05.03.2017, 00:35:57
Pisząc o samotności w chorobie, przypominam sobie swoje chwile.
Niby wszystko wiadome. Jestem chory na bardzo poważną chorobę.
Otrzymuję pełne wsparcie rodziny, szczególnie żony, bo dzieci, hmm.... jak to dzieci. Nie wiadomo jak z nimi rozmawiać.
Straszyć, niepokoić a tym samym ranić opowiadając możliwe scenariusze?
Jak zareagują? Czy będą się im śnić koszmary po nocach?
I tak naprawdę, nigdy do tej pory nie przekazałem im swojej wiedzy o chorobie i możliwym jej przebiegu.
Później, zainteresowałem się "prawie" na maksa w poznanie swojego przeciwnika.
Przydały się dyskusje na forum, czy w realu z kolegami, lekarzami, pacjentami. Dociekałem wiedzy.
Im więcej miałem wiedzy o możliwym przebiegu choroby, tym bardziej pozostawałem sam ze swoimi myślami.
Bardziej szczegółowe rozmowy z najbliższymi były i są bardzo trudne, pobudzają emocje, ranią i stresują.
Tak, chcąc, nie chcąc pozostajemy w samotności, ze swoimi myślami, pomimo bliskości i oddania bliskich.
Często nie przekazujemy "czarnych" scenariuszy i tak naprawdę, chyba tylko my sami zdajemy sobie do końca sprawę z powagi sytuacji. I nie powiecie, że Wy tak nie macie.
Nikt z nas nie oczekuje współczucia, zatem pełnych myśli najbliższym nie zdradzamy.
Stąd zapewne większa otwartość wobec Was, większa śmiałość wobec osób dotkniętych takimi samymi problemami, choć stopień zaawansowania choroby może być różny w poszczególnych przypadkach.
Tematy psychologiczne i filozoficzne łatwiej są przez Was zrozumiane, komentowane.
Pisząc o swoich przemyśleniach - Paweł w Twoim wątku, liczę podobnie jak Ty, że ktoś z gości odwiedzających nasze forum zastanowi się przez chwilę nad sensem moich słów. A swoją drogą przepraszam, że "zamulam" Twój wątek.
Ilu to chorych na nowotwory przez ostatnie klika lat "przewinęło" się wokół mnie? Jakoś wyjątkowo znajdowałem z nimi wspólny język. Rozumiałem ich w 100%. Wcześniej owszem, chciałem pomóc, współczułem, jednak byłem (jak to dziś sobie przypominam) z daleka od prawdziwych ich problemów. Wszystko zmieniło się w momencie mojej diagnozy.
Początkowy strach zamienił się z czasem w spokojne podejście do rzeczywistości. Altruizm wobec potrzebujących stał się moim prawdziwym mottem. Wiem, że podobne motywy inspirują bardzo dużą część naszych kluczowych użytkowników i mam nadzieję, że pozostanie tak bardzo, bardzo długo.
Jeszcze raz sorry, że piszę to w Twoim wątku. Nie chciałem tworzyć nowego, bo temat powraca bardzo często w różnych wątkach innych. Zawsze będzie można wpisać -> zobacz wątek latarnika21.
Niby wszystko wiadome. Jestem chory na bardzo poważną chorobę.
Otrzymuję pełne wsparcie rodziny, szczególnie żony, bo dzieci, hmm.... jak to dzieci. Nie wiadomo jak z nimi rozmawiać.
Straszyć, niepokoić a tym samym ranić opowiadając możliwe scenariusze?
Jak zareagują? Czy będą się im śnić koszmary po nocach?
I tak naprawdę, nigdy do tej pory nie przekazałem im swojej wiedzy o chorobie i możliwym jej przebiegu.
Później, zainteresowałem się "prawie" na maksa w poznanie swojego przeciwnika.
Przydały się dyskusje na forum, czy w realu z kolegami, lekarzami, pacjentami. Dociekałem wiedzy.
Im więcej miałem wiedzy o możliwym przebiegu choroby, tym bardziej pozostawałem sam ze swoimi myślami.
Bardziej szczegółowe rozmowy z najbliższymi były i są bardzo trudne, pobudzają emocje, ranią i stresują.
Tak, chcąc, nie chcąc pozostajemy w samotności, ze swoimi myślami, pomimo bliskości i oddania bliskich.
Często nie przekazujemy "czarnych" scenariuszy i tak naprawdę, chyba tylko my sami zdajemy sobie do końca sprawę z powagi sytuacji. I nie powiecie, że Wy tak nie macie.
Nikt z nas nie oczekuje współczucia, zatem pełnych myśli najbliższym nie zdradzamy.
Stąd zapewne większa otwartość wobec Was, większa śmiałość wobec osób dotkniętych takimi samymi problemami, choć stopień zaawansowania choroby może być różny w poszczególnych przypadkach.
Tematy psychologiczne i filozoficzne łatwiej są przez Was zrozumiane, komentowane.
Pisząc o swoich przemyśleniach - Paweł w Twoim wątku, liczę podobnie jak Ty, że ktoś z gości odwiedzających nasze forum zastanowi się przez chwilę nad sensem moich słów. A swoją drogą przepraszam, że "zamulam" Twój wątek.
Ilu to chorych na nowotwory przez ostatnie klika lat "przewinęło" się wokół mnie? Jakoś wyjątkowo znajdowałem z nimi wspólny język. Rozumiałem ich w 100%. Wcześniej owszem, chciałem pomóc, współczułem, jednak byłem (jak to dziś sobie przypominam) z daleka od prawdziwych ich problemów. Wszystko zmieniło się w momencie mojej diagnozy.
Początkowy strach zamienił się z czasem w spokojne podejście do rzeczywistości. Altruizm wobec potrzebujących stał się moim prawdziwym mottem. Wiem, że podobne motywy inspirują bardzo dużą część naszych kluczowych użytkowników i mam nadzieję, że pozostanie tak bardzo, bardzo długo.
Jeszcze raz sorry, że piszę to w Twoim wątku. Nie chciałem tworzyć nowego, bo temat powraca bardzo często w różnych wątkach innych. Zawsze będzie można wpisać -> zobacz wątek latarnika21.
Rocznik 1967
moja historia
PSA wyjściowe XI 2012-30,48 ng/ml - HT;
RT II-IV.2013;
HT: (zoladex, bicalutamid, eligard) od VI 2013- nadal
Aktualnie (stan:31.12.2015): Próby klinicznie (enzalutamid)
kontynuacja leczenia - dyskusja
moja historia
PSA wyjściowe XI 2012-30,48 ng/ml - HT;
RT II-IV.2013;
HT: (zoladex, bicalutamid, eligard) od VI 2013- nadal
Aktualnie (stan:31.12.2015): Próby klinicznie (enzalutamid)
kontynuacja leczenia - dyskusja