06.11.2016, 18:52:53
Jeśli pacjent leczy się z kartą DILO, to o leczeniu decyduje konsylium, nie pojedynczy medyk.
Niektórym pacjentom jest z tym łatwiej, innym trudniej, bo jak tu "walczyć" o siebie z jakimś mitycznym konsylium?
(Najczęściej bywa to tak, że pacjent konsylium na oczy nie widzi, a jego decyzje są pacjentowi po prostu przekazywane).
Mazulko, jeśli lekarz jest dobry, nie musi pacjentowi towarzyszyć gromada krewnych. Chory potrzebuje wsparcia rodziny, troski, opieki, ale nie powinien potrzebować walki z lekarzami. Przynajmniej teoretycznie.
Mamy tu problem operować czy nie, jeśli PSA jest wysokie, czyli czy decyzja o operacji znajomego Mazulki była słuszna.
Jeszcze kilka lat temu taką decyzję uznano by za niesłuszną. Pamiętamy, jak musiał walczyć Bogdan, by mu prostatę wycięto.
Ale i wtedy zdarzali się lekarze, którzy mimo wszystko operowali.
Opisywałam kiedyś przypadek męża mojej szkolnej koleżanki, z wysokim PSA, któremu odmówiono operacji w Poznaniu. Zoperował go lekarz (tak, tak) w Bydgoszczy, który tłumaczył mu, że "ma 50% szans a to jest bardzo dużo". (Zwyczajny, zakwalifikowany do prostatektomii pacjent ma ok. 75-80% szans).
Widocznie ten lekarz miał jakieś swoje doświadczenie.
Gdy ten pacjent zgłosił się potem na radioterapię ratującą - z jednym węzłem przerzutowym i przetrwałym pooperacyjnym PSA - usłyszał złośliwe: "Znowu ktoś od dra X".
Jednak po tym leczeniu, po 3 latach hormonoterapii, pacjent miał PSA nieoznaczalne, przynajmniej do wtedy, gdy miałam z koleżanką kontakt, a było to 12 lat po operacji.
Teraz słyszymy, czytamy, że "warto operować pacjenta, nawet gdy PSA jest powyżej 100".
Czyli dr X miał rację.
Niektórym pacjentom jest z tym łatwiej, innym trudniej, bo jak tu "walczyć" o siebie z jakimś mitycznym konsylium?
(Najczęściej bywa to tak, że pacjent konsylium na oczy nie widzi, a jego decyzje są pacjentowi po prostu przekazywane).
Mazulko, jeśli lekarz jest dobry, nie musi pacjentowi towarzyszyć gromada krewnych. Chory potrzebuje wsparcia rodziny, troski, opieki, ale nie powinien potrzebować walki z lekarzami. Przynajmniej teoretycznie.
Mamy tu problem operować czy nie, jeśli PSA jest wysokie, czyli czy decyzja o operacji znajomego Mazulki była słuszna.
Jeszcze kilka lat temu taką decyzję uznano by za niesłuszną. Pamiętamy, jak musiał walczyć Bogdan, by mu prostatę wycięto.
Ale i wtedy zdarzali się lekarze, którzy mimo wszystko operowali.
Opisywałam kiedyś przypadek męża mojej szkolnej koleżanki, z wysokim PSA, któremu odmówiono operacji w Poznaniu. Zoperował go lekarz (tak, tak) w Bydgoszczy, który tłumaczył mu, że "ma 50% szans a to jest bardzo dużo". (Zwyczajny, zakwalifikowany do prostatektomii pacjent ma ok. 75-80% szans).
Widocznie ten lekarz miał jakieś swoje doświadczenie.
Gdy ten pacjent zgłosił się potem na radioterapię ratującą - z jednym węzłem przerzutowym i przetrwałym pooperacyjnym PSA - usłyszał złośliwe: "Znowu ktoś od dra X".
Jednak po tym leczeniu, po 3 latach hormonoterapii, pacjent miał PSA nieoznaczalne, przynajmniej do wtedy, gdy miałam z koleżanką kontakt, a było to 12 lat po operacji.
Teraz słyszymy, czytamy, że "warto operować pacjenta, nawet gdy PSA jest powyżej 100".
Czyli dr X miał rację.