Znikający rak prostaty
#2
7 września,  2019

Od ostatniego wpisu minęło 3,5 roku i bardzo dużo się w międzyczasie wydarzyło. Postaram się to opisać w możliwie dużym skrócie.
Przede wszystkim jestem poczwórnym dziadkiem, a różnica wieku dwóch wnuczek i dwóch wnuków nie przekracza dwóch lat. Fajna czwórka urwisów mi rośnie, z czego się bardzo cieszę.
Tym przeciwnikiem, z którym walki nikt jeszcze nie wygrał, był rak wątrobowo-komórkowy. To nie przerzut do wątroby, ale rak, który wyrósł w niej samej.

27 października, 2019

Literacka Nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk sprawiła, że Wirtualna Polska zainicjowała akcję #GdybyNieKsiążka.
Postanowiłem wziąć w niej udział.

#GdybyNieKsiążka

Moja historia jest nietypowa dla akcji Wirtualnej Polski. Książka uratowała mi życie, bez najmniejszej przesady mogę to stwierdzić, ale nie książka przeczytana, lecz napisana.

Pierwsze dwa tomy „Kresowej opowieści” – „Michał” i „Julia”, zostały wydane w roku 2013. W tym samym roku badania obrazowe wykryły zmianę ogniskową w mojej wątrobie, a okoliczności jej pojawienia się sugerowały, że może to być rak.

W roku 2015, w szpitalu Wojskowym we Wrocławiu chciano tę zmianę wyciąć, jednak obraz, jaki zobaczyli chirurdzy podczas operacji sprawił, że zrezygnowano z tego zamiaru. Zamiennie dokonano termoablacji guza, czyli poddano go ‘pasteryzacji’ podgrzewając do temperatury 75 stC. Dokonano też biopsji, a badanie histopatologiczne próbki potwierdziło wstępną diagnozę – rak wątrobowokomórkowy.

Wznowa nastąpiła natychmiast, a tempo wzrostu markera nowotworowego AFP było pięciokrotnie większe niż przed operacją.

Karta Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego (DILO) dość szybko pozwalała dostawać się do różnych specjalistów związanych z onkologią, jednak rozkładali oni bezradnie ręce mówiąc, żebym cieszył się z dobrostanu, jaki wtedy miałem.
- Nie wiemy, jak długo ten dobrostan potrwa, – mówili – kilka, może kilkanaście miesięcy. Kiedy jednak przyjdzie pan do nas ‘na czworaka’, to pomożemy – w domyśle ulżyć w cierpieniu i godnie umrzeć.

Jednym słowem szykowano dla mnie terapię paliatywną, chociaż mówiono też o immunoterapii, która miała się pojawić w Polsce dopiero za kilka miesięcy. W przypadku raka wątroby ta terapia, jak dotąd, jest jednak mało skuteczna, a poza tym stopień zaawansowania raka nie pozwoliłby mi jej doczekać.

Splot nieprawdopodobnych przypadków sprawił, że moją sytuacją zainteresował się dyrektor jednego z wrocławskich szpitali. Nagle, z dnia na dzień, dla personelu tego szpitala stałem się VIP-em, chociaż absolutnie nim nie byłem. I nagle postanowiono ponownie poddać mnie operacji i dokonać resekcji wątroby, chociaż osiem miesięcy wcześniej, w Szpitalu Wojskowym, bano się, że po potraktowaniu skalpelem moja marska wątroba przestanie funkcjonować.

Tej nowej propozycji z kolei ja się wystraszyłem, ponieważ wątroba była w znacznie gorszym stanie niż przy pierwszej operacji. Zamiast się cieszyć, że mam ofertę inną niż terapia paliatywna, wysuwałem dość mocne merytorycznie argumenty przeciwko kolejnej operacji, co zirytowało wiodącego chirurga tego szpitala. Wyszedł niezadowolony, ale została jego asystentka. W szczerej, niemal godzinnej, rozmowie przyznała mi rację i zaproponowała konsultację w klinice Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) przy ulicy Banacha.
- My jesteśmy małym ośrodkiem – powiedziała. – Oni mają dużo większe doświadczenie i to, co panu powiedzą, będzie wskazówką dla nas. Przy operacji uwzględnimy ich sugestie.

Pojechałem i już tam zostałem. Na propozycję operacji profesor z WUM złapał się za głowę.
- Marskiej wątroby się nie operuje, ją się przeszczepia – powiedział.

Przy Banacha przeszedłem kwalifikacje do przeszczepienia, a po wpisaniu na krajową listę oczekujących czekałem trzy miesiące na dawcę. Operację przeprowadzono w nocy 3/4 września 2016 i do dzisiaj cieszę się z życia.

Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na książkę?

Lekarzom i pielęgniarkom z Wrocławia i Warszawy w podziękowaniu nie dawałem kwiatów, bombonierek czy alkoholu, ale „Michała” i „Julię”. Te książki otwierały ich serca, a czasem też zwykle zamknięte drzwi.

Tydzień lub dwa przed wspomnianą rozmową „Michała” i „Julię” otrzymała także asystentka wiodącego chirurga – pani doktor Agnieszka. Ucieszyła się z tego prezentu, a ponieważ też miała kresowe korzenie, w ciągu kilku dni przeczytała oba tomy. Ona  sama zaczęła dyskusję o sprawach, które "Kresowa opowieść" porusza, a potem powiedziała o klinice przy Banacha.

Przeszczepiając wątrobę lekarze tego warszawskiego szpitala podarowali mi nowe życie. To pozwoliło mi napisać „Nadię” – trzeci tom „Kresowej opowieści”, który zadedykowałem właśnie im.


 
Kiedy wydawało się, że lekarzom udało się pokonać dwa raki, jakie mi się przytrafiły, niestety odezwał się ten pierwszy – rak prostaty. Badanie histopatologiczne wprawdzie go nie wykryło, ale on był. Skrótową historię niewyjaśnionego do tej pory wzrostu PSA znajdą Państwo w sygnaturce pod każdym moim postem. Myślę, że w najbliższych tygodniach (miesiącach?) sprawa się wyjaśni.

PSA dziwnie  fluktuuje.  11 października 2019 było 0,015!



13.12.2019,

Z wątrobą wszystko OK, a PSA=0,022
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Znikający rak prostaty - przez Edward - 02.02.2016, 07:53:28
RE: Znikający rak prostaty - przez Edward - 07.09.2019, 18:24:58

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości