Prof. Leszek Miszczyk
#1
Prof. Leszek Miszczyk nie żyje. Słynny onkolog z Gliwic zginął w wypadku.

W wyniku odniesionych obrażeń zginął znany onkolog prof. Leszek Miszczyk. 
Był związany z Centrum Onkologii w Gliwicach, którym kierował przed odwołaniem w 2016 r. - Niesamowicie miły człowiek, wspaniały lekarz - powiedziała Onetowi jedna z jego pacjentek.

https://www.onet.pl/informacje/onetslask...5,79cfc278

Myślę, że koledzy z naszego forum mogli mieć osobisty kontakt z tym znanym i cenionym lekarzem.

Niech spoczywa w pokoju.
Odpowiedz
#2
Kris się u niego leczył. Dogadywali się.
Znając Krisa myślę, że  on Profesora i na tamtym świecie dorwie i obgada z nim najnowsze trendy w radioterapii.
A przede wszystkim go ochrzani, że na siebie nie uważał, rozbijał się po polskich drogach motocyklem...


Polska onkologia urologiczna poniosła wielką stratę.
Myślę teraz o tych wszystkich pacjentach, którzy liczyli na konsultację u niego, czasem traktowali go jako ostatnią deskę ratunku.
Już się nie uda.
Ale myślę też o niektórych pacjentach z zaawansowanym nowotworem, którzy konsultowali się u niego w ostatnim czasie. Czy przyszło im do głowy, że przeżyją swojego lekarza, człowieka w pełni sił, u szczytu kariery?
Nikt nie wie, kto  będzie pierwszy!

Niech odpoczywa w pokoju!
Odpowiedz
#3
(12.05.2021, 16:47:47)Dunolka napisał(a): Ale myślę też o niektórych pacjentach z zaawansowanym nowotworem, którzy konsultowali się u niego w ostatnim czasie. Czy przyszło im do głowy, że przeżyją swojego lekarza, człowieka w pełni sił, u szczytu kariery?
Nikt nie wie, kto  będzie pierwszy!

Święte słowa!
Już o tym pisałem, ale przypomnę.

Jest rok październik 1969. Czuję się czuję się tak źle, że trafiam na dwa miesiące do szpitala. Lekarze wiedzą, że wątroba przestaje funkcjonować, ale są bezradni. W 2000 roku badanie wykrywa przeciwciała WZW C (tego wirusa odkryto dopiero (chyba) w 1989) i to z nim miałem wtedy do czynienia. Finałem tamtej "przygody" był przeszczep wątroby w 2016 roku.

Do szpitala kieruje mnie lekarka z przychodni studenckiej. Jest młoda, ma na imię Urszula, jakieś 35 lat i mieszka razem z siostrą w podwrocławskim miasteczku. W wieku 50- dowiaduje się, że ma nieuleczalnego raka. Nie chcąc być obciążeniem dla siostry popełnia samobójstwo.

W szpitalu prowadzi mnie trzydziestolatka Bożena. To ona mówi mojej mamie, że powinna przygotować się na moje odejście. Odchodzi sama mając 35 lat z powodu raka płuc.

W latach 1969-1973 zaliczam kilka szpitali i klinik.
Do jednej z nich trafiam 'po znajomości'. Lekarzem wprowadzającym jest Grek (znam nazwisko, imienia nie pamiętam). W 1973 po raz pierwszy od czasu powojennej emigracji jedzie do Grecji. Ginie wraz z żoną w Budapeszcie w płonącej Ładzie po czołówce.

W tej samej klinice prowadzi mnie pani docent (nie pamiętam imienia, nazwisko tak). Po trzech latach ścisłej diety chodzi za mną jajecznica na boczku, ale nie wolno. Niech pan spróbuje, mówi pani docent. Spróbowałem i to był pierwszy krok na drodze do normalności. Panią docent zabił rak. Miała 57 lat.

W wieku ok. 60 lat umiera lekarka z przychodni hepatologicznej, u której leczyłem się przez 2-3 lata po wyjściu ze szpitala.

Tak, nikt nie wie, kto będzie pierwszy!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości