Wątek Edwarda - przeszczep wątroby.
(06.07.2021, 07:34:34)Edward napisał(a): mamy do czynienia ze zorganizowaną grupa przestępczą.

A nie mówiłam?! Big Grin
Odpowiedz
(07.07.2021, 09:55:24)Dunolka napisał(a):
(06.07.2021, 07:34:34)Edward napisał(a): mamy do czynienia ze zorganizowaną grupa przestępczą.

A nie mówiłam?! Big Grin

Mówiłaś!

Nie jest lekko, a czasu brakuje, by to opisać. Ogólnie utworzyły się dwie mieszane, jeśli chodzi o płeć, skonfliktowane grupy miejsko-wiejskie. Jedna uzależniona od smartfonowych gier, w które może grać 24h/dobę, a druga preferująca rozrywkę umysłową, zabawy ruchowe i im podobne zachowania, dla której smartfony mogą nie istnieć. Ta druga dokucza pierwszej.

A to schowa odłożone na późniejszą konsumpcję Toffifee, a ci z pierwszej z nosami w ekranach tego nie widzą i przychodzą z płaczem, że ich rezerwa została zjedzona.

A to w szukaniu skarbu, gdzie wędruje się od punktu do punktu pozyskując informacje, co dalej, podmienia karteczkę wpuszczając smartfonowiczów w maliny. Oni pretensje mają oczywiście do mnie, że tam, gdzie ich kieruję, nic nie ma.

Działa dotąd zasada, że jakąkolwiek elektronikę można dopiero włączyć, gdy krokomierz pokaże 10 000, ale to za mało. Po rozmowie z ich rodzicami będziemy z rana przejmowali do depozytu wszystkie smartfony (grupy intelektualistów też, żeby uzależnieni nie czuli się dyskryminowani), a oddawali je dopiero po kolacji. Trudna sprawa, bo zapowiada się walka. To trochę tak, jakby palaczom nagle zabrać papierosy. Myślę jednak, że damy radę. Musimy!

Na tej drugiej wsi tam, gdzie mieszka ich prababcia, będzie więcej możliwości czynnego spędzania czasu, to i na myślenie o smartfonach będzie go mniej. Za dwa dni przenosimy się na tę drugą wieś.

Pozdrawiam serdecznie
Edward
Odpowiedz
Ech wy, dziadersi!
Kijem Wisły nie da się zawrócić! smutny
Odpowiedz
(08.07.2021, 09:52:49)Dunolka napisał(a): Ech wy, dziadersi!
Kijem Wisły nie da się zawrócić! smutny

Ale próbować można zadowolenie, uśmiech 

Dzisiaj była tylko godzina grania po obiedzie i teraz po kolacji tez trwa niespełna godzinna sesja! To duży sukces w porównaniu z tym, co było. Jest jednak coś za coś - musiałem pełniej włączyć się w dziecięce zabawy.

Było więc trzecie poszukiwanie skarbów, ale inne niż poprzednie, w których trofeami były lody i tabliczka czekolady na czworo.

Był plan posesji i list pirata, który gdzieś na jej terenie ukrył skarb. Opisywał on drogę jaką przeszedł zanim znalazł właściwe miejsce. Używał przy tym stron świata (N,S,W,E) i innych pirackich zwrotów. Dwa zespoły miały zaznaczyć na swoich planach tę drogę, a kiedy zlokalizowały miejsce ukrycia pobiegły do niego.
Zamiast czekolady znalazły tym razem butelkę, a w niej rulon z krótkim tekstem. Przeczytały, że największy skarb mają w swoich domach, a jest nim miłość ich rodziców.
Przeczytały, że największe dobra materialne nie są warte tyle, ile uśmiech i przytulenie przez mamę lub spacer z trzymającym za rękę tatą. Być może w pierwszej chwili dzieci były zawiedzione, ale później w długiej dyskusji przy okrągłym stole wszystkie, bez wyjątku, przyznały mi rację.

I jakoś po tym wszystkim nie protestowały, że mogły grać jedynie przez godzinę - bawiły się razem, chociaż te zabawy czasem stawiały włosy na głowie.

A później do tej czwórki dołączyła ich sąsiadka (7). Sprytna, rezolutna i na pewno bez kwarantanny. Bałem się COVIDA, a opis nieudanych prób jej spławienia na pewno przebiłby humorem (nam nadzieję, że nie czarnym) przygody wspomnianego już Mikołajka!
Odpowiedz
Na Dolnym Śląsku nieźle lało (i chyba to nie koniec), to zabawa w skarb piratów na uzasadnienie... i odpowiednią oprawę mruganie, puszczanie oczka

Edwardzie, podziwiam Twoje zaangażowanie i pomysłowość. Masz ku temu talent.

Pozdrawiam z deszczowych i burzowych Kujaw.
Armands
Odpowiedz
Jednym słowem wasze małolaty nie są jeszcze przestępczą grupą zorganizowaną.
Tworzą się wśród nich frakcje, partie, koalicje, czyli zdarza im się wchodzić we wzajemne  konflikty.
Kiedy wejdą w wiek dojrzewania, taką grupę zorganizowaną z pewnością utworzą,
bo nic tak nie jednoczy, jak wspólny wróg, czyli rodzice, ewentualnie dziadkowie.
A szczególnie dziadersi.

Wbrew pozorom, wtedy jest łatwiej.
Bo dla nas też przeciwnik jest jeden  - grupa  - i prościej ją rozegrać.
Odpowiedz
Jarku,
dzięki za miłe słowa. Staram się, ale jest tak, że pracuję nad jakąś zabawą 2-3 godziny, a oni mają zajęcie na 10 minut. Nie tędy droga - oni muszą się sobą zająć sami.

Dzisiaj jednak opracowałem edukacyjną grę planszową, która po dopracowaniu wydaje się mieć sens. Tę grę można nazwać "Poznajemy województwa".
Jest 16 województw, dowolna liczba graczy z jednym pionkiem i kostka. Oczkom kostki losowo przypisane są województwa (więc oczka 1-4 mają po 3 województwa, a oczka 5 i 6 po 2. Gracz rzuca kostką i stawia pionka na województwie przypisanym do rzuconego oczka. "Sędzia" zaznacza w tabeli znakiem 'x', że gracz w tym województwie już był. ' Wygrywa ten, kto pierwszy odwiedzi wszystkie województwa.
Początkowo gra jest nudna, ale im bliżej końca, tym emocje stają się coraz większe. Nie można być dwa razy w tym samym województwie. Nie można w tabeli postawić znaku 'x' przy województwie odpowiadającym rzuconemu oczku, jeśli na jego terenie stoi inny pionek. Nasza gra zakończyła się tak, że troje dzieci wzajemnie się zablokowało, a wgrało to czwarte, które musiało jedynie uzyskać na kostce oczko odpowiadające wolnemu województwu.Pod koniec emocje były tak duże, że jako sędzia kończyłem grę z lekką chrypką!

Jolu,
masz rację i jej nie masz. Grupa potrafi się zjednoczyć przeciwko mnie, ale też prowadzić walki frakcyjne. Ja na wychowawcę się jednak nie nadaję. Jeśli mimo wielokrotnie powtarzanych apeli o rozsądną zabawę 'leje się krew' (dzisiaj dosłownie), to wybucham. Dzisiejszy dzień kończyłem ostrą (nawet bardzo) awanturą zrobioną najstarszemu wnukowi przy jego rodzicach za to, że w obłędnej gonitwie pchnął najstarszą wnuczkę na szafę. Bardzo płakała, a ja nie wytrzymałem. Czuję się podle, bo to bardzo niepedagogiczne zachowanie, ale moja wytrzymałość ma swoje granice.

Prawdziwe wyzwanie zacznie się jednak od jutra. Dotąd wnuczki nocowały we Wrocławiu i do chłopców jeździliśmy na 9-10 godzin, a jutro jedziemy na wieś do ich prababci i całą czwórkę + prababcię będziemy mieli przez 24 godziny. Warunki mieszkaniowe będą dużo gorsze i jest tylko jedna łazienka. Musiałem zagrozić, że jeśli nieodpowiednie zachowania się powtórzą, to chłopcy wracają do siebie (realne), a dziewczynki do Warszawy (nierealne).

Cóż, niełatwe jest życie dziadersa!
Odpowiedz
Ech, wnuki! A miały się słodko bawić u naszych stóp...

Edku, przez wspólnotę doświadczenia rozumiem cię jak mało kto, dlatego powtarzam  - chylę przed wami czoła!

Pamiętaj o kilku zasadniczych kwestiach:
1. One mają za sobą bardzo trudny rok, spędzony w uwięzieniu. Pandemia to krótki epizod w naszym długim życiu  ale kawał czasu w życiu kilkulatka. Traumy nie widać w wyglądzie dzieci, ale widać w zachowaniu, w emocjach, w fobiach.
Czasem obawiam się, że są to zmiany nieodwracalne.

2. Nasze wnuki to inne pokolenie, bardzo różne od nas. Czym innym się interesują, słuchają innej muzyki,
czym innym się bawią. Są żądne coraz to nowych wrażeń, trudno im się skupić nad czymś, co je nudzi, stale musi się coś dziać, świetnie czują się w świecie wirtualnym. Ten świat wcale nie jest gorszy, gry komputerowe rozwijają dziecięcą wyobraźnię i inteligencję. Czyż można im tego zabronić? To tak, jakby ktoś nam, w naszym dzieciństwie schował książki.

Co do przyszłego tygodnia to sam wiesz, że najważniejsze jest bezpieczeństwo. Jak małolaty wpadają w amok,
lepiej pozwolić im grać, niż dopuścić do gonitw w mieszkaniu najeżonym ostrymi meblami.
Rano najlepiej  wywieźć je gdzieś daleko, a po dłuuuugim powrocie  do domu (na własnych nóżkach) niech sobie grają.

Za tydzień zaczyna się dla nas czas z  naszą "grupą przestępczą".
Nam jest z jednej strony trudniej, bo grupa zróżnicowana wiekowo, i wprawdzie przeciw babci czasem potrafi się "zorganizować", ale na razie wewnętrzne spory i konflikty są  dla opiekunów sporym wyzwaniem.
Ale z drugiej strony nam łatwiej  - znamy się dobrze, mamy wypracowane procedury, grupa przestępcza wie, że z babcią nie ma zmiłuj.
Trzeba poćwiczyć na fortepianie, poczytać mądrą książkę, nie tylko komiksy, rozwiązać co najmniej dwie logiczne łamigłówki, zaliczyć spacer, a potem można grać, grać, grać do woli.
Tyle, że na to granie zostaje najwyżej godzina, dwie.
Odpowiedz
Przez ostatni tydzień opiekowaliśmy się grupą 7, 8, 9, 9 i 92 lata, a 'prawdziwe wyzwanie', o którym pisałem w poście #2167, okazało się wakacyjnym strzałem w "10"!
W porównaniu z tą pierwszą wsią warunki bytowe były siermiężne, ale działo się o dwa nieba więcej! Wnuki już planują, co będą robiły na tej wsi w przyszłym roku, a wczoraj, po naszym odjeździe z chłopcami, najmłodsza wnusia podobno płakała przez dwie godziny. Narzekali jedynie ci uzależnieni od Internetu, bo zmiłuj się nie było i najwyżej 1,5 godziny dziennie musiało im wystarczyć.
Teraz, zamiast świergotu, czasem trudnego do zniesienia, jest smutna cisza. No i regenerujemy siły, bo lekko nie było zadowolenie, uśmiech 

Edward
Odpowiedz
Mam pytanie medycznej natury.

Po dwukrotnym przyjęciu szczepionki Pfizera ja nie mam w ogóle przeciwciał, a siostra ma 2400 BAU/ml. Mamy tę samą grupę krwi. Czy oddanie krwi przez siostrę i przyjęcie jej przeze mnie może poprawić moją sytuację?
Z matematycznego punktu widzenia powinno, bo:

Jeśli oddaje się jednorazowo 0,45 litra, a człowiek ma jej 5 litrów, to wprowadzenie jej do mojego krwiobiegu powinno dać wynik 200-220 BAU/ml. Nie wiem jednak, czy tak to działa, chociaż rok temu poszukiwano intensywnie krwi ozdrowieńców. Efekty terapeutyczne były raczej mizerne, ale to jest zrozumiałe, ponieważ np. moja znajoma po przejściu COVIDA miała tylko 40 BAU/ml. 2400 BAU/ml, to jednak jest coś. Chyba zapytam o to profesora Simona.
Odpowiedz
(18.07.2021, 09:44:32)Edward napisał(a): Czy oddanie krwi przez siostrę i przyjęcie jej przeze mnie może poprawić moją sytuację?

Chyba trochę przeceniasz nasze kompetencje...

Czy pomoże transfuzja krwi z przeciwciałami?
Załóżmy, że jakiś lekarz zgodzi się na taki eksperyment.
Szczepienie nie polega jednak na wstrzyknięciu przeciwciał, tylko na sprowokowaniu organizmu do ich wytworzenia.
Twój organizm ich nie wytwarza, chciałbyś więc dostać je gotowe.

Skoro "zwykła" transfuzja pomaga na krótko, bo w przypadku ciężko chorych pacjentów przetaczanie krwi
trzeba powtarzać, to tak samo byłoby i w twoim przypadku.

Ciekawa jestem opinii doktora Simona.
Odpowiedz
Też jestem ciekaw. Wczoraj wysłałem mail do Profesora.
Odpowiedz
... a dzisiaj mam już odpowiedź!

Szanowny Panie,


      Prawdopodobnie tak się tego nie praktykuje ani nie było to
przedmiotem opublikowanych obserwacji leczniczych.

prof. zw. dr hab. n. med. Krzysztof Simon

Odpowiedziałem tak:

Szanowny Panie Profesorze,


dziękuję za tę szybką odpowiedź. Pozostaje mi profilaktyka DDM oraz czekanie na możliwość przyjęcia Astra Zeneki lub J&J.
Z odpowiedzi Pana Profesora wynika jednak, że możliwość profilaktycznego stosowania krwi osób zaszczepionych nie została jeszcze przez medycynę zbadana. Gdyby ktoś z zespołu Pana Profesora zamierzał z tego tematu robić habilitację to, jako ochotnik, chętnie wezmę w tym udział.

Z wyrazami szacunku
Odpowiedz
Kiedyś na forum Jola ostrzegała któregoś z panów, że powinien martwić się wysokim poziomem cukru. Pamiętam, że było to 97 mg/dl. Uspokajałem kolegę pisząc, że w poradni transplantacyjnej odchyłki +/- 20% od zakresów referencyjnych uważane są za normę.

Dzisiaj wróciłem z Warszawy.
- Wyniki ma pan dobre - powiedziała pani doktor. - Nie będziemy zmieniali dawek immunosupresantów.

W domu porównałem te 'dobre' wyniki z trzech tegorocznych wizyt (marzec, czerwiec, sierpień).

Pracy wątroby nie można nic zarzucić - zachowuje się wręcz wzorowo.
Cztery markery nowotworowe (AFP, CEA, CA 19-9 oraz PSA=0,020) są w normie. Z resztą wyników jest już gorzej.

Z dwunastu parametrów morfologii, jedynie cztery trzymają się zakresów referencyjnych. Pozostałe konsekwentnie je przekraczają  w obu kierunkach i systematycznie się od nich oddalają.
Np. hemoglobina (ref. 14-18) spada: 12,5 (marzec), 11,9 (czerwiec) i 11,7 (dzisiaj),
a kreatynina (ref. 0,50-1,10) rośnie: 1,15, 1,20, 1,43
Glukoza się waha: 107, 104, 114

Wyników jest więcej i łącznie przy trzynastu z nich są strzałki w górę lub w dół.

Leki immunosupresyjne zneutralizowały dwie dawki Pfizera. Spowodowały podwójne widzenie, na szczęście prawie wyleczone Neurovitem. Osłabiają wyraźnie pracę nerek, obniżają hemoglobinę i ogólnie rozregulowują pracę całego organizmu. Mają szereg wad i jedną zaletę - pozwalają żyć! A za dziesięć dni będzie piąta rocznica przeszczepienia wątroby i moich nowych narodzin.
Odpowiedz
Dzisiaj z rana, za pośrednictwem pań sekretarek, do wszystkich pracowników dwóch klinik Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Profesora, który 'wyłowił' mnie z niebytu i pani anestezjolog, która przeprowadziła mnie przez operację przeszczepu, wysłałem maila tej treści:

Pięć lat temu, 3 września 2016 roku, w Waszej Klinice przeszedłem operację przeszczepienia wątroby. Rak wątrobowokomórkowy był w takim stadium rozwoju, że w moim mieście, Wrocławiu, przygotowywano mnie już tylko do terapii paliatywnej. W Waszej Klinice przeszedłem trzykrotną chemię TACE, a finalnie przeszczep dający mi nowe życie.

Banałem jest stwierdzenie, że nie ma takich słów, którymi za ten dar można podziękować. Nie ma, więc mówię zwykłe ‘dziękuję’ i zapewniam, że nie zmarnowałem tych pięciu lat.

W 2016 roku czwórka moich wnuków była jeszcze mała. Teraz to już dzieci szkolne i cieszę się, iż dane mi było obserwować ich dorastanie, a często aktywnie włączać się w proces ich wychowania.

Dzięki przeszczepowi mogłem napisać ‘Nadię’ – trzeci tom ‘Kresowej opowieści’. Napisałem też tom czwarty – ‘Annę’, który aktualnie przechodzi proces wydawniczy i pracuję nad tomem piątym.

Nie ma większego daru niż życie. Wie to moja rodzina, wiem ja i niemal każdego dnia o tym myślę. Pamiętam jednak i o tym, że gdzieś w Polsce inna rodzina pogrążona jest w smutku. Ktoś, kogo kochali, pięć lat temu odszedł tragicznie, a oni zgodzili się, by został dawcą organów. Tej anonimowej rodzinie także jestem bezgranicznie wdzięczny.
Odpowiedz
No tak  - to już 5 lat.
Pamiętam  - oboje przechodziliśmy wtedy poważne operacje, wysyłaliśmy sobie podtrzymujące na duchu sms- y.
Udało nam się obojgu przestawić zwrotnice  na ten tor, gdzie stacja Nieuchronne jest wciąż hen, daleko,
a nie tuż za zakrętem.
A raczej udało się to lekarzom - imponującemu postępowi medycyny.
Wciąż zdumiewa mnie potęga myśli ludzkiej, która potrafi podarować człowiekowi lata dobrego życia.


Jak to się mówi  - teraz każdy rok darowany.
Ważne, by ten czas dobrze wykorzystać.
Nie każdy potrafi napisać powieść. Ale chyba każdego stać na okazanie pomocy, życzliwości, wsparcia - rodzinie, bliższym i dalszym znajomym, a nawet nieznajomym, by ten świat czynić odrobinę lepszym.

Edku, tego życzę tobie, i nam wszystkim.
Odpowiedz
W życiu każdego z nas są takie dni, których się nie zapomina. Takie dni, których zdarzenia można odtworzyć po latach z minutową dokładnością. 2 i 3 września 2016 są dla mnie takimi właśnie dniami.

W marcu i kwietniu 2016 przeszedłem pomyślnie kwalifikacje do przeszczepu. W maju wpisano mnie na krajową listę oczekujących, a po 3,5 miesiącach odebrałem upragniony telefon.

2 września poszedłem spać o 22.30. Ten telefon obudził mnie o 23.10.
- Mamy dawcę. Czy może pan zjawić się u nas o piątej rano?

Z mieszkania wyszedłem o 0.57 i na Banacha byłem o piątej. Sam prowadziłem samochód. Jechałem ostrożnie, tylko niewiele szybciej niż TIR-y, których było wyjątkowo dużo.

Nie bałem się. Do śmierci, chociaż nie wprost, przyzwyczajano mnie we Wrocławiu i oswoiłem się z jej dość szybko mającą nastąpić wizytą. I przyszłaby, bo nic, dosłownie nic nie robiono, gdy po operacji z maja 2015 (dokonano wtedy termoablacji raka) tempo wzrostu raka było pięciokrotnie szybsze niż przed termoablacją. Przeszczep był więc szansą na życie.

Przyjęcie do szpitala, pobranie krwi, ogólne badanie i czekanie. Przez cały dzień nic się nie działo. Na blok operacyjny zabrano mnie dopiero o 21.50.

Obudziłem się na Oddziale Intensywnej Terapii Chirurgicznej. Byłem podłączony do aparatury i doglądany przez pielęgniarki niemal bez przerwy. Nie czułem bólu, ale to dzięki morfinie, którą podawano ciągle przez dwa dni.

Z morfiną wiążą się ciekawe przeżycia, po prostu narkotyczne wizje.

Dzień po przeszczepie odwiedziła mnie żona. Krótko była - nie pozwalano na dłuższe odwiedziny niż półgodzinne. Rozmawiałem z nią i przysypiałem. Wtedy pojawiał się on - facet cały ubrany na czarno. Siedział obok żony i rozmawiał z nami. Sensownie rozmawiał. Kiedy otwierałem oczy żona była sama, a kiedy je zamykałem gość pojawiał się natychmiast.

Doskonale pamiętałem, o czym z nim rozmawiałem i zapytałem żonę, czy rzeczywiście wypowiedziałem te słowa.
- Nie, nic nie mówiłeś - taka za każdym razem była jej odpowiedź.

Tak, Jolu - pięć lat temu mój pociąg wjeżdżał już na stację NIEUCHRONNE, ale lekarze z kliniki przy Banacha przestawili zwrotnicę i tę stację ominąłem.

Statystycznie rok po przeszczepie wątroby przeżywa 90% pacjentów. Pięć lat 75%, jednak kiedy i jakim pociągiem nieodwołalnie wjedziemy na tę ostatnią stację, tego nie wie nikt.

Edward
Odpowiedz
To dla tych z Was, którzy mają skierowanie na trzecią dawkę szczepionki przeciw COVID-owi. Ja mam je od 1 września.

Chciałem doszczepić się szczepionką J&J, ale kierownik przychodni nie zgodził się. Polecił skonsultować się w tej sprawie z profesorem Simonem. To się skonsultowałem.

Ja do Profesora:

Szanowny Panie Profesorze,

od kilku dni mogę przyjąć trzecią dawkę szczepionki, ale jest pytanie, jaką?

Zalecenie Pana Profesora, aby zaszczepić się ponownie inną szczepionką interpretowałem, jako innym rodzajem szczepionki, czyli nie mRNA, ale wektorową. Z tego powodu poprosiłem o J&J, ale mi odmówiono.
Przytoczono odpowiedni fragment rozporządzenia MZ, z którego wynika, że mogę doszczepić się jedynie Pfizerem (jego dwie dawki nie wytworzyły u mnie przeciwciał) lub Moderną.

Jestem w tej chwili w sytuacji człowieka, który nie jest zaszczepiony (niewiadomą pozostaje odporność komórkowa). Skoro tak, i skoro mogę przyjąć tylko jedną dawkę szczepionki, to logiczne wydaje mi się, że w grę wchodzi jedynie J&J, ale to stoi w sprzeczności z rozporządzeniem MZ. Przychodnia, którą poprosiłem o J&J uzależnia jej podanie od decyzji Pana Profesora.

Nie boję się NOP-u, boję się COVID-a. Proszę powiedzieć, Panie Profesorze, czy może mi zostać podana szczepionka J&J?

Profesor do mnie:

Szanowny Panie,

Tak, z całą odpowiedzialnością może Pan się zaszczepić szczepionką J&J. Niestety takiej sytuacji nie objęło rozporządzenie MZ.

---

Przesłałem tę odpowiedź do przychodni, a za pół godziny do nich zadzwonię w sprawie terminu.

Swoją drogą odnoszę wrażenie, że w Ministerstwie Zdrowia nie ma myślących ludzi.
Całą grupę pacjentów po transplantacjach i z chorobami nowotworowymi potraktowano jednakowo i zdecydowano o trzeciej dawce, takiej samej, jaką zaaplikowano wcześniej i nie uzależniono jej od testu na poziom przeciwciał. Jeśli pierwotne szczepienie spowodowało jakąkolwiek odpowiedź układu immunologicznego, to OK - trzecia dawka ją na pewno wzmocni. Jeśli jednak, jak w moim przypadku, nie było żadnej odpowiedzi, to po co ta jednorazowa i taka sama dawka?
Jeśli nie zadziałały dwie szczepionki mRNA, to z pewnością nie zadziała i trzecia.
Nadzieja nikła, ale zawsze, jest przy podaniu jednorazowej szczepionki wektorowej, czyli wyłącznie J&J. Zobaczymy, jak to się u mnie zakończy.
Odpowiedz
I dwa dni temu doszczepiono mnie preparatem J&J.

Jeśli jednak obrzęk lub/i zaczerwienienie w miejscu ukłucia albo/i podwyższona temperatura są znakiem, że układ immunologiczny rozpoznał intruza i wziął się do roboty, to nie mam powodów do radości. U mnie nic takiego się nie wydarzyło.
Mam jednak spokojne sumienie, że skorzystałem z oferty i że nic więcej nie można było zrobić. Gdyby więc Covid mnie dopadł, to wyrzutów sumienia mieć nie będę!
Odpowiedz
Marzec: 2 x Pfizer
Maj: brak przeciwciał
Wrzesień: J&J
Dzisiaj: test PCR, wynik po 19-tej

Ledwie zdążyłem wrócić z Trzebnicy, a tu telefon zaczynający się od 22
Automatyczna pani informuje mnie, że nałożona została na mnie kwarantanna, że mam nie opuszczać miejsca zamieszkania i że może skontaktować się ze mną policja.

Nogi się pode mną ugięły. Skoro wynik jest po godzinie, a nie po 19-tej, to znaczy, że wirusów jest zatrzęsienie. Przez Internet nie udało mi się dotrzeć do laboratorium. Żadnej informacji nie znalazłem na IKP, to do laboratorium zadzwoniłem.

Okazało się, że w momencie wystawienia skierowania na covidowy test, na pacjenta kwarantanna nakładana jest automatycznie. Jeśli wynik jest ujemny, to kwarantanna znika. Jeśli dodatni, to przechodzi w 10-dniową izolację.

Cóż, czekam do 19-tej. Wynik dodatni oznacza dla mnie problemy. Z ostatecznymi sprawami włącznie.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości