Znikający rak prostaty
#1
Luty 2016
Moje zapoznanie się z markerem PSA było dość nietypowe. Gdzieś na początku lat 90. otrzymałem z zakładu pracy skierowanie na badania okresowe. Do standardowego pakietu można było, wg własnego uznania, dołączyć jeszcze jedno badanie. Nie miałem bladego pojęcia, jakie mogłoby to być badanie, ale pani z działu BHP zasugerowała mi właśnie PSA. – Ma pan 45 lat, warto to zrobić – powiedziała. No i zrobiłem. Było OK, ale od tamtej pory, od czasu do czasu czyli średnio co dwa lata, kontrolowałem poziom PSA.
Kilka lat później zacząłem mieć problemy z mikcją. Jej czas się wydłużał, była z coraz dłuższymi przerwami i lekarka pierwszego kontaktu skierowała mnie do poradni urologicznej.
Wywiad, różne badania możliwe do wykonania w gabinecie lekarskim (USG, pomiar strumienia moczu, badanie per rectum) wskazywały na łagodny przerost prostaty, a Mój Urolog kontrolował go, ordynując różne leki, które przez cały czas zażywałem. Średnio pomagały one poprawić komfort mikcji, ale ogólnie nie było źle. I toczyło się to wszystko w miarę spokojnie do roku 2011.
 
 
Poniższy tekst napisałem w 2011 roku, a kosmetyczne poprawki wprowadzałem w kilku następnych miesiącach. Wynik biopsji (Gleason 3+3),  odebrany w listopadowe piątkowe popołudnie, i weekend bez możliwości kontaktu z lekarzem wywołały zrozumiałe emocje. Towarzyszyły mi one podczas pisania.
 
 Jest 4 listopada 2011 roku.
Poprawiam worek cewnika – mojego towarzysza, dzięki któremu od kilku dni oddaję mocz. Przede mną blisko dziesięć osób czekających na MRI - w moim przypadku ostatnie badanie, które ma pokazać  zaawansowanie choroby i pozwolić podjąć decyzję, co do metody leczenia.
- Tak zdecydowała pani doktor – mówi pielęgniarka wkłuwając venflon. – Czasem w trakcie badania trzeba podać kontrast.
- Pan Edward – przez uchylone drzwi słyszę głos technika.
Wchodzę do przestronnego pomieszczenia z nadzieją, że to badanie nie potwierdzi wyników biopsji.
- Proszę się położyć i zsunąć spodnie. Nie, bielizny nie trzeba. Cewnik też nie będzie przeszkadzał.
Wykonuję polecenia, złożone ręce kładę na brzuchu. Ze słuchawkami na uszach
i podbrzuszem przykrytym pledem z elektroniką wjeżdżam do tunelu.
- Zaczynamy badanie – słyszę i od razu rozlega się nieprzyjemne dudnienie. Trwa kilka minut, zanika na chwilę i pojawia się z inną, równie niemiłą uszom częstotliwością. Cykl powtarza się kilka razy, a czas się dłuży.
- Będzie pan miał podany kontrast – informuje technik. Wyjeżdżam, a po chwili pielęgniarka od wenflonu sprawnie wstrzykuje coś w żyłę.
Znowu tunel i to samo badanie. Tym razem o połowę krótsze. Technik zdejmuje pled
i słuchawki. - Może się pan ubrać – informuje. – Pielęgniarka wyjmie panu venflon.
- Ma pan jakieś dobre wiadomości?– pytam technika niepewnym głosem.
- Wynik będzie za półtorej godziny – z przyklejonym do ust uśmiechem kładzie dłoń na moim ramieniu.
 
Gruczoł krokowy znacznie powiększony – czytam po dwóch godzinach – o wymiarach 5,6 x 6,8 x 7,0(cc)cm. Część centralna gruczołu przerośnięta, niejednorodna modeluje pęcherz moczowy. Strefa przejściowa szerokości do 1,3 cm – prawie w całości zajęta jest przez naciek npl – hipointensywny w obrazach T2 zależnych (widoczny jest jedynie niewielki obszar prawidłowej tkanki po stronie prawej), ulega niewielkiemu wzmocnieniu po podaniu środka kontrastowego. W części dolnej na odcinku ok. 2,5 cm guz ściśle przylega do ścianki odbytnicy, a po stronie lewej wydaje się częściowo przekraczać torebkę i naciekać jej ścianę. Tkanka tłuszczowa między prostatą a pęcherzykami nasiennymi częściowo zatarta, co przemawia za naciekiem.
 
Biorę głęboki oddech, bo resztki nadziei właśnie się rozwiały. Przed pokojem lekarskim czekam na Mojego Urologa.
- Panie doktorze – zatrzymuję go na korytarzu – właśnie odebrałem wynik rezonansu. Proszę powiedzieć, czy jest bardzo zły, czy tylko zły?
Mój Urolog czyta uważnie. - Nie jest ciekawy – odpowiada. – Mógłby być lepszy.
- Czy w takiej sytuacji operacja ma jeszcze sens? – pytam.
- Dawniej tego nie operowano, ale obecnie uważa się, że operacja plus dodatkowe leczenie daje większą szansę na dodatni margines. W drodze do windy dodatni margines kojarzy mi się z dłuższym przeżyciem, ale Mój Urolog później wyjaśni, że to swego rodzaju strefa buforowa z jednej i drugiej strony chirurgicznego cięcia, która po radioterapii będzie wolna od komórek nowotworowych.
O wyniku informuję najbliższą rodzinę. Rodzą się emocje adekwatne do zaistniałej sytuacji. Kiedy nieco opadną ustąpią miejsca pytaniom, radom i propozycjom. Jedną z nich jest kontakt z dobrym onkologiem. Siostra przypomina sobie Doktora B. z Centrum Onkologii, u którego kiedyś, jako pielęgniarka, pracowała. W Internecie znajduję potrzebne informacje - Doktor B. jest ordynatorem Oddziału Chirurgii Onkologicznej. Przypadkiem trafiam na forum dyskusyjne, gdzie ma on same bardzo dobre opinie. Jest sobota, ale postanawiam zadzwonić. Może zastanę go dzisiaj w szpitalu?
- Doktor B. będzie w poniedziałek – odpowiada lekarz dyżurny. – Czy mogę w czymś pomóc? Przedstawiam się, mówię o problemie i pytam, czy mogę przeczytać opis rezonansu. Mogę.
- Moim zdaniem – słyszę w słuchawce - na operację jest za późno. Pozostaje radioterapia i chemiczna kastracja. Ale proszę porozmawiać z Doktorem B. Przychodzi do pracy na siódmą.
Znowu głęboki oddech, bo wydaje mi się, że wymienione środki to ostateczność w bogatym zestawie narzędzi i metod walki z rakiem prostaty. I nagle z pełną wyrazistością dociera do mnie pytanie, które od jakiegoś czasu przewijało się gdzieś na peryferiach mojej świadomości. Jak to się stało, że pozostając od wielu lat pod opieką dobrego urologa w dobrej poradni urologicznej, rak rozwinął się do stadium, w którym leczenie operacyjne jest już problematyczne? Postanawiam przeprowadzić własne dochodzenie, a materiał do analizy mam wystarczająco bogaty. Dochodzenie z cofaniem się w czasie, które podpowie mężczyznom w wieku 50+, co zrobić, aby nagle, dosłownie z dnia na dzień, nie znaleźć się w sytuacji podobnej do mojej.
 
 
Jest koniec lutego 2011 roku.
Czekam w kolejce do Mojego Urologa. Tydzień wcześniej prywatnie wykonałem badanie PSA, które dało wynik 4,18.
- Kiedy ostatnio robił pan badanie PSA? – pyta Mój Urolog.
- Nie wiem – odpowiadam, chociaż wiem, że kilka dni temu. Nie przyznaję się, bo wynik wydaje się być w porządku, a może dostanę skierowanie na badanie refundowane przez NFZ?
MU przegląda dokumentację i znajduje, że 1,5 roku temu. – To robimy – wypisuje zlecenie, po czym zakłada lateksowe rękawiczki. Wiem, że będzie badanie per rectum i przyjmuję pozycję na pieska.
- Boli? – pyta Mój Urolog.
Nie umiem odpowiedzieć, bo trochę tak, ale na dobrą sprawę nie.
- Czy boli bardziej niż wcześniej?
- Nie. Właściwie nie boli - odpowiadam.
Lekarz wypisuje receptę i każe przyjść z wynikiem w najbliższym możliwym terminie. Mój Urolog jest dobrym specjalistą i najbliższy możliwy termin wypada w połowie czerwca, czyli za 3,5 miesiąca. Biorę go.
Jest koniec marca 2011.
PSA = 8,72! Wiem, że to nie żarty i po tygodniu powtarzam prywatnie pełne badanie. Jest 6,18, a stosunek wolnego PSA do całkowitego wynosi 0,23. To dużo mniej niż prawidłowe 0,4, ale wyraźnie więcej niż krytyczne 0,1. Przypominam sobie rok 2007 i kamień z serca mi spada.
 
Rok 2007, jesień.
Prywatne badanie PSA wykazuje 7,82, a literatura mówi, że poziom 4-10 jest nowotworową szarą strefą. Lekarz zastępujący Mojego Urologa zrobił badanie per rectum, które niczego nie wykazało i zlecił powtórkę badania PSA w pełnym wymiarze. 11,55 z grudnia 2007 podcięło mi nogi. Literatura każe w takiej sytuacji poważnie myśleć o raku i chociaż stosunek wolnego do całkowitego PSA był wzorcowy (0,56) to zdruzgotany szedłem do poradni. Mojego Urologa znowu nie było, a zastępujący go lekarz natychmiast zlecił biopsję. Krótko na nią czekałem.
- Miał już pan robioną biopsję? – miła i ładna pani z pokoju, który miał się wkrótce okazać pokojem tortur dziwnie mi się przygląda. – Nie? To proszę się położyć.
To, co później się stało, powracało w koszmarnych snach niejednokrotnie. Nakłucie i ból, strzał i ból jeszcze większy. I tak 10 razy. Sprawiedliwie po 5 dla każdego płata. Przez dwa dni przychodziłem do siebie, a po każdej wizycie w toalecie, klozetowa muszla przypominała rzeźniczy stół po świeżym uboju.
- Będzie dobrze – głaskałem duszę siedzącą na ramieniu i cichutko szczękającą zębami, kiedy szedłem po wynik biopsji. Było dobrze.
W nadesłanym materiale fragmenty gruczołu krokowego bez zmian nowotworowych – przeczytałem. Dla pewności powtórzyłem badanie PSA. 4,08 sprawiło, że spokojnie szedłem na kolejną wizytę. Mój Urolog stwierdził zapalenie gruczołu krokowego.
PSA badałem w miarę regularnie i prywatnie. Wprawdzie po miesiącu wynosiło ono 5,24, ale pomiary w latach 2008-2009 były na poziomie 3,10-3,40. W końcu lutego 2011 PSA miało wspomniane 4,18.
 
Wakacje 2011
W połowie czerwca 2011 PSA wynosi 5,28.
- Robimy biopsję – decyduje Mój Urolog.
- A możemy jeszcze poczekać? – pytam. – Proszę spojrzeć na ten wykres – pokazuję wyraźnie spadkową tendencję PSA. – Podobnie było w roku 2007. Mój Urolog dał się przekonać.
W związku ze stałą tendencją spadkową PSA i prawidłowym wskaźnikiem f/t – napisze w karcie porady specjalistycznej – proponuję ponowny pomiar PSA za 2 miesiące. Wówczas decyzja o biopsji.
Lato było kiepskie i niewiele żeglowaliśmy, ale nie traciliśmy optymizmu. Od roku, naszym wymarzonym wakacyjnym celem była Chorwacja i właśnie we wrześniu chcieliśmy tam pojechać. W połowie sierpnia było jednak kolejne spotkanie z Moim Urologiem.
- Nadal 5,28? Robimy biopsję. Jeśli da wynik negatywny, wtedy usuniemy gruczolaka.
- Laparoskopowo – pytam – czy tradycyjnie?
- Tradycyjnie, z cięciem od pępka w dół. Na metodę laparoskopową gruczoł jest za duży.
Wykonane USG potwierdza słowa MU – prostata ma 130 cm3.
- A jeśli biopsja da wynik pozytywny, to co wtedy? – pytam.
- Wtedy się zastanowimy.
- A czy biopsję można wykonać po powrocie z wakacji? – pytam. - Zaplanowałem z żoną wakacje w Chorwacji.
- Jasne – Mój Urolog wykazuje zrozumienie. - Na biopsję i tak czeka się około miesiąca.
Proponowany termin biopsji z 8 września zamieniam na 29 i ruszamy na południe. Po powrocie zgodnie stwierdzamy, że były to nasze najpiękniejsze wakacje. Takie sztubackie, ze spaniem we własnym samochodzie i codzienną zmianą miejsca. Z wędrówką od Puli na Istrii, poprzez Rijekę aż do Dubrownika. No i ze wspaniałym seksem, który niedługo miał się okazać jedynie wspomnieniem.
 
Biopsja
29 września 2011.
Już wiem, co mnie czeka i pytam, czy nie można biopsji wykonać w znieczuleniu? Dowiaduję się, że nie można.
- Staramy się robić to delikatnie, mamy cienkie igły – pociesza Mój Urolog. Jest spokojny, kompetentny, wzbudza zaufanie. Cóż, przywilej młodości. Oceniam, że Mój Urolog ma około czterdziestki. Jak zwykle towarzyszy mu pani w białym fartuchu. Jest ładna i miła. Może ta sama, co cztery lata temu? Kładę się na boku.
- Proszę podciągnąć kolana do piersi, a spodnie i bieliznę zsunąć do kostek – instruuje Mój Urolog.
Rozmawiamy, żartujemy. Atmosfera powoli się rozluźnia. Mój Urolog wykonuje delikatne ruchy głowicą USG, które miłośnika seksu analnego pewnie doprowadziłyby do ekstazy. Mnie nie, ale można wytrzymać. Lekarz i asystentka prowadzą fachową rozmowę, ale w pewnym momencie oboje ściszają głos.
- I po badaniu – Mój Urolog odkłada głowicę. – Gruczoł jest mniejszy, tylko 95 cm sześć.
- Czy w takiej sytuacji operacja laparoskopowa ma sens?
- Tak. Najpierw zrobimy jeden płat, a za jakiś czas drugi.
Koniec rozmowy i właściwa biopsja. Nie wiem dlaczego, ale ukłucia i strzały są dużo mniej bolesne niż cztery lata temu. Doświadczenie Mojego Urologa? Cieńsze igły? A może ... – przypominam sobie ściszone podczas USG głosy i natychmiast odrzucam myśl, że może struktura prostaty jest już inna? Bo niby, dlaczego tak ma być? 12 października zmieniam zdanie.
Adenocarcinoma prostatae Gleason 3+3 – czytam. – Nowotwór występuje w postaci drobnych ognisk w biopłatach z prawego płata P5 i lewego płata L4 i L5. W wycinku z lewego płata L6 – nowotwór zajmuje 50% masy wycinka. Wykonano barwienie immunohistochemiczne potwierdzające istnienie atypowych gruczołów. Nie stwierdzono nacieku w torebkę gruczołu. Pozostałe wycinki bez zmian nowotworowych.
- I co teraz? – dusza, która znowu usiadła na ramieniu, zadała retoryczne pytanie.
- Idziemy do Mojego Urologa – zdecydowałem.
Mój Urolog już znał wynik. - Pocieszające jest to – powiedział – że nowotwór nie wychodzi poza gruczoł. Oczywiście musi to potwierdzić rezonans magnetyczny, bo biopsja to jednak punktowa próbka. Ale jestem dobrej myśli.
- Zaraz, zaraz – pomyślałem wtedy. – W takim razie jest mało prawdopodobne, że biopsja wykonana cztery lata temu uchwyciła początkowe stadium nowotworu. Skoro jest losowa, to po co się ją robi?
Tydzień przed terminem rezonansu założono mi cewnik.
To dla mnie pamiętna data z innego jeszcze powodu. Było to 28 października. W tym dniu otwarto piękny Stadion Miejski wybudowany z okazji Euro 2012 za ponad miliard złotych (totalny bezsens, bo rozegrano jedynie trzy mecze tego turnieju, a teraz przynosi wyłącznie straty). Był komplet widzów (42 tysiące), a Śląsk pokonał Lechię Gdańsk 1:0. Było też tylko 2 stC, a zimno od lat powodowało wydłużenie i tak długiego czasu mikcji. W tym dniu zatrzymało ją całkowicie, stąd cewnik. Po raz pierwszy w życiu. Był ból i upokorzenie, ale nie było innego wyjścia. Tym razem bałem się tego, co pokaże rezonans. Okazało się, że słusznie.
 
Co powie Doktor B.?
6 listopada 2011, południe.
Uzupełniam dane na wykresach, a umysłem laika staram się ocenić stopień zaawansowania raka pamiętając rozmowę z Moim Urologiem sprzed dwóch tygodni.
- Nie, tych kilka miesięcy nie ma znaczenia – powiedział wtedy, kiedy przypomniałem, że dwa razy sam sugerowałem przesunięcie terminu biopsji. – Nie leczony rak prostaty rozwija się 10-13 lat. Tzn. tyle mija, od kiedy się pojawi do śmierci pacjenta. Poprzednia biopsja pokazała, że pan go nie ma. Tę opinię MU wypowiedział pomiędzy biopsją a rezonansem i nie znał jeszcze stopnia zaawansowania nowotworu.
Patrzę na wykresy. Pojedyncze wartości PSA, stosunku f/t, oraz objętości gruczołu krokowego niewiele mówią. Ale jeśli spojrzy się na wszystko z perspektywy czasu ... Jeśli przyjrzy się nie wartościom, a ich tendencjom, to resztki włosów stają dęba na głowie. Mój rak rozwija się od czterech, a może nawet pięciu lat! Jutro z rana zapytam Doktora B., ile jego zdaniem czasu potrzebował nowotwór, aby dać taki obraz, jaki wyszedł podczas rezonansu. Tę odpowiedź przyjmę za pewnik, bo Doktor B. jest onkologiem z ponad trzydziestoletnią praktyką.
 
7 listopada, 2011
Doktor B. to współczesny Judym. Jest ordynatorem, pracę zaczyna o 7, a przed jego gabinetem zawsze czeka tłum ludzi z ‘ulicy’, którym nigdy nie odmawia rozmowy. Uważnie czyta wyniki biopsji i rezonansu.
- Można operować i naświetlać, albo tylko naświetlać mówi spokojnym głosem. - Szpital, w którym się pan leczy wyspecjalizował się w leczeniu raka prostaty, proszę im zaufać. Zapytany, jak to możliwe, że będąc pod ścisłą kontrolą specjalistów rak nie został wykryty w początkowym stadium odpowiada, że to nie ma znaczenia, że trzeba nastawić się na leczenie choroby. Nie jest trudno wyczuć zawodową lekarską solidarność.
- A kto pana leczy? – pyta. Okazuje się, że Mój Urolog pracował kiedyś u Doktora B., a później odszedł z jego zespołu. Na pytanie o wiek mojego raka też nie otrzymuję jednoznacznej odpowiedzi.
- To całe lata – mówi Doktor B. – Wszystkie sekcje mężczyzn po 80. roku życia wykazują obecność komórek rakowych. Rak prostaty, to nasza męska przypadłość. Pan już go ma, ja będę miał.
- To zostało mi chociaż 5 lat życia? – zadaję desperackie pytanie.
- Myślę, że tak – odpowiada Doktor B.
 
Pytania i sugestie laika
Mam 63 lata, jestem jedynym opiekunem mojej samotnie mieszkającej Mamy i zamierzałem się Nią opiekować do końca jej dni. W kwietniu dwie synowe dadzą mi wnuków, których planowałem wyszkolić na dobrych żeglarzy. Wszystko wskazuje jednak na to, że tak nie będzie. Wizyta u Doktora B., mimo jego enigmatycznych odpowiedzi utwierdza mnie w przekonaniu, że mam rację. Proces nowotworowy w moim przypadku zaczął się gdzieś w 2006-2007 roku i spokojnie się rozwijał, mimo moich średnio dwóch wizyt w roku w poradni urologicznej i mimo dość regularnego badania PSA. Dlaczego nie został wykryty?
 
Służba zdrowia wyposażona jest w komputery, ale z moich obserwacji wynika, że zainstalowano w nich wyłącznie oprogramowanie administracyjne. Lekarze sprawnie drukują recepty, karty informacyjne i pewnie inne ważne dokumenty, ale kiedy przychodzę z wynikami badań, to są one zapisywane w tradycyjny sposób. Papierowa dokumentacja puchnie, wyniki gubią się w kolejnych zapisach i obraz z poprzednich lat się zaciera. A jest to ważna, bardzo ważna sprawa! Dlaczego lekarze nie mają specjalistycznego oprogramowania? Dlaczego nie mają możliwości wprowadzania wyników do komputera i oglądania ich na wykresach w wieloletniej perspektywie? Na moich wykresach doskonale widać gładki przebieg PSA do 2006 roku i jego ciągłe późniejsze turbulencje. W diagnostyce raka prostaty ważny jest stosunek wolnego PSA do całkowitego. Przyjmuje się, że 0,4 i powyżej to dobre wartości, a o nowotworze mówi się, kiedy ten stosunek oscyluje wokół 0,1. Trzy tegoroczne pomiary f/t mieszczą się w przedziale 0,23-0,28, a więc stosunkowo dobrym, ale pomiar z roku 2007 to 0,56. Tegoroczne wartości usypiają czujność, ale wyraźna tendencja spadkowa już nie powinna! Tej tendencji nie widać w papierowej kopercie. Podobnie wygląda sprawa objętości gruczołu krokowego. Do 2006 roku jest ona stała i prawidłowa, ale od tego czasu zaczyna się wyraźna jazda w górę. To też gubi się w papierowej dokumentacji.
 
Dużo mówi się  o wczesnym wykrywaniu nowotworów. A jak wygląda ono w przypadku raka prostaty? Nowotwór jest niekontrolowanym podziałem komórek, a PSA pokazuje to już w jego początkowym stadium. Medyczne procedury każą w takiej sytuacji przeprowadzić biopsję. Tylko, czy ma ona sens? Jeśli ognisko nowotworu jest wielkości główki od szpilki i znajduje się w środku gruczołu krokowego wielkość sporej mandarynki, to czy 10-12 krotne nakłucie gwarantuje jego znalezienie? Z pewnością nie. Kilka dni później przeprowadzam symulację, w której koło o średnicy 6 cm, odpowiadające wielkością przerośniętej prostacie, równomiernie pokryję 12 liniami obrazującymi nakłucia podczas biopsji. Wynik jest zaskakujący. W martwych, nie nakłutych przez igłę obszarach zmieści się nie tylko główka od szpilki, ale nawet np. duży owoc czarnej porzeczki o średnicy 10 mm! W rzeczywistości może być jeszcze gorzej. Ja miałem do dyspozycji ekran i dostęp do koła z każdej strony, więc moje „nakłucia” mogły być równomierne. Urolog podczas biopsji takich możliwości nie ma.
No więc biopsja może nie wykryć nawet dużego ogniska nowotworowego. Czas płynie, guz się rozrasta i kiedy zajmuje już połowę objętości prostaty, to biopsja go wykryje. Ale to już nie będzie wczesna diagnostyka. Płakać i kląć równocześnie się chce, że dopiero po pozytywnym wyniku biopsji pacjent kierowany jest na rezonans. Ludzie, którzy te procedury wymyślili nie mieli wyobraźni! Rezonans magnetyczny powinien być wykonany razem z pierwszą biopsją, a może nawet zamiast niej - wtedy będzie to prawdziwa wczesna diagnostyka. Rezonans wykryje najmniejsze ognisko, a jeśli z medycznego punktu widzenia potrzebna jest znajomość jego struktury, to wystarczy jedno precyzyjne nakłucie. Dlaczego procedury tego nie przewidują? Czyżby w grę wchodziła cena badania MRI? Przecież każdy pacjent wyłoży tę kasę, byle mieć pewność, że ognisko raka zostanie szybko wykryte. Tylko pacjent musi o tym wiedzieć.
Jutro spotkam się z Moim Urologiem i powiem, że przegraliśmy obaj. Z pewnością podejmiemy walkę. Tylko szkoda, że nowotwór ma nad nami kilka lat przewagi.
 
Post Scriptum – rok 2012
Radykalną prostatektomię (RP) miałem 6 grudnia 2011, a badanie histopatologiczne nie wykazało obecności komórek rakowych(!?). Cewnik noszony od 28 października do 13 grudnia i LRP spowodowały, że intensywne ćwiczenia mięśni Kegla przyniosły oczekiwany rezultat dopiero po pięciu miesiącach. Wynik rezonansu magnetycznego, który tak bardzo mnie i moją rodzinę zdołował, okazał się niemiarodajnym, ponieważ sam MRI został przeprowadzony zaledwie pięć tygodni po biopsji (a minimum to osiem tygodni) i pokazał obraz nie tyle zaraczonej, co pokłutej i nie wygojonej jeszcze prostaty.
 
Sprawa nie wykrycia raka w badaniu histopatologicznym do tej pory budzi moje wątpliwości, a opinie lekarzy są na ten temat różne. Chociaż próbki prostaty z biopsji i po LRP są przechowywane, to nie chcę dochodzić prawdy. Częściowo z powodu kosztownych badań DNA, a częściowo dlatego, że wcześniejszy termin operacji był wynikiem rzadko dziś spotykanej przyjaznej i bezinteresownej postawy lekarzy z innego szpitala. LRP wykonali mi dwa tygodnie po MRI, a w szpitalu Mojego Urologa przekroczono limity NFZ i czekać było trzeba około ośmiu miesięcy.
Teraz badam PSA co trzy miesiące i dopóki nie przekracza on 0,20 nie martwię się tym, co robić dalej. No i jestem podwójnym dziadkiem, z czego bardzo się cieszę.
 
Post Scriptum – rok 2016
PSA badam rzadko i nadal jest ono nieoznaczalne. Mam też czworo wnuków! O raku prostaty właściwie zapomniałem. Przypomina mi o nim jedynie wysoki testosteron, który niezmiennie namawia duszę, a ona ciało, do mission impossible. Mam natomiast innego, dużo groźniejszego, przeciwnika. Z nim walki nie wygrał jeszcze nikt.
 
Edward
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Znikający rak prostaty - przez Edward - 02.02.2016, 07:53:28
RE: Znikający rak prostaty - przez Edward - 07.09.2019, 18:24:58

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości