Na początku drogi (?)
1. Hasła "Żeby do lekarza nie chodzić, trzeba do niego pójść" nie można oczywiście traktować dosłownie.
Po prostu wcześniejsze zgłoszenie się do lekarza zwiększa szansę wyleczenia, zmniejsza prawdopodobieństwo późniejszego łażenia po specjalistach przez całe lata.

Konkretnie odnośnie konieczności radioterapii ratującej w raku prostaty oznacza to jak najszybsze rozpoczęcie terapii, bo wtedy jest szansa na  całkowite wyleczenie, czyli koniec częstego chodzenia do lekarzy.
Jak się tę decyzję niepotrzebnie odwleka, może to znaczyć późniejsze liczne terapie tylko paliatywne.

2. Człowiek dojrzały  buduje swój los samodzielnie, a nie liczy na szczęśliwy przypadek, na to, że coś wygra,
znajdzie, odziedziczy, że się zjawi bogaty książę z bajki i się ożeni, etc.
Chociaż takie rzeczy czasem się zdarzają.

W twoim przypadku też może się zdarzyć, że PSA nie będzie rosło, że radioterapia nie będzie potrzebna.
Czasem się zdarza, że PSA wraca do nieoznaczalności, czytałam o takich przypadkach, jeden dobrze pamiętam, bo był niezwykle spektakularny.

Bezpieczniej jest przygotować się do tego, co jest bardziej prawdopodobne, zamiast stosować "zwłokę czasową",
licząc na szczęście.
Odpowiedz
Można powiedzieć, że wszystko co napisałaś powyżej jest „oczywistą oczywistością” i powinno determinować nasze (moje) poczynania jako „człowieka dojrzałego”.
Jednak jesteśmy również tylko „normalnymi ludźmi” wraz z swoimi „ułomnościami”, na które to „ułomności” składa się nasz taki, a nie inny charakter, doświadczenia życiowe, pojmowanie życia i wiele innych składowych.
Te „ułomności” determinują nasze zachowania i powodują, że czynimy lub zachowujemy się w sposób „wygodny” dla nas samych, a które to zachowanie może wydawać się irracjonalne (i często pewnie takim jest) dla kogoś oceniającego nas z zewnątrz.
Można powiedzieć, że sami dla siebie jesteśmy największym zagrożeniem, bo nasze postępowanie lub wybory bywają złe lub nie do końca właściwe.
Jednak nie czynimy tych złych wyborów z premedytacją, wiedząc, że są złymi. Przeważnie czynimy tak, a nie inaczej, bo mamy w sobie przekonanie o słuszności takiego postępowania, mimo, że nie wiemy czy postępujemy właściwie i do końca dobrze.
Biorąc siebie „na tapetę” to mogę z ręką na sercu powiedzieć, że większość moich decyzji „zdrowotnych” jest uwarunkowane moim wewnętrznym komfortem psychicznym. Muszę poczuć się dobrze „z decyzją” którą muszę lub wypada mi podjąć, a to przeważnie wymaga u mnie jakiś określony okres czasu – stąd zawsze jest u mnie  owa „zwłoka czasowa”. Może (a raczej na pewno) ta „zwłoka czasowa” działa na niekorzyść mojego stanu zdrowia, ale na pewno bardzo dobrze oddziałuje na moją psychikę jako taką.
Wracając do obecnego mojego "tu i teraz", to tak jak już wspomniałem we wcześniejszym poście, na tą chwilę "czekam" na zrobienie kolejnego badania PSA.
To jakie ono będzie (wielkość, wahnięcia) zdeterminuje moje dalsze poczynania.
Nie wiem, czy poprzez wybór "mojej ścieżki" tracę niepotrzebnie czas, ale taka "ścieżka" jest dla mnie aprobowalna zadowolenie, uśmiech
Odpowiedz
(03.10.2020, 11:39:09)fsmutas napisał(a): Może (a raczej na pewno) ta „zwłoka czasowa” działa na niekorzyść mojego stanu zdrowia, ale na pewno bardzo dobrze oddziałuje na moją psychikę jako taką.

fsmutasie,

wybiegnij jednak w przyszłość.
Jak wpłynie na Twoja psychikę np. taki tekst lekarza:

"Nie mam dla pana dobrych wiadomości. Dwa miesiące wcześniej były szanse, teraz ich nie ma. Dlaczego odkładał pan tę wizytę?"

To sytuacja czysto hipotetyczna i oby się nie zdarzyła, ale nie przyczyniaj się do jej urealnienia.

Ja doświadczyłem odwrotnej sytuacji.
Rok 2015, maj - wszystkie znaki wskazują, że guz, który ulokował się w górnej części wątroby ma charakter złośliwy. Znaki, bo z racji jego położenia nie można wykonać biopsji.
Polecony przez wybitnego wrocławskiego radiologa profesor podejmuje się resekcji wątroby. Uspokaja, że może wyrzucić nawet 80% tego organu, a ja będę żył. Kiedy jednak zobaczył moją od dziesięcioleci marską wątrobę doszedł do wniosku, że potraktowana skalpelem przestanie funkcjonować i guza usmażył (termoablacja). Polecił też bardzo dobrą dr nauk med. Panią Onkolog, jako osobę dalej mnie prowadzącą.

Panuje powszechna opinia, że raka nie powinno się drażnić, bo to źle się kończy. Ta opinia sprawdziła się w moim przypadku w 100%. Wqrwiony rak zaczął namnażać komórki w tempie pięciokrotnie większym niż przed operacją. Byłem załamany, bo Pani Onkolog kazała czekać. Mój przypadek był kilka razy omawiany podczas zajęć ze studentkami, a jedyną moją satysfakcją było obmacywanie brzucha przez studentki.
- Pani doktor, - mówiłem przejęty - dlaczego nic nie robimy? Przecież przy raku bardzo ważny jest czas.
- Tak, - przyznała mi wtedy rację - ale tylko na etapie diagnostyki. Gdy jest ona znana, to czas nie ma znaczenia.
Pani Onkolog studentom mówiła, że jestem idealnym wręcz przypadkiem nadającym się do immunoterapii, a jej wprowadzenie w Polsce ciągle się opóźniało. O ile pamiętam, mama Armandsa też na nią czekała, a pierwszy zastrzyk/wlew (?) otrzymała dopiero w czerwcu 2016.

U mnie był luty 2016. Przy górnej granicy 7,0, moje AFP osiągnęło 150 i przyrastało w postępie geometryczym, a u Pani Onkolog podczas wizyt pogaduchy  i studenci.
Może to krzywdzące dla Pani Onkolog, ale z perspektywy czasu patrząc na jej postępowanie wydaje mi się, że miałem się przyczynić do tego, żeby w jej tytule naukowym pojawił się skrót "hab". Przypadek sprawił, że trafiłem dl kliniki WUM przy Banacha i dzięki temu żyję.

fsmutasie,
w opisywanym przypadku zwlekała Pani Onkolog, a ja przebierałem nogami. Twoja sytuacja jest odwrotna. Może nie do końca, bo tylko Ty zwlekasz, a Twój lekarz na pewno nie przebiera z tego powodu nogami.
Wybrałeś złą drogę, zejdź z niej, póki jest jeszcze czas. Od komfortu psychicznego, do dyskomfortu droga jest krótka.

Pozdrawiam
Edward
Odpowiedz
Mam szczerą przyjemność przywitać się tu z Tobą Edwardzie zadowolenie, uśmiech
Dzięki za Twoje słowa tu napisane i - tak mi się wydaje - doskonale wiem co pragniesz przekazać mi swoim wpisem.
Naprawdę mam świadomość możliwych dla mnie konsekwencji, lecz ważne są dla mnie również inne „składowe” mojego życia „tu i teraz”, a  nie tylko to, co ewentualna wznowa sobą implikuje.
Powiem tak:
Z jednej strony nie zamierzam „odpuszczać”  i mam zamiar powalczyć z ewentualną wznową, ale z drugiej strony nie zamierzam tego robić w sposób sprzeczny z moim nastawieniem do całości sytuacji.
Nie chcę szerzyć tu defetyzmu, ale nawet tu na forum – czytając co niektóre przebiegi „walki” ze skorupiakiem – można zobaczyć jak wiele „kosztuje” ta walka i jak wiele gotowi jesteśmy poświęcić, bo ciągle chcemy widzieć „światełko w tunelu”.
Może to będzie obrazoburcze, ale ja jestem zadowolony z tego co dotychczas przeżyłem. To, czy moje uczestnictwo na tym padole zakończy się szybciej z mojej winy, bo nie podjąłem określonych działań nie jest dla mnie aż tak bardzo istotne.
Oczywistym jest, że chciałbym pożyć na tym łez padole jak najdłużej, ale mimo wszystko w aprobowanym (na tyle na ile mam wpływ) przeze mnie „scenariuszu”.
Może dla Ciebie Edwardzie (poprzez Twoje doświadczenia i to jak traktujesz życie) moje zachowanie postrzegasz jako „złą drogę” ale dla mnie ona (ścieżka, droga) wydaje się sensowna.
Może w nieokreślonej przyszłości przyjdzie mi za to słono zapłacić i może będę żałował tej (ewentualnej) poniesionej ceny, ale na tą chwilę nie jestem gotowy walczyć wbrew sobie tj. bez „mojego” komfortu psychicznego… taki po prostu jestem i nawet skorupiak tego nie zmieni.

Pozdrawiam serdecznie zadowolenie, uśmiech
Odpowiedz
Pozwolisz, że powtórzę za imć Zagłobą:
"Miód prawdy z ust waści płynie!"
We wszystkim najważniejszy jest twój komfort psychiczny, twój dobrostan, twoje poczucie wolności,
twoje poczucie kontroli nad własnym życiem.

Jeden z najlepszych poznańskich urologów, dr Dadej, powiedział nam kiedyś, że są pacjenci,
którzy bardzo chcą i powinni być leczeni, mimo braku szans, oraz tacy, którzy bardzo nie chcą,
więc leczeni być nie powinni.
Rak prostaty to nie jest rak, jak inne.

Dlaczego zatem produkuję kolejny post w twoim wątku?
Ponieważ liczę się z tym, że swoim zwyczajem ("ten typ tak ma") znikniesz z forum na kolejne kilka miesięcy,
więc  szybciutko, tak na wszelki wypadek, chcę ci powiedzieć to wszystko, co miałabym ci do powiedzenia przez te kilka najbliższych miesięcy.

1. Możesz potrzebować radioterapii z powodu możliwego marginesu dodatniego.
2. Jeśli PSA będzie rosło, choćby powoli, lepiej z tą radioterapią nie zwlekać.
3. Istnieje wyraźna, odwrotna proporcjonalność między wysokością PSA przed radioterapią, a skutecznością tejże.
4. Istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że będziesz żył długo i szczęśliwie, niezależnie od tego, czy będziesz się leczył, czy nie.
Odpowiedz
Jako, że "ten typ tak ma" (jak trafnie określiła to Dunolka), to musiał minąć miesiąc, abym ponownie skrobnął tu coś na forum.
Właśnie jestem świeżo po badaniu PSA i „badań współtowarzyszących” tj. testosteronu i witaminy D.
Powiem Wam, że zapoznanie się z wynikami moich badań mocno podniosło moje ciśnienie, jak również „potargało” moją psychiką, że tak to określę.
Na badanie pojechałem w piątek rano, a już około południa miałem do nich „internetowy” dostęp.
Wszedłem na stronkę z badaniami i nie będę ukrywał, że poczułem się niewesoło… można powiedzieć, że kolana się pode mną ugięły.
O ile miesiąc temu mój wynik PSA wynosił 0,04 (wzrost z 0,022 pooperacyjnego), to teraz zobaczyłem wynik 0,17 – czyli wynik czterokrotnie większy od ostatniego.
To jaki wynik zobaczyłem, było dla mnie jednoznaczne ze stwierdzeniem, że nastąpiła wznowa, która nabrała wręcz „zawrotnego tempa”.
Wiadomo, że ogarnął mnie kołowrót różnych myśli, ale też potrzeba wyznaczenia sobie określonych kierunków działania.
Chciałem umówić się na wizytę u „mojego milczącego urologa”, ale przez najbliższy miesiąc nie było możliwości „zaklepania” takiej wizyty.
Postanowiłem skorzystać z teleporady – zamówiłem takową u urologa i onkologa (pierwsza w poniedziałek, druga w środę). Te „wizyty” potrzebne mi były do wyznaczenia ścieżki działania na przyszłość, która w moim założeniu miała się zakończyć na radioterapii w Gliwicach.
„Złe” wiadomości przekazałem też córci, aby była świadoma nie tyle mojego stanu zdrowia, ale bardziej tego, że w związku z zaistniałą sytuacją mogę być trochę drażliwy i w związku z tym „nie do życia”.
Chociaż wiedziałem co oczekiwać, to najbardziej przerażało mnie przejście przez te wszystkie procedury medyczne, walka o dostęp do lekarzy, do określonych badań, itp. Myśl o tym co mnie czeka naprawdę mnie osłabiała.
Przyszła sobota, a moje myśli wiadomo wokół czego krążyły… i tak przez większość dnia, aż nadszedł wieczór.
Wieczorem naszła mnie jakaś irracjonalna myśl, aby wejść  na portal z wynikami i jeszcze raz je sprawdzić… otworzyłem stronę z wynikami i… i nie mogłem uwierzyć w to co widzę… zawołałem nawet córcię, czy aby mój wzrok (lub psychika) nie robi mi psikusa.
A tam „czarno na białym”, że mój wynik PSA to nie 0,17 a 0,017… szok!!!
Nie rozumiem jak mogłem aż tak źle odczytać wynik i tak bardzo nim się zasugerować, bez jego ponownego sprawdzenia.
Tak sobie myślę, że to pewnie wina mojego nastawienia, bo cały czas miałem w sobie przekonanie, że od czasu poprzedniego badania nastąpi wzrost PSA i na to byłem gotowy – chyba zobaczyłem to, czego podświadomie oczekiwałem… chciałem zobaczyć wzrost i go zobaczyłem smutny
 
Ps. jako, że sprawa mojego PSA (po „oświeceniu”) już mnie tak nie „absorbuje”, to mam inny powód „do zmartwienia”.
A „martwi” mnie mój testosteron, a bardziej jego brak.
W grudniu 2019 jego poziom był powyżej 5-ciu, jak robiłem badania na koniec września, to jego poziom był 3,94. Niestety teraz jego poziom jest już poniżej normy, bo wyniósł 2,57 (dolny próg to wg normy 2,80).
Niestety w necie nie znajduję nic sensownego w temacie zaniku testosteronu i co może być tego przyczyną.
Jeżeli macie w tej materii jakąś wiedzę lub choćby sugestie, to podzielcie się ze mną swoją wiedzą w tej materii… z góry wielkie dzięki zadowolenie, uśmiech
Odpowiedz
Et te, Smutasie, dokładasz nam skrajnych emocji?!
Starczy tego, co mamy, i za oknem i przed oknem.

No dobra, już się nie gniewam, każdego lubię, kto mi zgłasza spadek PSA.

Jak wytłumaczyć te fluktuacje?
Może zostało kawałek zdrowej tkanki, bo ja wiem...
Gdy będziesz miał okazję, spytaj o to jakiegoś uczonego w piśmie.

Potrzebujesz dłuższego okresu obserwacji, aby była jasność, czy trzeba naświetlać, czy też nie.
A trzeba wtedy, gdy są trzy kolejne wzrosty PSA, nawet niewielkie, nawet w setnych.
Pamiętaj  - kolejne. Czyli teraz musiałbyś odliczać od wyniku 0,017.
Nowotwór złośliwy tylko rośnie, bo taka jest jego złośliwa natura.

Żeby nie zapeszyć, i na wypadek, gdybyś znów zniknął z forum ("ten typ tak ma") od razu napiszę,
że nie należy wtedy szukać lokalnych medyków, tylko od razu udać się do Gliwic.
Aby być przyjętym w innym ośrodku onkologicznym, nie musisz mieć skierowania.
Przynajmniej na razie.
Tamtejszy lekarz radioterapeuta oceni, czy potrzebujesz leczenia ratunkowego.

Jeśli o testosteron chodzi,  to złośliwie powiem, że jego poziom jest zwykle adekwatny do potrzeb.
Na przykład mocno maleje świeżo upieczonym tatusiom...
Odpowiedz
(01.11.2020, 22:21:57)Dunolka napisał(a): No dobra, już się nie gniewam, każdego lubię, kto mi zgłasza spadek PSA.

A NIE ODWROTNIE?

Jeśli o testosteron chodzi,  to złośliwie powiem, że jego poziom jest zwykle adekwatny do potrzeb.

A NIE ODWROTNIE?
Odpowiedz
Ad1. Masz na myśli sytuację, gdy ktoś przychodzi z problemem?
Nie jest odwrotnie, jest inaczej.
Wtedy każdemu się włącza naturalny instynkt pomocy a u mnie dodatkowo aplikacja Matka-Polka.

Ad2. To jest sprzężenie zwrotne.
Odpowiedz
Ad. Ad.1.
Dobrze, że to wyjaśniłaś, bo wyobrażałem sobie dwie skrajne sytuacje,
W pierwszej, facet cieszący się ze spadku PSA dodatkowo odczuwa, że go lubisz i jest w siódmym niebie. Jest tam, bo i rak na łopatkach leży i Twoje lubienie jest czymś, o czym marzy męska część forum.
W drugiej, zdołowanego wzrostem PSA faceta dobija jeszcze świadomość, że jest Ci emocjonalnie obojętny.

Ad. Ad.2.
To sprzężenie zwrotne pomiędzy poziomem i potrzebami mocno zakłócają przecięte wiązki n-n.
Odpowiedz
Ad1. Ech, te chłopaki z Polibudy! Dosłowne toto do bólu. Jak onegdaj   mówiły moje córki  - myślą linearnie.

"Lubić" to słowo wieloznaczne.
W takim zwykłym, dosłownym sensie, to ja was tu wszystkich lubię, bo jesteście ciekawymi, fajnymi ludźmi, bo wiele przeżyliśmy razem - chyba o tym wiesz.

A że lubię, gdy ktoś przychodzi na forum z dobrym wynikiem?
No, mam  takie coś w sobie, że wtedy mam ochotę uściskać delikwenta, wręcz go ucałować z radości, gdyby wypadało.

Ad2. Oto wieczny dylemat, czy lepiej chcieć a nie móc, czy móc a nie chcieć.

PS. Smutas, sorry, że zamulamy twój watek, ale to ma związek z moim mocnym postanowieniem,
że w tamtym wątku   już nie będę Edwarda prowokować.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości