności jej rozumowania, ale wymyśliłem kolejną teorię, z której także byłem zadowolony.
- Słowo ambicja jest pojęciem abstrakcyjnym i jako takie nie może być traktowane w kategoriach geometrycznych! - odpowiedziałem zdecydowanie, będąc pewnym, że to zakończy nasz językowy konflikt.
- No dobrze - nie dała jednak za wygraną - jeśli coś jest pojęciem abstrakcyjnym i przez to bezwymiarowym to czy zawsze używacie słowa „na”?
- Chyba tak - odpowiedziałem niepewnie, bo z wyrazu jej twarzy wnioskowałem, że snuje kolejną intrygę. Nie myliłem się.
- Czy słowo życie też w twoim języku jest pojęciem abstrakcyjnym?
Moje „jak najbardziej” nie zabrzmiało zbyt przekonująco.
- To dlaczego mówicie, że ktoś wchodzi z butami do czyjegoś życia, skoro życie jako pojęcie abstrakcyjne też jest bezwymiarowe? Dlaczego wjeżdżacie na a nie do, też bezwymiarowej ambicji?
Na te pytanie nie znalazłem już odpowiedzi.
- Powróćmy do głównego wątku naszej rozmowy - zaproponowała po chwili - najwyraźniej nie chcąc pastwić się nad moją przypartą do logicznego muru inteligencją.
- Akceptuję ten pomysł - odpowiedziałem z pełnym przekonaniem.
- Jak w końcu jest z tym czatowaniem na panienki - zapytała zupełnie bezkonfliktowo, najwyraźniej bardziej chcąc poznać prawdziwą odpowiedź niż udowodnić kolejny językowy bubel!
- Słowo czat pochodzi od angielskiego chat - zacząłem wyjaśniać zaistniałe wątpliwości.
- Aaa, rozumiem, znam dobrze ten język i teraz już wiem, że on nie czatował na panienki tylko czatował z nimi. Nareszcie zrozumiałam.
- Cieszę się bardzo - odpowiedziałem bardzo ucieszony - teraz wreszcie możesz kontynuować swoje opowiadanie. Skończyłaś na tym, że twój klient, dla wypełnienia wolnego czasu czatował w Internecie z panienkami.
- Taaak - powiedziała przeciągając samogłoskę - czatowanie na panienki i czatowanie z nimi to zupełnie różne sprawy.
- Zdecydowanie tak - odpowiedziałem zdecydowanie.
- Ale czegoś mi tutaj brakuje - jej wątpliwość wróżyła kolejne językowe kłopoty!
- Jeśli wspólnie czatowali, to na co oni czatowali?
- Nie mówi się na co czatowali, tylko po co czatowali - próbowałem być grzeczny.
- Przecież sam dawałeś mi przykład mówiąc, że czatować to może kot na mysz - odpowiedziała natychmiast.
- Bo może - mój głos był pełen irytacji.
- Kot czatuje po to, aby mysz złapać, mam rację? -  zapytała niezrażona szorstkością mojego głosu?
- Masz!
- To jeśli facet czatuje z panienkami, to co oni chcą wspólnie złapać?
- Szlag mnie zaraz trafi! - krzyczałem w najwyższej furii!
- To znaczy, co się z tobą stanie? - zapytała niewinnie, przeskakując zgrabnie na kolejny, zupełnie nie związany z tematem naszej rozmowy wątek.
- Będziesz mnie miała - odpowiedziałem całkiem już zrezygnowany!
- Ojej, jak miło jest słyszeć takie słowa - ton głosu wyrażał radość jej duszy.
- Ale powiedz mi, co to jest ten szlag? Z czego jest on zrobiony?
- Znowu zaczynasz bredzić - odpowiedziałem pewnie, nie wiedząc, dlaczego rezygnacja nagle mnie opuściła. Zbierałem siły na kolejną językową z nią potyczkę.
- Ja bredzę? -  zapytała lekko oburzona?
- Zaopiekowałam się na wieczność milionami gości trafionych cegłą, którą wypalacie z gliny, kamieniem, który możecie znaleźć wszędzie, kulą, którą robicie ze stali, drewnianą strzałą z metalowym grotem, spadającym drzewem i setkami innych przedmiotów!  Dlaczego więc dziwi ciebie moje pytanie, z czego jest wykonany szlag? – pytała i wyglądało na to, że rzeczywiście nie wie.
- Szlag to pojęcie abstrakcyjne - cedziłem wolno słowa - takie samo jak ambicja. Pojęcie abstrakcyjne, czyli niematerialne a przez to bezwymiarowe.
- To jak może kogoś zabić coś, co jest niematerialne? - jej dociekliwość była już bardzo, ale to bardzo irytująca.
Spróbowałem wykorzystać matematykę.
- Sama wiesz, że człowiek równa się ciało plus dusza.
- Wiem - odpowiedziała pewnie.
- I wiesz zapewne, że jeśli w dowolnym równaniu matematycznym jeden ze składników przeniesiesz na drugą stronę znaku równości, to musisz zmienić jego znak!
- Wiem – powtórzyła - to przecież podstawy matematyki - dodała nieco oburzona zadawaniem tak prostych pytań.
- Czyli można napisać, że człowiek minus dusza równa się ciało - kontynuowałem niezrażony jej oburzeniem.
- O tak, bardzo lubię tę postać równania - jej głos wyrażał najwyższy entuzjazm!
- Zachowałabyś chociaż pozory przyzwoitości - próbowałem utemperować jej emocje.
- Dobrze, już dobrze, nie irytuj się, kiedyś i tak przyjdę po ciebie.
Mimo pełnej świadomości, że tak rzeczywiście będzie, przeszedł mnie dreszcz całkiem sporych emocji.
- Nie denerwuj się - odpowiedziała uspokajająco. - Uczono mnie na psychologii, że z moimi klientami powinnam rozmawiać taktownie. Wiem, że nie należy mówić przyjdę po ciebie, tylko przyjdę do ciebie. Wychodzi dokładnie na to samo, ale delikwent jest znacznie bardziej spokojny.
Mówiła mądrze tak, że zamierzałem zapytać, na jakiej uczelni studiowała psychologię. W porę się jednak opamiętałem, bojąc się rozwinięcia kolejnego wątku w sytuacji, kiedy miała niesamowitą ochotę na plotkowanie. Nie wiedziałem tylko, skąd ma tak dużo czasu.
- Masz rację - powiedziałem jednym tchem w nadziei powrotu do matematycznych rozważań.
- Miło mi to słyszeć - odpowiedziała kurtuazyjnie.
- Przedmioty materialne zabijają ciało a pojęcia abstrakcyjne zabijają duszę! - kończąc to zdanie widziałem, że znowu się podłożyłem.
- Czy chodziłeś kiedyś na lekcje religii? - zapytała chłodno.
- Oczywiście! – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- To w takim razie, albo szwankuje ci pamięć albo jesteś wyjątkowo twardym ateistą! Dusza ludzka jest nieśmiertelna! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze! Zapamiętaj, bo jest to informacja z pierwszej ręki. Nie od jakiegoś klechy, który na pośrednictwie w waszej drodze do Ostateczności zgarnia niezłą doczesną kasę, ale ode mnie!  Mówię ci to całkiem bezinteresownie, dlatego mojej opinii możesz zaufać! Twoja elementarna matematyka z problemem duszy i ciała radzi sobie znakomicie! Co to oznacza człowiek minus dusza równa się ciało? Oznacza, że ja zabieram duszę a wam zostaje ciało. Kiedyś to był dla was problem, ale teraz zakłady pogrzebowe biją się o to ciało. Wielu z was za informacje na ten temat otrzymuje od właścicieli tych zakładów naprawdę duże pieniądze! Nieśmiertelną duszę oddaję Stwórcy. On robi jej niezbędny lifting i ponownie wprowadza do obiegu. Dusza jest surowcem wtórnym, tak jak wiele waszych ziemskich rzeczy! Tak być musi, bo możliwości produkcyjne Stwórcy są ograniczone. Ma już sporo lat, pracuje na trzy zmiany, nie pamiętam, kiedy ostatnio był na urlopie i jest zwyczajnie zmęczony. Lifting duszy zajmuje mu znacznie mniej czasu niż jej stworzenie. W Europie, Kanadzie, Australii i Stanach Zjednoczonych sytuację ma opanowaną. Tam przyrost naturalny jest bliski zera, więc rekultywacja dusz pokrywa bieżące potrzeby. Znacznie gorzej jest w krajach rozwijających się, czyli biednych. Dla nich magazyny dusz świecą pustkami a Pan dwoi się i troi, aby z tworzeniem dusz nadążyć! Ludzie postępują tam zupełnie beztrosko. Pierwsze spotkanie, bara-bara  i Stwórca otrzymuje kolejne zadanie. Ludzie w swoim pędzie do posiadania czegokolwiek, choćby tylko potomstwa, zupełnie nie liczą się z możliwościami Stwórcy. Ten się stara, ale w pośpiechu nie zawsze tworzy pełnowartościowy produkt. Ludzie więc są tacy, jacy są. Nie brakuje wśród was świrów, bandytów i innych, nieakceptowanych przez was indywiduów. Ostatnio Stwórca zaczął wdrażać system zarządzania jakością. Chce się pochwalić certyfikatem ISO9001. Szlachetne to z jego strony, ale po waszych ziemskich doświadczeniach wiem, że ogromnie wzrośnie biurokracja, a samotny Stwórca na swoją podstawową pracę będzie miał znacznie mniej czasu!
 
Przybity trafnością jej argumentacji poddałem się. Nie próbowałem wyjaśniać, że zwrotu śmierć duszy nie należy brać dosłownie, że to kolejne, abstrakcyjne pojęcie a konsekwencją pognębionej duszy jest udar lub zawał, czyli w ostatecznym rachunku po prostu śmierć ciała!
 
- Masz zupełną rację – odpowiedziałem - pozwól więc mi zakończyć ten wątek z czatowaniem, bo nigdy nie skończymy naszej rozmowy.
- Z tym nigdy, to przesadziłeś, wiesz o tym – przyjrzała mi się uważnie.
Wiedziałem bardzo dobrze.
- Czatować z panienkami znaczy dokładnie tyle, co rozmawiać z nimi, bo w języku angielskim chat oznacza rozmowę.
- Czy nie mogłeś mi tego powiedzieć od razu? – była poirytowana.
- Próbowałem, ale twoja dociekliwość powiodła nas przez manowce polskiego języka tak daleko, że sam już zapomniałem, o czym zaczęliśmy rozmowę!
- Mogę ją kontynuować, bo problemów z pamięcią nie mam! – stwierdziła obojętnym głosem.
- Więc facet czatował z panienkami, oglądał telewizyjne seriale, znał problemy wszystkich osób w nich występujących. Znał ich życie prywatne, bo dla wypełnienia wolnego czasu kupował też ilustrowane tygodniki dla kobiet, a tam jak wiesz, więcej jest plotek niż poważnych artykułów.
Pewnej niedzieli oglądał konkurs skoków narciarskich w Zakopanem. To było w tym sezonie, w którym Małysz po zdobyciu trzech kolejnych Pucharów Świata był w zdecydowanie słabszej formie. Przegrywał systematycznie kolejne zawody, ale w sobotnim konkursie w Zakopanem zajął drugie miejsce. Rozbudził tym ogromnie, uśpione już nadzieje wszystkich kibiców. Więc w niedzielę wszyscy byli pewni, że Adam tym razem wygra.
Kamil siedział w fotelu, nerwowo kończąc druga paczkę czipsów, a Małysz siedział na belce. Kiedy trener Tajner podniósł rękę z chorągiewką, do pokoju weszła żona.
- Kochanie, teraz mamy sześć minut na seks - oznajmiła już w drzwiach. Bezceremonialnie wzięła go za rękę i energicznie poprowadziła do sypialni. Wychodząc z pokoju, zdążył jeszcze kątem oka dojrzeć, jak Małysz ruszył i to było wszystko, co z tego skoku zapamiętał.
- Sześć minut na seks! Sam wiesz, że to mało! – czekała na potwierdzenie, ale ja milczałem, nie dając się wciągnąć w rozmowę na ten temat.
- Kamilowi nie wyszło i był załamany. Żona zrobiła mu awanturę, wypominając, że nie może na niego liczyć. Mówiła, że ona dla dobra rodziny tak bardzo się stara, a jak prosi raz w miesiącu o kilka minut seksu, to nic z tego nie wychodzi. Nawet się rozpłakała, ale kiedy spojrzała na zegarek, natychmiast przestała, zabierając się do kolejnej czynności.
 
Kamil był załamany. Chcąc sprawdzić jak w tych sprawach jest z nim naprawdę, postanowił odwiedzić agencję towarzyską. Po pracy, wstąpił do restauracji, zjadł niewielki obiad, wypił kieliszek brandy i w niezłym nastroju wszedł do agencji.
 
Przywitano go niezwykle uprzejmie, jak każdego klienta. Z kilkoma dziewczynami wypił drinka a trzydziestolatka, o kruczoczarnych, farbowanych włosach najbardziej przypadła mu do gustu. Czarnula dyskretnie zaprowadziła go do ładnego pokoju, włączyła nastrojową muzykę, zdjęła to, co miała na sobie i pomogła Kamilowi rozebrać się do wspólnej kąpieli.
Wytworzył się nastrój, jakiego nigdy nie miał w swoim domu. Wszystko było tak, jak podają w fachowej literaturze, z jednym wyjątkiem: Kamilowi znowu nie wyszło.
Czarnula dyskretnie powiedziała, że nie on jeden ma takie problemy i zasugerowała kupienie Viagry, którą sprzedają w Agencji po absolutnie promocyjnej cenie. Umówili się za tydzień.
 
Kiedy po tygodniu przyszedł do Agencji, to od razu kupił jedną tabletkę, którą natychmiast połknął. Znowu były drinki i Czarnula, znowu była nastrojowa muzyka i wspólna kąpiel i znowu Kamil się nie sprawdził.
- Dlaczego nie kupiłeś Viagry? - z zalotną czułością w głosie zapytała Czarnula.
- Zapomniałem - skłamał już całkiem załamany.
- Przyjdź za dwa tygodnie, bo jutro wyjeżdżam z mężem na urlop, ale pamiętaj o zakupie.
Przyszedł następnego dnia, bo nie chciał się znowu spotkać z Czarnulą. Kupił dwie tabletki Viagry, zażył obie zanim za nie zapłacił i z czarującą blondynką o figurze Pameli Anderson zniknął w stylowym pokoju. Znowu była nastrojowa muzyka, falbanki, tiule, płyn do kąpieli i znowu nic!
Pamela dyskretnie powiedziała, że nie on jeden ma takie problemy i zasugerowała kupienie Viagry, którą sprzedają w Agencji po absolutnie promocyjnej cenie. Umówili się w najbliższy piątek.
 
Cztery tabletki Viagry Kamil połknął na oczach osłupiałej recepcjonistki, popijając szklanką Staropolanki. Podał dwa stuzłotowe banknoty i nie biorąc reszty, udał się z Pamelą do luksusowego apartamentu.
Kiedy po godzinie żegnał się z dziewczyną, w dalszym ciągu osłupiała recepcjonistka usłyszała tylko jej głos: - następnym razem nie zapomnij o Viagrze.
Kolor twarzy Kamila współgrał z kolorem liści sałaty, którą w trosce o BMI, chrupały dziewczyny z agencji!
 
Zdruzgotany Kamil wlókł się środkiem szerokiego chodnika. Spuszczony wzrok rejestrował rodzaje chodnikowej nawierzchni. Nie widział przechodniów, sklepowych witryn, jadących samochodów.
- Cześć stary! - z viagrowej nicości wyrwał go nagle czyjś okrzyk.
- To ty Franciszku? – głos Kamila był niezwykle słaby.
- Tak, to ja, nie udawaj, że mnie nie poznajesz!
- Czepiasz się, przecież wymieniłem twoje imię – ledwie wyszeptał Kamil.
- Ale dopiero wtedy, kiedy czwarty raz powiedziałem ‘cześć stary’ – nie odpuszczał spotkany kolega.
- Byłem trochę zamyślony - odparł niepewnie Kamil.
- Trochę? Sprawiasz wrażenie zupełnie nieobecnego - ciągnął temat Franciszek, a Kamil milczał.
- A wiesz gdzie ja idę? Do agencji chłopie! - Franciszek odpowiedział na zadane przez siebie pytanie.
- Mówię ci, ta Viagra to cudowny wynalazek! Miałem z tymi sprawami duże problemy, ale jak kupiłem tę niebieską tabletkę - wszystko minęło. Byłem towarzysko w agencji i najpierw spędziłem upojną godzinę z Czarnulą. Mówię ci, wspaniała dziewczyna, musisz się z nią spotkać. Zapłaciłem, ale energia nadal mnie rozpierała. Dokupiłem więc spotkanie z Pamelą! Było rewelacyjnie, a mnie w dalszym ciągu nie opuszczała chęć do figlowania.
Chciałem zostać w agencji na trzecie spotkanie, ale pokazano mi dyskretnie, że jest kolejka.
Rzeczywiście była. Zobaczyłem trzech facetów nerwowo przeglądających kolorowe ilustrowane magazyny. Jeden był dyrektorem gimnazjum, no wiesz tego na naszym osiedlu.
Drugi miał sutannę i koloratkę a trzeciego nie znałem. Uznałem, że nie będę czekał.
 
Wsiadłem do samochodu, aby jeszcze działaniem Viagry nadrobić domowe zaległości, ale utknąłem w ulicznym korku. Po dwudziestu minutach stania przypomniałem sobie, że przy sąsiedniej ulicy mieszka koleżanka z pracy, niezwykle seksowna Halinka.
Zostawiłem auto na chodniku i po pięciu minutach pukałem do drzwi mieszkania Halinki. Otworzył je jakiś mężczyzna z fajką w zębach, i ogorzałą, zarośniętą twarzą. Wystraszyłem się i głupio się mi zrobiło. Zachowałem jednak zimną krew.
- Czy jest pani Halina? - zapytałem oficjalnie. - Na jutro musi zrobić projekt i przyniosłem jej materiały, które zapomniała wziąć z pracy.
- Niech pan wejdzie - głos brodacza był podejrzanie aksamitny - Halinka pojechała do mamy, będzie za trzy godziny. Może pan na nią poczekać. Czego się pan napije?
Brodacz okazał się marynarzem i mężem Halinki. Wrócił kilka dni temu z pięciomiesięcznego rejsu a seksu pragnął tak, jak Sahara deszczu. Po dwóch godzinach wychodziłem na zupełnie miękkich nogach, wsiadłem do samochodu i po dwudziestu minutach, z czerwoną różą byłem w swoim mieszkaniu.
- Masz babę! - głos żony zagłuszyło plaśnięcie, będące efektem gwałtownego spotkania jej dłoni z moim policzkiem.
- Ależ skąd kochanie – odpowiedziałem, trzymając się za policzek.
- Ostatni raz kupiłem ci kwiaty osiem lat temu i uznałem, że tak być nie powinno. Żona rozkleiła się zupełnie.
Wydezynfekowała mój rozcięty policzek, fachowo przykleiła plaster, a następne trzy godziny były powtórką z czasów, kiedy nie byliśmy jeszcze małżeństwem. Mówią, że Viagra jest droga. To nie jest prawda! Zapłaciłem wprawdzie pięć dych, ale Czarnula, Pamela, marynarz i żona to przecież cztery razy. Dwanaście pięćdziesiąt za jeden numerek! Przyznasz, że to nie jest dużo.
 
Kamil przyznał, a opowieść kolegi pogrążyła go zupełnie. Czuł się osobnikiem bezwartościowym, któremu nie pomagają nawet cztery tabletki Viagry połknięte jednorazowo! Nie wiedział przecież, że to, co kupił w agencji, z produktem firmy Pfizer nie miało nic, ale to nic wspólnego.
Gdyby dożył wieczora, zobaczyłby w Faktach, jak policja aresztuje członków gangu wytwarzającego bezwartościowy niebieski produkt sprzedawany w agencjach towarzyskich jako Viagra. Gdyby.
 
Zamyślony wszedł na skrzyżowanie przy czerwonym świetle, prosto pod sznur pędzących samochodów. Gdyby jechali przepisową pięćdziesiątką, to może by przeżył, ale przy setce Kamil nie miał najmniejszych szans. Przy okazji spowodował niezły karambol, bo minimalne  odstępy między pojazdami nie pozwoliły nikomu na skuteczne hamowanie.
 
Kiedy skończyła, znowu spojrzała na mnie wzrokiem pełnym pogardy.
- Czy nadal uważasz – zapytała – że konsekwencje zażywania fałszywej Viagry mogą być śmieszne?
Nic jej na to nie odpowiedziałem.
Odpowiedz
#16
Witam Edward : Trochę na wesoło bo facet był dobity < ? wchodzi Wiagra do Knajpy  i od Progu gromkim Głosem krzyczy : Stawiam Wszystkim ?  Pozdrawiam . 
leszek12
Odpowiedz
#17
Leszku,
kiedy odpowiadasz, to wybierz opcję "Nowa odpowiedź". Wtedy Twój wpis zajmie mało miejsca. Jeśli klikniesz "Odpowiedz" w polu tekstu, na który chcesz odpowiedzieć, to cytujesz go w całości! To zaśmieca wątek i niepotrzebnie obciąża konto forum na serwerze.
Pozdrawiam serdecznie
Edward
Odpowiedz
#18
Edwardzie bardzo dobrze, że podpowiedziałeś Leszkowi jak odpowiadać, bez niepotrzebnego cytowania poprzedniego postu.
Ja zrobiłem swoje i edytowałem post leszka12, ale miejmy nadzieję, że to ostatni raz mruganie, puszczanie oczka
Odpowiedz
#19
Dobra , Dobra ! nauka nawet Jak się ma 75 lat jest potrzebna > Już mię nauczyliście ! Dziś dostałem Powiadomienie że przydzielili mi 200  zł dodatku po 75 ! przyda się . Pozdrawiam ! leszek12
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości